poniedziałek, 23 września 2013

Kolejny śmiertelny wypadek - Maciejew






22 września w miejscowości Maciejew doszło do tragicznego wypadku. 51-latek z Rozdrażewka z niewyjaśnionych jak dotąd przyczyn uderzył autem w drzewo. Samochód rozpadł się na pół. Rannego mężczyznę przewieziono do krotoszyńskiego szpitala, gdzie wskutek odniesionych obrażeń zmarł.

Świeżo wyremontowana droga z Maciejewa w kierunku na Nową Wieś okazała się zdradliwa dla kierującego 51-latka z Rozdrażewka, który na samym wyjeździe w kierunku Nowej Wsi zjechał nagle autem marki opel vectra na prawe pobocze jezdni i z dużym impetem uderzył w przydrożne drzewo. – Siła uderzenia była tak duża, że auto złamało się na pół owijając się praktycznie wokół drzewa. Mężczyzna był jednak przytomny i niezwłocznie został przewieziony do krotoszyńskiego szpitala – mówi komendant krotoszyńskiej straży pożarnej, Mariusz Przybył.
Na miejscu wypadku policyjna grupa dochodzeniowo-śledcza przeprowadziła niezbędne czynności procesowe. Droga była zablokowana przez ponad trzy godziny, policjanci w tym czasie zorganizowali objazdy. – Ze wstępnych ustaleń wynika, że mężczyzna na prostym odcinku drogi z nieustalonych przyczyn stracił panowanie nad pojazdem, zjechał na prawe pobocze drogi i uderzył w drzewo. W wyniku zdarzenia kierowca doznał licznych obrażeń ciała i został przewieziony do szpitala, gdzie o godzinie 22.15 zmarł. Kierującemu pobrano krew do badania na zawartość alkoholu. Póki co dochodzenie w tej sprawie trwa i jest wyjaśniane wspólnie z krotoszyńską prokuraturą – informuje zastępca rzecznika prasowego krotoszyńskiej policji, Piotr Szczepaniak.
To nie pierwsze tak groźne zdarzenie w miejscowości Maciejew. W 2006 roku, również we wrześniu, samochód osobowy VW Golf zjechał z drogi ( wysoka skarpa) i spadł na pole, co spowodowało jego zapalenie się. W samochodzie jechało 4 mężczyzn w wieku:18, 19, 21 i 22 lat. W wyniku zdarzenia 1 osoba zginęła, dwie zmarły następnego dnia.  – W tym roku to już dziewiąta ofiara na naszych drogach. Apelujemy zatem o rozwagę i zachowanie ostrożności podczas poruszania się po wszystkich drogach naszego powiatu – kończy P. Szczepaniak.


Zwykły dom, a w domu brzozy

W opuszczonym bloku “mieszkają” już tylko brzozy
Miejscowość Trzaski koło Baszkowa (gm. Zduny) to maleńka wieś, w której życie toczy się spokojnie. Nic tam nadzwyczajnego oprócz starego bloku, w którym od kilku lat, w środku rosną brzozy. – Miała tutaj być podobno agroturystyka, a jest tylko ruina spółdzielczego bloku, który straszy. Czy ten, kto to kupił ma na to pomysł? – pyta na łamach gazety zainteresowany pan Zdzisław S. (57 l.) z Baszkowa.

Blok spółdzielczy w Trzaskach lata świetności ma już na pewno za sobą. Dawniej był budynkiem mieszkalnym. Naokoło ziemia uprawna, lekko jakieś cztery hektary. Zniszczone budynki gospodarcze, obory, które pamiętają jeszcze najlepsze czasy doby PRL-u. To wszystko dziś świeci pustkami i stoi popadając w ruinę. Taki stan rzeczy zainteresował mieszkańca Baszkowa, który postanowił sprawdzić do kogo należy zapomniany teren. – Słyszałem, że kupił to jakiś mężczyzna z Kuklinowa, ale to była podobno jakieś kilka lat wstecz. Od tego momentu wszystko stoi i popada w ruinę. Za jakiś czas nic tutaj nie będzie, a szkoda, bo z bloku, w którym wyrosły już drzewa, mieszali kiedyś ludzie. Może chociaż ten budynek udałoby się uratować i zaadoptować na mieszkania. To dobry dom i okolica ładna. Wiele osób jest bez domu. Może jakieś mieszkania socjalne mogliby tutaj zrobić? – mówi pan Zdzisław.
Kiedy dotarliśmy do wsi Trzaski budynek od razu rzucił nam się w oczy. Z zewnątrz niczego sobie blok z wielkiej płyty, którego remont pochłonąłby teraz krocie. Wspomniane przez pana Zdzisława drzewa, w tym przypadku brzozy, już dawno przebiły się przez dach bloku i majestatycznie zerkają na mieszkańców wsi. Postanowiliśmy dotrzeć do właściciela budynku. Udało nam się. Ów pan mieszka w Kuklinowie. Żona mężczyzny prosiła jednak o zachowanie anonimowości i ze względu na kulturę, dane osobowe pana zachowujemy dla siebie. Jak się okazuje blok wraz z przyległym terenem i zabudowaniami gospodarskimi mężczyzna nabył pięć lat temu. – Wtedy zapłaciłem za to wszystko jakieś 800 tys. zł. Myślałem o agroturystyce. Niestety na planach się skończyło. Dziś jest jak jest, a ja nie mam koncepcji. Sam remont pochłonąłby mnóstwo pieniędzy, a na dofinansowanie liczyć nie mogę żadne. Myślę poważnie o sprzedaży tego wszystkiego, albo rozbiórce.  Czas pokaże co zrobię – powiedział nam właściciel “domu z brzozami”.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Ma żal do koła PZW - Kobylin

Na terenie stawu stoi tablica informacyjna
Na miejscu tragedii stoi drewniany krzyż i palą się znicze
Do naszej redakcji zgłosiła się, chcąca pozostać anonimową, kobieta, która bardzo dobrze znała mężczyznę, który w czerwcu br. utonął na stawie w Targoszycach. – Wiele mnie w tej całej sprawie zastanawia i wciąż pozostaje wiele znaków zapytania. To nie zwróci życia Bolkowi, ale gdyby tam był znak zakazujący kąpieli może by do tej tragedii nie doszło - mówi kobieta.

Przypomnijmy tylko, że do tragicznego zdarzenia doszło 22 czerwca tuż po godzinie 16.00 na jednym ze stawów we wsi Targoszyce (gm. Kobylin) Bolesław W. chciał ochłodzić się w upalny dzień. Skończyło się to dla niego tragicznie. Mężczyzna pływał w stawie należącym do koła PZW (okręg Leszno). W odległości około 10 metrów od brzegu nurkował i wypływał na powierzchnię. W pewnym momencie nie wypłynął. Całą sytuację widziały osoby postronne, które zeznały, że mężczyzna pływał razem z innymi na styropianowej tratwie. W pewnym momencie przewróciła się i mężczyzna poszedł pod wodę. Koledzy wyciągnęli go z wody, ale było już za późno. – Zastanawia mnie jedno w tej całej sytuacji. Jeśli widziałabym, że ktoś się topi to od razu bym wskoczyła i pomogła takiej osobie. Tego jednak nikt nie zrobił. Na co czekali ci, co to widzieli – zaczyna nasza rozmówczyni. – Boli mnie jeszcze jedno. Faktycznie potwierdzono, że Bolesław był pijany. Potwierdziła to sekcja zwłok, ale o tym, że tam żadnego zakazu nie ma to nikt nie mówi. Od lat kąpią się tam dzieci i dorośli. Tak samo było wtedy. Może gdyby ktoś z PZW (Polski Związek Wędkarski – przyp. red.) postawił tam znak mówiący o zakazie kąpieli to by do tej tragedii w ogóle nie doszło – kończy kobieta. – W tej sprawie wciąż toczy się końcowe postępowanie wyjaśniające okoliczności i przebieg całego zdarzenia. Wszystko wskazuje jednak na to, że był to nieszczęśliwy wypadek – informuje rzecznik prasowy ostrowskiej prokuratury, Janusz Walczak.

