poniedziałek, 10 marca 2014

Krotoszyn - To