Staw to nie kąpielisko
O tym, że staw to nic innego jak akwen należący do koła PZW informuje ustawiona tam tablica informacyjna. Sam ten fakt zdaniem dyrektora okręgu, Andrzeja Murka jest dostateczną informacją o tym, że staw służy do łowienia w nim ryb, a nie do kąpieli. Według polskiego prawa, staw to nic innego jak miejsce, które bardzo często, szczególnie kiedy jest upalnie stanowi dla wielu osób tzw. dzikie kąpielisko. Ostrzeżenia o nie kąpaniu się w tego typu miejscach  płyną nie tylko od policji czy straży miejskiej, ale i samych właścicieli, którzy mimo wynajętych służb ochroniarskich mają problem by skutecznie zniechęcić do kąpania się w tych miejscach. W razie tragedii są oni bowiem pociągani do odpowiedzialności za niezabezpieczenie terenu. – Jak sam pan widzi jest tablica i informuje co to za zbiornik tak? Nie rozumiem zatem po co ta cała afera. Jeżeli jestem na basenie to wiem, że tam jestem bo informuje mnie o tym tablica. Tutaj jest pan na stawie koła PZW i stosowną informację też pan posiada – powiedział nam jeden z wędkarzy obecny na stawie. - Na wszystkich tzw. dzikich kąpieliskach obowiązuje zakaz kąpieli. Za nieprzestrzeganie tego przepisu grozi mandat karny w wysokości do 250 złotych. Dla bezpieczeństwa tych osób przez cały okres wakacji zwiększaliśmy intensywność kontroli tych miejsc – podsumowuje rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał.

Tablicę postawimy
Nasza rozmówczyni twierdzi jednak, że osobna tablica zakazująca kąpieli powinna i tak stanąć na stawie w Targoszycach. Skontaktowaliśmy się zatem z dyrekcją PZW z prośbą o ustosunkowanie się do tej prośby. – Nie widzę żadnych przeszkód żeby taka tablica się tam pojawiła. Jeżeli ma to zwiększyć poczucie bezpieczeństwa wśród mieszkańców na najbliższym zarządzie wysunę taki wniosek i tablica stanie – powiedział A. Murek.
W całej sprawie ważne jest jednak to, żeby każdy kto zechce w przyszłości kąpać się w takim miejscu zdawał sobie sprawę z tego, że nawet tablica informacyjna nie powstrzyma go jeżeli naprawdę będzie chciał się wykąpać. Tymczasem na dnie takich kąpielisk mogą być gałęzie, szkła i inne przedmioty, o które łatwo można się skaleczyć. Poza tym są tam bardzo duże skoki głębokości, przez co osoba, która nie zna tego podłoża, może wpaść w panikę. Dodatkowo w związku z różnymi głębokościami tworzą się obszary wody o różnej temperaturze. - Wypływając z ciepłej wody do zimnej można dostać skurczu mięśni, co może doprowadzić do podtopienia, a w konsekwencji do śmierci – ostrzega Grzegorz Majchszak z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Krotoszynie. Dodatkowo musimy sobie zdawać sprawę z tego, że na tego typu akwenach nie ma zarządcy, który na co dzień pilnowałby czystości tej wody. Są to kąpieliska niesprawdzane i niesprzątane.


foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Ulica Dobrzycka do przebudowy

Była sołtys Roszek, S. Wiatrak podpisuje petycję o przebudowie drogi
Stan nawierzchni na ulicy Dobrzyckiej w Roszkach jest katastrofalny
Droga Roszki-Koźminiec to siedmiokilometrowy odcinek, którego przejazd graniczy z cudem. Wyboiste dziury i brak nawierzchni w niektórych miejscach definitywnie odstrasza kierowców, którzy zmuszani są do objazdu tej drogi naddając trasie ponad 20 km. – Taki stan rzeczy musi ulec zmianie. Ta droga to ważny łącznik wielu powiatów (jarocińskiego, pleszewskiego, krotoszyńskiego i ostrowskiego). Jako jedna z dwóch dróg nie została zrealizowana w planie inwestycyjnym na lata 2007-2013 – mówi radny powiatowy, Juliusz Poczta.

Z wnioskami o remont i przebudowę drogi Roszki-Koźminiec wnioskuje dwóch radnych: Jan Grabski i Juliusz Poczta. Ich zdaniem, ułożenie nawierzchni asfaltowej na odcinku 7 km z miejscowości Roszki w kierunku Koźmińca – do skraju lasu jest potrzebą nader pilną i obowiązkową. – Trzeba w końcu podjąć ten temat. Na początek proponujemy przebudowę tej drogi, a dokładniej ulicy Dobrzyckiej, na odcinku chociaż jednego kilometra ze względu na bardzo zły stan nawierzchni. Licznie występujące dziury utrudniają przejazd mieszkańcom, rolnikom oraz wszystkim uczestnikom ruchu, którzy udają się w kierunku Dobrzycy – mówi J. Poczta.
To jednak nie wszystko. Aktualnie radny osobiście zbiera podpisy mieszkańców pod petycją o remoncie drogi. Zamierza ją niezwłocznie przekazać zarządowi by rozpocząć realizację przedsięwzięcia.

Droga już raz miała być robionaTemat wspomnianego odcinka był już w planach powiatu ujęty. Gotowa była dokumentacja i określona kwota przebudowy. Całość inwestycji miała kosztować 5,7 mln zł z czego również liczono na pomoc w postaci środków z Unii Europejskiej. – Były nawet uzgodnienia z ówczesna Energetyką, która w 2007 roku chciała zakładać przez las w kierunku Roszek linię energetyczną. Zdeklarowali wtedy, że w zamian za to wyremontują drogę. Ostatecznie jednak pociągnęli linię górą i droga nie powstała. Potem były już rozmowy z urzędnikami z Dobrzycy i naszym powiatem. Powstała wtedy dokumentacja i Dobrzyca od swojej strony drogę wykonała, a z naszej niestety nie – mówi były sołtys Roszek, Stefania Wiatrak, która podobnie jak inni mieszkańcy wsi podpisała petycję w sprawie remontu drogi.
Dlaczego nie podjęto się remontu nawierzchni? Jak argumentuje dyrektor Powiatowego Zarządu Dróg, odcinek ten był jednym z wielu realizowanych na lata 2007-2013 przedsięwzięć. Niestety nie udało się go zrealizować ze względu na ograniczenia finansowe powiatu. Nie można jednak mówić, że powiat próżnował w tym czasie. Patrząc na ogrom zrealizowanych w tym czasie inwestycji chciałoby się żeby i dziś tyle się robiło. Wykonano m.in. przebudowę i remonty takich dróg jak: Chachalnia-Krotoszyn (II etapy za ponad 5 mln zł), drogi na osiedlu Parcelki za kwotę ponad 35 mln zł, drogę w Rębiechowie – 1 mln zł czy drogę w Chwaliszewie za 1,9 mln zł. Inne odcinki takie jak np. droga Skałów-Gościejew czy Bożacin-Lutogniew są w trakcie realizacji mimo, że upłynął okres programowy 2007-2013. Nie podjęto natomiast w ogóle tematu wspomnianej przebudowy drogi w Roszkach czy też drogi powiatowej do Ustkowa.

Wniosek do zarządu
Zdaniem radnego, J. Poczty niezwłocznie należy od nowa rozpocząć starania o przebudowę drogi w Roszkach. – Tak jak wspomniałem ten 1 km na początek pozwoli nam rozpocząć powolne etapowanie późniejszych prac. Warto dodać, że na tej drodze nie ma żadnego obiektu mostowego, dlatego przebudowa całego odcinka umożliwi skierowanie pojazdów pomiędzy Krotoszynem, a Dobrzycą z ominięciem Rozdrażewa, gdzie na istniejącym moście jest ograniczenie nośności do 15 ton – kontynuuje radny.
Oficjalny wniosek do zarządu już powstał. Radni chcą by w roku budżetowym 2014 ująć na początek kapitalny remont ulicy Dobrzyckiej, która stanowi fragment tylko siedmiokilometrowego odcinka do Koźmińca. Radni mają nadzieję, że zarząd zaaprobuje ich pomysł bowiem wciąż ważna jest dokumentacja projektowa, która posiada wszelkie wymagane uzgodnienia oraz decyzje środowiskowe. – Jeśli teraz nie podejdziemy do tego tematu to dokumentacja przepadnie i będziemy musieli zaczynać wszystko od nowa – kończy J. Poczta.


foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Jest awaria, czy jej nie ma?

“Jeżeli woda wycieka, nawet minimalnie to awaria jest” – twierdzi D. Kolenda

Podczas ostatniej sesji gminnej wójt, Mariusz Dymarski zarzucił radnemu, Dariuszowi Kolendzie, że naraża gminę na straty wizerunkowe i finansowe. Wszystko to za sprawą awarii wodociągu w miejscowości Dzielice, która zdaniem radnego jest spora i naraża gminę na straty finansowe ponieważ za wodę płacić trzeba, a ta w najlepsze wycieka z wadliwych, jego zdaniem, rur.

Od dłuższego czasu radny, D. Kolenda zwraca uwagę na awarię wodociągu w Dzielicach. Po raz ostatni zgłaszał ten fakt podczas komisji wspólnej połączonych komisji. – Zwróciłem uwagę na to, że sprawa toczy się od czerwca br. i nikt w tej sprawie nie raczył nawet zainterweniować. Tymczasem woda wycieka i nikt mi nie powie, że tak nie jest. Dokładnie naprzeciw posesji nr 7. Kiedy mocno pada natężenie wycieku jest większe, a kiedy nie to woda i tak wycieka, ale mniej – zaczyna radny Kolenda. Jak dodaje dalej, reakcja wójta była natychmiastowa. Włodarz stwierdził, że takie rzeczy powinno zgłaszać się telefonicznie do Kółek Rolniczych, które takimi sprawami się zajmują, a nie na posiedzeniu komisji. – Na co stwierdziłem, że kiedy dzwoniłem to mi powiedzieli, że skoro woda nie tryska wprost z ziemi to nie przyjadą – kontynuuje D. Kolenda.
Wójt postanowił jednak sprawę zbadać. Po rozmowach z sołtysem wsi, Honoratą Nagler okazało się, że żadnego poważniejszego wycieku w Dzielicach nie ma. Sama pani sołtys twierdzi, że i owszem dochodzi czasem do jakiegoś delikatnego wycieku z wodociągu, ale nie można mówić o jakiejś potężniejszej awarii. – Czyli awaria jest. Drobna bo drobna, ale jest i kosztowała już gminę 100 tysięcy zł, bo tyle wody przez przypadek ubyło. Nie można mówić ludziom, że nie ma awarii skoro jest – mówi radny.
Kto ma rację w tym sporze? W sprawozdaniu za I półrocze 2013 roku po stronie zadań realizowanych ze środków własnych gminy wójt informuje o uporządkowaniu zaopatrzenia w wodę z ujęcia Dzielice. Planowany termin realizacji przewidziany jest na lata 2011-2014. Dokumentacja jednak zostanie sporządzona w ramach okresu 2014-2020. Zdaje się zatem, że problem z wodociągiem w Dzielicach jest. Ale czy to awaria?

Festiwalowo na Błoniu

W dniach 13-14 września odbywał się w Krotoszynie festiwal nauki pn. Edusience, który okazał się imprezą, która przyciągnęła tłumy uczniów ze wszystkich szkól. Szczególnie atrakcyjnie wypadła sobota, kiedy to prezentowano naukę w wielu ekscytujących i wybuchowych pokazach.

Projekt Eduscience jest jednym z największych  innowacyjnych projektów z zakresu edukacji przyrodniczej w Polsce, zapewniających dzieciom i młodzieży “żywe” i fascynujące poznawanie świata przyrody. Liderem projektu jest Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, który w tym roku zawitał do Krotoszyna. - Szkoła na Błoniach jako jedna z 250 polskich szkół wylosowana została do udziału w tym ogólnopolskim projekcie. Uczniowie przez trzy lata brali udział w rozmaitych zajęciach, dzięki którym mogli się przekonać, że nauka może być fajna. Projekt to nie tylko atrakcyjne zajęcia lekcyjne, oparte na rozmaitych doświadczeniach, wykorzystujące najnowsze techniki, ale także wyjazdy, pikniki i plenerowe festiwale - mówi koordynator projektu w Krotoszynie, Justyna Buczyńska.
Całość projektu rozpoczęła się już w piątek. Młodzież z Zespołu Szkół nr 2 z OI na Błoniu została podzielona na mniejsze grupy, które w osobnych klasach brały udział w kilku tematycznych zajęciach z chemii, fizyki i biologii w myśl głównego hasła akcji: Eksperymentuj, doświadczaj, ucz się. Młodzież bardzo chętnie uczestniczyła w doświadczeniach, które były dla nich na pewno ciekawym uzupełnieniem szkolnej edukacji. – Na co dzień młodzież nie wykonuje aż tylu doświadczeń, a zawsze to przecież jest najciekawsze żeby zrozumieć i wykorzystać naukowe reguły i terminy. Dzięki doświadczaniu o wiele więcej młodzież wyniesie z takiej lekcji niż z teorii – tłumaczy nam jeden z pracowników IGPAN z Warszawy, Dawid Kubicki. – Jest super. Nawet nie wiedziałam, że chemia może być taka super. Chciałabym żeby ten pan nas uczył chemii już zawsze – mówiła podekscytowana Małgosia.
Szkolne zajęcia to jednak nie wszystko, co czekało na krotoszynian w piątkowy dzień. Punktualnie o godz. 16.00 w auli I LO odbyła się prelekcja dla wszystkich nauczycieli. Gościem był uznany w świecie brytyjski psycholog, Colin Rose, który poprzez swój wykład uwypuklił wszystkim zebranym nowoczesne metody efektywnego uczenia się trudnych przedmiotów.
Finał imprezy odbył się ponownie na Błoniu i trzeba przyznać, że przyciągnął tłumy zaciekawionych uczniów, którzy mieli okazję wywołać własne trzęsienie ziemi, sprawdzić, jak smakuje jajecznica usmażona na antenie satelitarnej, obserwować wybuchy na scenie, ziejące zielonym ogniem puszki, badać własne DNA czy też wziąć udział w warsztatach chemicznych bądź tworzeniu ekologicznych baterii.
Organizatorem imprezy byli: Urząd Miasta i Gminy w Krotoszynie oraz Zespół Szkół nr 2 z Oddziałami Integracyjnymi w Krotoszynie.

poniedziałek, 16 września 2013

Potrzebne pilne remonty - Kobylin

W Berdychowie na początek PZD wykona drogę do mostu
Droga w Fijałowie też wymaga pilnych napraw

Dwa sołectwa: Berdychów i Fijałów od dawna czekają na remonty dróg. Niektóre odcinki są tak zniszczone, że przejechać przez nie graniczy z cudem. Ludzie jakoś jednak sobie radzą, bo nie mają innej możliwości. Ostatnio pojawiła się iskra nadziei.

O drodze w Berdychowie pisaliśmy już na łamach naszej gazety w bieżącym roku. Od marca niewiele się tutaj zmieniło. Droga nadal jest wyboista i przypomina bardziej trakt polny niż nawierzchnię drogową. Dwa samochody ledwo się tutaj mieszczą i na zasadzie grzecznościowej kierowcy mijają się na tym odcinku. Na szczęście większej prędkości nie rozwijają bo dziury na to nie pozwalają. – Ostatnio odwiedził nas dyrektor Powiatowego Zarządu Dróg w Krotoszynie i obiecał, że powstanie tutaj nawierzchnia. Na razie na odcinku do mostu. Potem selektywnie ma iść dalej. Dobrze by było, bo tutaj już takie koleiny są i dziury, że łatanie ich nic nie daje – mówi sołtys Berdychowa, Franciszek Hechman.
Podobna sytuacja jest w Fijałowie. Droga brukowa o szerokości, dosłownie na jedno auto, doprowadza nas do sołtysa wsi, Małgorzaty Jańczak. Z resztą trafić do samego Fijałowa potencjalny kierowca nie znający gminy Kobylin trafić może z problemami, bowiem brakuje znaku, który o tym informuje. – Jeszcze na drodze głównej jest znak informujący, ale jak wjeżdża się z głównej trasy na Wyganów to zaczynają się problemy i ludzie często muszą pytać jak do nas dojechać – zaczyna pani sołtys. Sama droga podobnie jak w przypadku Berdychowa nadaje się do modernizacji. – Prowadzi ona do Starkówca i tak jest na całości. Dla nas jednak palącym problemem jest ustawienie znaku we wsi informującego, że chodzą tędy dzieci wysiadające na przystanku – kończy M. Jańczak.
Skontaktowaliśmy się z dyrektorem PZD, który tłumaczy. – Jesteśmy aktualnie po podpisaniu umowy z firmą z Wałbrzycha, która wygrała przetarg na dostawę tłucznia. Po 20 września rozpoczynamy prace. W pierwszej kolejności zostaną zrobione: ulica Berdychowska w Kobylinie i droga Grębów-Cegielnia. Informowaliśmy o tym sołtysów. Jeżeli chodzi o prace w tych miejscowościach to trzeba uzbroić się jeszcze w cierpliwość. Byliśmy i widzieliśmy stan tych dróg. Na gruntowne remonty póki co trzeba czekać. Jeżeli natomiast chodzi o znak w Fijałowie odnośnie dzieci to stanął on już we wsi po sugestiach pani sołtys. Sprawie drugiego znaku się przyjrzymy.  – mówi Krzysztof Jelinowski.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK


Rodzinna firma z tradycjami


Maria i Tadeusz Stasikowie prowadzą firmę już 16 lat
Nowoczesny park maszynowy umożliwia realizację każdego zamówienia 
Rozdrażewska firma Scorpion istnieje na Polskim rynku od 1997 r .Zajmuje się produkcja maszyn, które sama projektuje ,wykonuje i sprzedaje .Wszystkie urządzenia i ciągi technologiczne znajdują odbiorców w kraju jak i za granicą , a nawet już na całym świecie. O jej początkach, rozwoju i planach na przyszłość rozmawialiśmy z właścicielem – Tadeuszem Stasikiem.

Firma Scorpion to prywatne, dynamicznie rozwijające się przedsiębiorstwo, które z roku na rok  powiększa  asortyment produkowanych maszyn i urządzeń.
Wszystko zaczęło się w 1997 r. – Pracowałem wtedy w firmie “Vitax” w Dobrzycy jako główny mechanik. Z wykształcenia jestem technikiem-mechanikiem, stąd też maszyny i urządzenia to mój konik. W pewnym momencie zgłosiły się do mnie firmy, które potrzebowały maszyn do swoich produkcji. Było zapotrzebowanie na nowe maszyny, a że miałem doświadczenie, postanowiłem skonstruować i zacząć produkować jena własną rękę. I tak powstała 26 maja 1997r, firma Scorpion  zajmującą się konstrukcją, produkcją i sprzedażą maszyn – zaczyna T. Stasik.
Na początku siedzibą firmy była... stara stodoła przy ul. Krotoszyńskiej w Rozdrażewie. – Nie było nic. Pierwsze maszyny sam projektowałem które do dzisiaj są w sprzedaży. Na koniec 1997 r zatrudniałem dwie osoby . W garażu domu mieszkalnego mieściły się pomieszczenia socjalne. Dopiero w 2002 roku utworzyliśmy biura i socjalne na stropie istniejącej stodoły i zaadoptowaliśmy kolejna część stodoły na powiększenie warsztatu .W 2006 zaczęliśmy budowę nowej hali produkcyjnej wraz z nowymi biurami , ukończyliśmy ją w 2008 r – mówi właściciel.
Dziś w firmie pracuje  25 osób. – Nie ukrywam, że to rodzinna firma. Pracuje w niej moja żona, pracują synowie, oraz bracia , szwagrowie, kuzynowie. Dużą role odgrywają wszyscy pracujący w mojej firmie gdyż każdy z osobna przyczynił się do powstania i rozwoju przedsiębiorstwa – kontynuuje T. Stasik.
Początkowo Scorpion zajmował się tylko produkcją maszyn do krojenia ziół. Były to tzw. krajarki pionowe. Z czasem asortyment powiększono o krajarki rotacyjne, przesiewacze do suchych surowców dla przemysłu spożywczo-zielarskiego oraz gospodarki odpadami przemysłowymi. – Jesteśmy firmą, która potrafi pociąć wszystko. Nasze maszyny sami projektujemy, testujemy, sprzedajemy i serwisujemy – mówi właściciel. Na każdą maszynę firma daje dwa lata gwarancji.Firma specjalizuje się w produkcji pojedynczych maszyn jak i całych linii produkcyjnych wraz z ich zaprojektowaniem i adaptacja pod dany obiekt i danego klienta. - Dokonujemy również na życzenie klienta różnego typu przeróbek istniejących już maszyn i  linii produkcyjnych. Kładziemy duży nacisk na potrzeby i wymagania naszych klientów. Staramy się nadążać za wszelkimi nowinkami technicznymi i stosować je w produkowanych przez nas maszynach – mówi T. Stasik.
Firma jest znana nie tylko w Polsce, ale i za granicą. -Sprzedajemy maszyny do największych odbiorców w Polsce, ale również za granicą  m.in. do Albanii, Bułgarii, Niemiec, Rosji, Francji , Macedoni, Rumuni, Słowacji, Czech ,Węgier, Anglii, Ukrainy, Szwajcarii na Litwę, a nawet  do Azji Turcji, Iranie i Kazachstanie  Afryki tj . do Maroka, Sudanu, Nigerii i Lesotho.
Właściciele planują dalszy rozwój. – Na zakupionym gruncie planujemy dalsze inwestycje rozbudowy zakładu po 2016 roku w miarę możliwości i rozwoju firmy  – kończy nasz rozmówca.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Nierówno traktowani?

Wójt, Mariusz Dymarski
W czwartek, 12 września podczas sesji rozdrażewskich radnych sprawozdanie z działalności Wielkopolskiej Izby Rolniczej przedstawił przewodniczący, Stanisław Szczotka. Radni mieli wiele pytań m.in. o wydatkowanie pieniędzy przez zarząd izby.

W sprawozdaniu WIR-u za dotychczasową działalność St. Szczotka podkreślał, że wszystkie działania są skierowane do rolników, tak by pomagać im w ich działaniach i wspomagać rozwój gospodarstw. – Staramy się wciąż o zwrot dofinansowania na rekultywację gleb zakwaszonych. Tylko w bieżącym okresie do rolników spłynęło na ten cel ok. 200 tys. zł dopłaty do wapna. Oprócz tego organizujemy szereg spotkań z rolnikami w tym także tymi, którzy doznali różnego rodzaju szkód. Wspieramy ich także np. w dążeniach do bezpłatnej utylizacji zwierząt. Do tej pory koszta były po stronie rolników – mówił St. Szczotka. Dodawał jednocześnie, że chciałoby się robić więcej, ale niestety, póki co, WIR spełnia tylko funkcję opiniotwórczą. – Ostateczne decyzje zapadają na górze i nie mamy na to wpływu. Mam nadzieję, że kiedyś zmieni się ustawa i oprócz wydawania opinii będziemy mogli również podejmować ważne dla nas wszystkich decyzje – kończył przewodniczący.

Za(WIR)owania wokół kasyPierwszy dyskusję otworzył radny, Jan Maciejewski, który pytał o finanse WIR-u. – Co roku 2 proc. finansów z gminy spływa na działalność izby. (biorąc pod  uwagę wszystkie gminy w powiecie jest to suma ok. 200 tys. zł – przyp. red.) Chciałbym wiedzieć na co idą te pieniądze? Słyszy się, że WIR jest zadłużony, a pieniądze wydatkuje na własne cele np. wyjazdy szkoleniowe do Karpacza czy też kampanie przedwyborcze – mówił radny. Przewodniczący powiatowej struktury WIR odpowiadał. – Jeżeli chodzi o uposażenie to zatrudniamy pracownika na pół etatu, któremu płacimy. Biuro czynne jest pięć dni w tygodniu i służy rolnikom w załatwianiu ich spraw. Przewodniczący ryczałtowo dostaje 250 zł, a delegaci 125 zł (ceny netto). Każda inna osoba otrzymuje zwrot kosztów podróży.  – mówił St. Szczotka. – Z całego powiatu spływa na WIR 200 tys. zł. Co się dzieje z resztą pieniędzy, bo tyle utrzymanie biura na pewno nie kosztuje – dodawał radny, Wiesław Jankowski. – Z tych pieniędzy nie ma na pewno żadnych wycieczek. Jako powiatowa struktura należymy jednak do głównej Izby Rolniczej i tam często zapadają decyzje większością głosów. Jeżeli większość decyduje, że część pieniędzy jest przeznaczona na wybory to tak się robi. Jest 62 delegatów. Nawet jak jestem przeciwny to tego nie przeskoczę. Jestem przede wszystkim rolnikiem, a nie urzędnikiem – puentował St. Szczotka.

Nie swój to trzeba go zniszczyć
Na koniec głos zabrał sam wójt, Mariusz Dymarski, który złożył na ręce przewodniczącego dwa formalne wnioski. Pierwszy dotyczył nierównego traktowania gmin przy ocenie projektów uchwał o podatku rolnym. - Jest nam przykro, że ostatnio negatywnie zaopiniowano naszą uchwałę w sprawie podatku rolnego. Tymczasem Krotoszyn, Koźmin i Zduny miały zaopiniowane pozytywnie, mimo że były wyższe stawki podatku rolnego – mówił wójt. Dodawał jednocześnie, że nie pierwszy raz taka sytuacja się zdarza. - Wróćmy do sprawy z 2010 roku kiedy to reprezentanci PSL i naszej Izby Rolniczej zaangażowali się w tłumaczenie ludziom dlaczego nasze tereny nie zostały objęte stanem klęski żywiołowej, dlaczego nie mamy przyznanej dotacji na zasiłki powodziowe.  Tymczasem w Rozdrażewie jest zupełnie odwrotnie. Cały czas są starania żeby to, co się stało przypisać urzędowi, a najlepiej bezpośrednio wójtowi. Mam takie wrażenie, że to odbywa się na takiej zasadzie: “nie swój to trzeba go zniszczyć” – kontynuował M. Dymarski. Podkreślał jednocześnie, że . nie kieruje tych słów osobiście do przewodniczącego. – Wręcz przeciwnie budzi pan mój ogromny szacunek kiedy w 2011 roku na posiedzeniu gminnych kółek rolniczych  wyjaśniał pan dlaczego tak się stało i żeby nie przypisywać odpowiedzialności gminom. Było to jednak odmienne stanowisko od prezesa klubu, a jakie my mieliśmy później sytuacje na komisjach i sesjach każdy dobrze pamięta. – puentował wójt. - Wójt ma rację, że stawki były różne i tak się stało, że w październiku roku ubiegłego była opinia negatywna. Zarząd rady zdecydował, że procentowo wzrost tego podatku w pozostałych gminach nie był taki duży jak w Rozdrażewie. Np. w Zdunach był duży, ale burmistrz Ulatowski nie podniósł tej stawki i utrzymał ją. Może to wójtowi wydaje się niesprawiedliwe, ale tak nie jest.  Przypomnę tylko że w roku 2011 przy uchwalaniu stawek na 2012 rok negatywne opinie miały inne gminy, a Rozdrażew nie – mówił St. Szczotka.

Więcej informacji i po kłopocie
Drugi wniosek z kolei dotyczył przepływu informacji w strukturze partyjnej klubu PSL: i strukturze WIR-u. – Chciałbym żebyście w ramach swojej struktury przekazywali radnym informacje o tym jakie rzeczy stwarzacie w kraju, jakie podejmujecie uchwały bo później dochodzi do bardzo komicznych sytuacji, że posłowie PSL-u przygotowują pewne ustawy w całym powiecie, te uwagi są wdrażane, a potem są one traktowane jako wymysły wójta tak jak np. na temat opłaty śmieciowej gdzie w powiecie narzucono opłatę 12 zł od każdego mieszkańca a u nas jest to grubo poniżej 10 zł. Podejrzewacie państwo, że ludzie są tutaj tak ciemni żeby nie widzieli tej różnicy, że w powiecie pewne ustawy się przegłosowuje, a w Rozdrażewie to wszystko torpedujemy – kończył M. Dymarski.– Mogę obiecać, że lepsza informacja z naszej strony będzie. Z resztą staramy się zawsze wychodzić do ludzi i ich informować – kończył St. Szczotka.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

poniedziałek, 9 września 2013

Zwłoki przy torach


7 września o godz. 3.00 na terenie PKP w Krotoszynie, niedaleko dworca głównego, przy torach kolejowych w kierunku na Ostrów Wlkp. policja odnalazła zwłoki 64-letniego mężczyzny poszukiwanego przez policję dolnośląską. Pod nadzorem krotoszyńskiej prokuratury wyjaśniane są wszystkie okoliczności i przebieg zdarzenia.

Ciało 64-letniego mężczyzny, który pochodził z województwa opolskiego krotoszyńska policja odnalazła w sobotę o godz. 3.00. – Mężczyzna mieszkał we Wrocławiu. Był poszukiwany jako osoba zaginiona. Został znaleziony przy torach niedaleko dworca PKP w Krotoszynie. Więcej nie mogę powiedzieć. Wspólnie z prokuraturą badamy tę sprawę – mówi rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał.
W całej sprawie nie wiadomo póki co za wiele. Z tego co udało się nam ustalić wiadomo, że mężczyzna w dniu 5 września kupił bilet kolejowy we Wrocławiu i wsiadł do pociągu, którym miał dojechać do Kalisza, gdzie czekał na niego krewny. – Kiedy nie zjawił się na stacji krewny zaniepokoił się tym faktem i po sprawdzeniu na dworcach w Kaliszu i Ostrowie poinformował o tym fakcie policję. Ta niezwłocznie poinformowała policję we Wrocławiu i najbliższe jednostki terenowe w całej Polsce. W pociągu znaleziono rzeczy mężczyzny razem z dowodem osobistym. Przystąpiono do poszukiwań mężczyzny – informuje rzecznik prasowy ostrowskiej prokuratury, Janusz Walczak.
Policja szukała mężczyzny przez dwa dni. Przy użyciu profesjonalnego sprzętu udało się namierzyć sygnał GPS z telefonu komórkowego zaginionego. – 7 września grupa dochodzeniowo-śledcza krotoszyńskiej policji odnalazła zwłoki mężczyzny obok nasypu kolejowego przy torowisku w Krotoszynie. Obecni na miejscu prokurator oraz biegły lekarz stwierdzili zgon – kontynuuje J. Walczak.
Aktualnie wykonywane są czynności zmierzające do ustalenia przebiegu i okoliczności tego zdarzenia. Pojawia się pytanie, co robił mężczyzna w Krotoszynie skoro jechał do Kalisza? – Ze wstępnych ustaleń sekcyjnych wynika, że śmierć mężczyzny spowodowana jest urazem głowy. Na tym etapie wyklucza się udział osób trzecich, ale wciąż sprawa jest w toku. Wiadomo jednak, że u mężczyzny w ostatnim czasie rozpoznano stany depresyjne – kończy rzecznik ostrowskiej prokuratury.

Czy było to w takim względzie samobójstwo? A może zabójstwo? Tego nie wiemy. Śledztwo w tej sprawie trwa. Do tematu powrócimy.

Za ciężkie tornistry?

Przeciążony plecak może spowodować nieodwracalne wady postawy u dzieci
Problem zbyt ciężkich tornistrów dotyczy głównie dzieci w klasach 0-3, gdy ich kręgosłup jest najbardziej narażony na różne zwyrodnienia w związku z nadmiernym obciążeniem. -Rodzice powinni zwracać uwagę, żeby plecak był dobrze dobrany. Musi mieć szelki, delikatne usztywnienie, aby dziecko nie nosiło rzeczy, które danego dnia nie są potrzebne. Rodzice mogą wpływać jeszcze na dyrekcję, która umożliwi pozostawienie w szkole zbędnych przedmiotów – informuje w komunikacie Andrzej Rolle z Powiatowego Inspektoratu Sanitarno-Epidemiologicznego w Krotoszynie.
Krotoszyński sanepid już pod koniec sierpnia zamieścił na swojej stronie apel odnośnie szkolnych tornistrów, które bardzo często są za ciężkie dla dzieci. Wiadomo, że nie ma ucznia bez plecaka wypełnionego książkami, zeszytami oraz przyborami do pisania. Jednak ten pakunek okazuje się często zbyt ciężki na wątły jeszcze kręgosłup.

Rok szkolny ruszył pełną parą, a dzieci zostały obciążone nie tylko nowymi informacjami, ale także tornistrami. Plecak powinien posiadać odpowiednie parametry, które nie tylko pozwolą na dużą pojemność, ale zapewnią też małemu użytkownikowi komfort noszenia i ustrzegą go przed problemami z kręgosłupem w kolejnych latach. Co roku różne instytucje apelują o pakowanie tornistra tylko potrzebnymi danego dnia przyborami i książkami. – Ruch z tornistrami praktycznie już się zakończył. Największy mieliśmy w sierpniu. Wiadomo schodziły te z ulubionymi bajkowymi postaciami typu: “Ben 10” czy “Hello Kitty”. Mogę śmiało powiedzieć, że oprócz często dużej ceny (do 150 zł) wszystkie posiadają odpowiednie atesty i spełniają normy wytyczone przez Ministerstwo Zdrowia. Niestety nie odpowiadam już za to, co w tym tornistrze się znajdzie – mówi pani Katarzyna J. z jednego ze sklepów z przyborami szkolnymi w Krotoszynie.

Najgorzej mają najmłodsi
Apele instytucji odpowiedzialnych za zdrowie publiczne wpływają w pewien sposób na rodziców i przynoszą w konsekwencji dobre, ale trudno mierzalne efekty dla samych dzieci. Waga tornistra nie powinna przekraczać 10-15 proc. masy ciała ucznia. Plecak musi posiadać szerokie szelki oraz powinien być noszony na dwóch ramionach. Ciężar książek i zeszytów należy rozłożyć równomiernie, aby żadna ze stron nie była przeciążona. Krotoszyński sanepid zapowiada, że będzie kontrolował taki stan rzeczy i ważył tornistry w szkołach.

Szkoły robią, co mogą
W ubiegłym roku podczas zebranych materiałów przez Główny Inspektorat Sanitarno-Epidemiologiczny w Warszawie stwierdzono, że norma, jaka powinna obowiązywać dla szkolnych plecaków to 3 kg. Tymczasem waga ta, już wtedy odbiegała znacznie od dopuszczalnej i bardzo często przekraczała nawet 12 kg. – Od lat staramy się odciążyć plecaki dzieci. Posiadamy szafki, w których dzieci zostawiają część rzeczy. Na lekcjach bardzo często też uczniowie siedzą parami i umawiają się między sobą, że np. jedna osoba nosi książki od języka polskiego, a druga od matematyki. Staramy się też pilnować dzieci żeby odpowiednio nosiły tornistry i nie przynosiły w nich niepotrzebnych rzeczy – informuje dyrektor Szkoły Podstawowej nr 8 im. Marii Skłodowskiej-Curie w Krotoszynie, Katarzyna Maciejewska. Inny dyrektor podtrzymuje te słowa dodając jednocześnie, że bardzo często ciężarowi plecaka winni są sami rodzice. – Wiadomo musi być pakowny i ładnie wyglądać, a nie zawsze idzie to w parze z ciężarem. Jeśli zajrzymy do środka, znajdziemy w nim podręczniki, ćwiczenia, zeszyty, strój na w-f, worek z butami, śniadanie, picie. Jednak to nie wszystko. Maluch maszeruje też do szkoły z ulubionymi zabawkami, z którymi nie może się rozstać. Rodzice też muszą pilnować swoich pociech – mówi Łukasz Paszek ze Szkoły Podstawowej nr 1 im. Powstańców Wlkp. w Krotoszynie.
Problem tonażu szkolnych plecaków powraca co roku jak bumerang i jest naprawdę bardzo poważny. Tylko w ubiegłym roku, jak informuje Ministerstwo Zdrowia, wskutek nieprawidłowego noszenia tornistrów i jego zbyt dużej wagi aż 90 procent uczniów w Polsce ma wady postawy: krzywe kręgosłupy, przeciążone stawy biodrowe i skokowe.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Dopuszczalna waga plecaka to 3 kg
W ub. roku 48 proc. dziewczynek i 40 proc. chłopców miało zbyt ciężkie tornistry




Stabilne i nowoczesne przedsiębiorstwo to nasz cel




Przedsiębiorstwo rolne Rusko we Wronowie przechodzi gruntowną modernizację. Na początku roku zostało kupione przez przedsiębiorcę z Dębówca. O tym jak wygląda przedsiębiorstwo, czym się zajmuje i jaka czeka je przyszłość opowiada właściciel, Wojciech Wójcik.

Przedsiębiorstwo jest dziś spółką PR Rusko i zostało założone przez Agencję Własności Rolnej  Skarbu Państwa w czerwcu 1996 roku na bazie Kombinatu Państwowych Gospodarstw Rolnych w Rusku. Przedsiębiorstwo nigdy nie było spółką strategiczną. W 2003 roku 100 proc. udziałów spółki agencja przekazała ministrowi skarbu państwa. Teraz PR Rusko gospodaruje w powiatach jarocińskim i krotoszyńskim, na terenie pięciu gmin (Krotoszyn, Koźmin Wlkp., Jaraczewo, Jarocin i Kotlin). Ma 110 własnych hektarów (wszystkie zabudowane podwórza gospodarcze i jedno pole - 52 ha użytków rolnych), a 3583 ha dzierżawi od Agencji Nieruchomości Rolnych na podstawie dwóch umów zawartych do roku 2026. - Przedsiębiorstwo “Rusko” należy doprowadzić do poziomu europejskiego. Prace związane z utrzymaniem i pielęgnacją terenów zielonych wokół firmy wywołują wiele wątpliwości. Chodzi w szczególności o to, czy istnieje zasadność wykonywania konkretnych prac. Okoliczni mieszkańcy z czasem przyzwyczajają się do widoku, który ich otacza i nie chcą zmian. Jednak kwestia prawidłowego zakwalifikowania wydatków na pielęgnację, utrzymanie terenów zielonych oraz modernizację dróg ma niezwykle istotne znaczenie. Oczywiście wykonywanie takich działań powinno stać na gruncie obecnie obowiązujących przepisów. Z czasem wszyscy powinni być zadowoleni – tłumaczy W. Wójcik.

Stawiają na uprawy i hodowlę bydła
Spółka zajmuje się dziś uprawą zbóż (także produkcją nasienną), rzepaku i buraków cukrowych. Utrzymuje stado bydła łącznie ponad 2 tys. sztuk, w tym 700 krów mlecznych i 150 bukatów pozostałą część stanowi jałowizna na remont stada. W skład spółki wchodzą wcześniejsze trzy zakłady rolne: Rusko (folwarki w Suchorzewku, Góreczkach, Jaraczewie, Bielejewie i Brzostowie), Stefanów (folwarki w Ciświcy, Siedleminie, Magnuszewicach i Zakrzewie) oraz Wronowie (folwarki w Staniewie i Dzierżanowie), a także baza transportu w Rusku. Obecnie przedsiębiorstwo jest zarządzane centralnie (bez podziału na gospodarstwa) cały czas trwają jeszcze przemiany, ale już widać różnicę. Plan rozwoju przewidziany jest na najbliższe kilka lat. Przy pracach porządkowych i naprawczych dodatkowo zatrudniane są okoliczne zarówno małe i duże podmioty gospodarcze. - Musimy osiągnąć pułap nowoczesnego przedsiębiorstwa na miarę europejską oraz uzyskać stabilność finansową. W warunkach gospodarki rynkowej wszystkie przedsiębiorstwa rolno-spożywcze przyjmują orientację rynkową, co oznacza, że wytwarzają produkty dla anonimowego nabywcy i muszą się dostosowywać do zmieniającego się popytu oraz cen. Obecne podwyżki cen mleka oznaczają poprawę dochodowości produkcji, nawet w sytuacji dość drogich płodów rolnych – informuje właściciel przedsiębiorstwa. Dodaje jednocześnie, że w połowie bieżącego roku koszty wytworzenia pasz w gospodarstwie były jedynie nieznacznie wyższe (3-5%) w porównaniu do analogicznego okresu przed rokiem. W ostatnich miesiącach obniżają się także ceny mieszanek pełnoporcjowych dla krów mlecznych. - Według danych Ministerstwa Rolnictwa w maju br. były one już tylko około 5% droższe w relacji rocznej (choć nadal o ponad 70% w odniesieniu do stycznia 2010 roku). W porównaniu z połową 2012 roku wzrosły także ceny energii i paliw, co przełożyło się na koszty utrzymania budynków (wzrost około 5%), ale obecnie sytuacja jest stabilna. Powyższe, przy jednoczesnym wzroście ceny skupu mleka oznaczają, że w ciągu roku nadwyżka z produkcji mleka uzyskiwana przez rolnika zwiększyła się o 10-15% - kontynuuje W. Wójcik.


Promocja to ważna rzecz
Zdaniem Wojciecha Wójcika,  najważniejszą rzeczą w rozwoju każdej firmy jest promowanie polskiego rolnictwa przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, poszukiwanie nowych rynków zbytu polskiej wołowiny, wyraźna zmiana cen rynkowych żywca wieprzowego, dzięki której nastąpi poprawa opłacalności produkcji. To wszystko ma wpływać na sukcesy, jakie firma powinna odnosić. Jak to jest z przedsiębiorstwem Rusko? - Na sukcesy jeszcze za wcześnie. Trwa restrukturyzacja, której celem jest stworzenie przesłanek do wzrostu wartości przedsiębiorstwa “Rusko” – kontynuuje nasz rozmówca.
Przedsiębiorstwo to oczywiście odpowiedni nadzór i pracownicy. - Nadzór właścicielski nad spółką sprawuje ja, a gospodarstwem zarządza dyrektor, Przemysław Majchrzak który ma do pomocy dwóch głównych specjalistów, jeden do spraw produkcji zwierzęcej, Wacław Majchrzak, a drugi do spraw produkcji roślinnej, Przemysław Hajdner.  Dodatkowo w zakładach gdzie przebywają zwierzęta są zootechnicy, łącznie cztery osoby. Oprócz tego zatrudnionych jest kilkadziesiąt osób potrzebnych przy wykonywaniu prac związanych z hodowlą, głównie z miejscowości, w których one funkcjonują – kończy W. Wójcik.


foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK


Strażnik ukarany za prędkość

 “Nie kwestionuję tego, co się stało. Strażnik został ukarany” – informuje komendant, W. Wujczyk

Na popularnej stronie internetowej you tube od miesiąca można oglądać filmik, na którym dwójka młodych krotoszynian uwieczniła “rajd samochodowy” w wykonaniu pracownika Straży Miejskiej w Krotoszynie. Aktualnie filmik obejrzało ponad sto osób. Będzie ich zapewne znacznie więcej.


Jazda pracownika Straży Miejskiej trwa ok. ośmiu minut. Trasa Koźmin – Krotoszyn z dnia 2 sierpnia br. ok. godz. 14.00 jak informuje krotoszynianin, który umieścił film na stronie. Sama jazda za autem Straży Miejskiej rozpoczyna się na odcinku, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 70 km.h. Strażnik zdaje się jednak nie widzieć znaku i swoją prędkość rozwija początkowo do 90 km/h, a potem do końca jedzie już dużo powyżej 110-120 km/h. Nie straszne mu auta z przodu, które bez problemu wyprzedza, nawet na ciągłej linii, która mu to uniemożliwia. Krotoszynianie bez problemu uwieczniają ten rajd i komentują, bo przecież bez komentarza tego pozostawić nie można. Straż Miejska powinna bowiem świecić przykładem dla innych kierowców. Za takie rzeczy nawet karzą przecież innych użytkowników drogi mandatami.
Co na to komendant Straży Miejskiej w Krotoszynie? – To jest stara sprawa, która jakimś głośnym echem się nie odbiła. Nasz pracownik wracał akurat z Jarocina i faktycznie przekraczał dozwoloną prędkość. Został już ukarany przez burmistrza odpowiednią karą finansową – mówi Waldemar Wujczyk. Dodaje jednocześnie, że jako przełożony nie pochwala takiego zachowania i w przyszłości już nic podobnego nie będzie miało miejsca.

Z północy na południe

foto by Magda Banaszak
W Boruszynie: (od lewej) Ania z Berlina, Ola, Killa - pies, Maciek, Majka, Magda Zbyszek i Miłosz
foto by Tomasz Siuda
W Bolkowie: Magda (z prawej) wspólnie z psem Killą, M. Szumską, D. Szmajdą i A. Ziółkowskim


W dniach 16-18 sierpnia w Boruszynie odbyła się druga edycja Pleneru Podróżniczego im. Kazimierza Nowaka, w którym uczestniczyła krotoszynianka – Magda Banaszek. Kilka dni potem w Bolkowie odbył się kolejny plener Trzy Żywioły. O swoich wrażeniach krotoszynianka chętnie opowiada na łamach naszej gazety.

Podróż Magdy na północ kraju, gdzie odbywał się boruszyński plener rozpoczęła się podobnie jak poprzedniego roku. – W połowie sierpnia przez Rozdrażew przejeżdżała grupa krakowian, tym razem byli to: Maciek, Miłosz, Piotr, Arek oraz rodzina Kajtostanów czyli Zbyszek, Ola i 3-letni Kajetan z Krakowa.  Zabrakło tylko Joli i Michała, którzy w tym roku nie mogli wziąć udziału z plenerze. Swoją podróż rozpoczęli 10 sierpnia, a już we wtorek byli w Rozdrażewie. Następnie do nich dołączyłam ja,  Majka z Poznania i “Żwawy Dziadek” – Sławek ze Śremu – zaczyna Magda.
Z Poznania wszyscy ruszyli dalej na północ by dotrzeć do samego Boruszyna. Plener Podrózniczy w tym roku był naprawdę okazały. Poświęcony znanemu, polskiemu podróżnikowi, który w latach 1931-1936 przebył samotnie kontynent afrykański z północy na południe i z powrotem. Pierwszego dnia rozpoczęły się pierwsze prezentacje: Łukasza Tuleja oraz Dariusza Skonieczko. Następnie odbyło się spotkanie z autorami książek, które prowadzili: Ola Gałęza, Maciek Kurek oraz Dominika Lis. - Oprócz tego w piątek odbyły się warsztaty z mapowania, których  kontynuacja trwała w sobotę. Efektem tego jest mapa Boruszyna oraz prawie całej gminy Połajewo. Udało się zebrać całkiem dużo informacji w tym m.in: adresy domów, nazwy ulic, hydranty, POI (punkty użyteczności publicznej): skrzynki pocztowe, sklepy, punkty medyczne, biblioteki, place zabaw, przystanki autobusowe, stacje benzynowe itp. Za co wszystkim uczestnikom  warsztatów, należą się gratulacje – kontynuuje M. Banaszak.
Kolejnego dnia rozpoczęły się prezentacje w duetach. Para składała się na zasadzie: dziennikarz – podróżnik i to oni starali się przekonać publiczność, że to ich prezentacja była najlepsza, za którą mogli otrzymać tegoroczne statuetki. Prezentacji było 7 i trwały do wieczora. Magda wspólnie ze znajomymi mogła wysłuchać m.in. prezentacji: Michała Sałabana i Jakuba Ziębka – o wyprawie z północy Norwegii przez 25 krajów; Piotra Stężyckiego i Piotra Strzeżysza, którzy opowiadali o podrózy rowerowej Andy i Kordyliery; Wojciecha Greli i Jagody Koprowskiej o wyprawie do Ameryki Południowej; Natalii Mileszyk i Ani Moszko o podróży po Ameryce Łacińskiej; Małgorzaty Niecieckiej i Wojtciecha Ganczarka o wyprawie do Kirgistanu; Jacka Marcinaka i Kuby Gurdaki o znajomości z Afryką Nowaka oraz Norberta Skrzyńskiego i Małgorzaty Szumskiej, którzy zaprezentowali swoją “sentymentalno-pijacką podróż na wschód.  - Na koniec soboty odbyła się dyskusja o Kazimierzu Nowaku, dość kontrowersyjna. Było nie tylko o jego niesamowitym wyczynie jakim była pięcioletnia tułaczka po Afryce, ale także poruszone były aspekty związane z jego rodziną, która została sama w kraju.  W rozmowie wzięła udział prawnuczka podróżnika, Jagoda Nowak, która opowiedziała m.in. jak historia Nowaka była odbierana i przekazywana w jej rodzinie mówi Magda.
Po powrocie z pleneru w Boruszynie Magda chwilę tylko odpoczywała i już za kilka dni wyruszyła na południe kraju. Tym razem do Bolkowa, gdzie odbywał się jubileuszowy, dziesiąty Festiwal Podróżników Trzy Żywioły. Kiedy dojechałam do Bolkowa czekały na mnie kolejne  prezentacje i filmy. Pokazy trwały do późnej nocy. Nie sposób było wszystkie zobaczyć. Jednak jest kilka, które utkwiły mi w pamięci. To prezentacja Ryszarda Pawłowskiego, który podsumował w Bolkowie 40 lat swoich wędrówek i wspinaczek w górach na niemal wszystkich kontynentach kontynuuje Magda. Oprócz tego krotoszyniance zapadły w pamięć prezentacje: Andrzeja Ziółkowskiego pn. Z wizytą u “Ludożerców czy też film w reż. Mateusza Andrusiaka pt. Podróż za jeden uśmiech. - Prawdopodobnie przez festiwal w ciągu trzech dni przewinęło się ponad 1000 osób. Cieszę się, że tam dojechałam, że tam byłam słuchałam i widziałam. Poznałam znowu bardzo dużo ciekawych osób z pasjami, fantastycznymi przeżyciami. Czego chcieć więcej? Pozostaje mi tylko zacierać rączki i zbierać pieniążki na kolejne imprezy podróżnicze, albo może samotną wyprawę. Już chodzi mi coś po głowie, ale… - kończy rozmarzona Magda.


Jak Kargul z Pawlakiem?

To te ogrodzenie rozebrał były właściciel. Mimo, że nie należało już do niego
Pewien mieszkaniec Krotoszyna kupił w 2010 roku nieruchomość wraz z działką przy ulicy Kobylińskiej. Działka była ogrodzona płotem, który jednak po trzech latach został rozebrany przez byłego właściciela. – Nie miał do tego prawa. Po prostu ukradł ten płot. Ja kupiłem nieruchomość wraz z działką i płotem – mówi na łamach gazety chcący pozostać anonimowym mężczyzna.

Sprawa płotu na zakupionej działce stała się nie lada problemem dla krotoszynianina. – Kiedy kupowałem nieruchomość to wyraźnie w akcie notarialnym było napisane, że kupuję nieruchomość wraz z działką. Cała działka była ogrodzona. Dokładnie 4 maja br. były właściciel Stanisław S. z właścicielami tej kamienicy rozebrali mi mój płot i zdewastowali mi zieleń tam rosnącą, ponieważ powiedział że ta siatka jest jego bo on ją kupił – zaczyna nasz rozmówca. Mężczyzna niezwłocznie poinformował o tym policję. - Zgłosiłem ten fakt jako kradzież mojej własności. .Policja po przesłuchaniu świadków i sprawcę kradzieży, po ok.3 miesiącach prowadzenia sprawy stwierdziła, że sprawę umarza z braku dowodów na popełnienie kradzieży ze strony Stanisława S. Dowodami do sprawy były zeznania mojej narzeczonej, mojego ojca, który uczestniczył przy podpisywaniu aktu notarialnego. To groteska żeby nasze prawo stało po stronie złodzieja – kontynuuje.
Sam były właściciel, kiedy doszło do konwersacji na temat całego zdarzenia odparł tylko krótko, że przecież “widziały gały co kupowały”. - To ja mu odpowiedziałem, że “widziały gały co sprzedawały”, a sprzedawał działkę z ogrodzeniem – kończy mężczyzna prosząc nas o poradę prawną w tej sprawie.
Skontaktowaliśmy się z zaprzyjaźnionym prawnikiem, Krzysztofem Raczyńskim, który tłumaczy całą sytuację. Okazuje się, że precyzyjna odpowiedź wymagałaby dogłębnego zbadania stanu faktycznego, ale na podstawie poniższego opisu można stwierdzić, że siatkowe ogrodzenie znajdujące się na nieruchomości w momencie jej zakupu stanowiło część składową nieruchomości. - Zgodnie z art. 47 Kodeksu Cywilnego część składowa gruntu nie może być odrębnym przedmiotem własności i innych praw rzeczowych. Z kolei art. 48 Kodeksu cywilnego stanowi, że do części składowych gruntu należą w szczególności budynki i inne urządzenia trwale z gruntem związane, jak również drzewa i inne rośliny od chwili zasadzenia lub zasiania – tłumaczy radca prawny. W jego ocenie ogrodzenie siatkowe może wyczerpywać definicję “urządzenia trwale związanego z gruntem”. Dodatkowo, zgodnie z art. 191 Kodeksu Cywilnego “Własność nieruchomości rozciąga się na rzecz ruchomą, która została połączona z nieruchomością w taki sposób, że stała się jej częścią składową”. Powyższe przepisy wskazują na to, że ogrodzenie z siatki miało charakter części składowej nieruchomości i przeniesienie własności nieruchomości oznaczało przeniesienie także jej części składowych. - Gdyby sprzedawca zamierzał wyłączyć z przedmiotu sprzedaży siatkowe ogrodzenie, to taka intencja powinna mieć swoje odzwierciedlenie bądź w umowie sprzedaży nieruchomości, bądź w innym dokumencie. Brak wzmianki na ten temat sugerowałby, że własność nieruchomości została przeniesiona na kupującego wraz ogrodzeniem siatkowym – kończy K. Raczyński.
Cóż naszemu rozmówcy nie pozostaje zatem nic innego jak założyć sprawę byłemu właścicielowi z powództwa cywilnego. Analizując aspekt prawny tej sprawy z dochodzeniem praw nie powinien mężczyzna mieć żadnych problemów, bowiem prawo stoi po jego stronie.

Groźne potrącenia



19-letni motorowerzysta był przytomny. Został zabrany do szpitala
W czwartek, 5 września doszło do dwóch potrąceń, w wyniku których poszkodowani trafili do krotoszyńskiego szpitala. Pierwsze miało miejsce we Wrotkowie, gdzie kierująca fiatem prawdopodobnie potrąciła 9-letnią rowerzystkę. Do drugiego doszło wieczorem na ul. Kobylińskiej w Krotoszynie. Z niewyjaśnionych jak dotąd przyczyn kierowca VW potrącił 19-letniego motorowerzystę.

Zdarzenie we Wrotkowie (gm. Koźmin Wlkp.) wciąż jest badane przez policję, która ustala przyczyny i okoliczności całego zdarzenia. Wiadomo tyle, że ok. godz. 14.00 9-letnia mieszkanka gminy Koźmin w czasie, gdy była wyprzedzana przez samochód marki Fiat kierowany przez mieszkańca gminy Krotoszyn nagle skręciła w lewo nie sygnalizując swojego manewru. – Nie jest do końca pewne czy została potrącona. To wstępne ustalenia. Na pewno jednak dziewczynka w wyniku zdarzenia przewróciła się. Została przewieziona do szpitala. Jej zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo.  Uczestnicy zdarzenia byli trzeźwi – informuje rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał.
Przed godziną 21.00 tego samego dnia doszło do innego potrącenia. Tym razem w Krotoszynie na ulicy Kobylińskiej naprzeciw marketu Dino. – Kierowca VW jechał od strony Lutogniewa i miał włączony kierunkowskaz skrętu w ulicę Magazynową. Motorowerzysta chyba to widział bo wyjeżdżał z tej ulicy. Kierowca jednak w ostatnim momencie rozmyślił się i pojechał prosto. Chłopak ruszył wprost pod auto – mówi jedna z osób, która była obecna na miejscu zdarzenia. Czy tak było? - Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący motorowerem (mieszkaniec gminy Krotoszyn) w czasie wykonywania manewru skrętu w lewo nie udzielił pierwszeństwa przejazdu zderzając się z samochodem marki VW Bora (kierujący - mieszkaniec gminy Krotoszyn).  Potwierdzam, że kierujący volkswagenem nieprawidłowo sygnalizował manewr skrętu w prawo. Kierujący motorowerem został przewieziony do szpitala. Jego zdrowiu już nie zagraża niebezpieczeństwo. Uczestnicy zdarzenia byli trzeźwi. Policjanci wyjaśniają okoliczności i przebieg zdarzenia – kończy W. Szał.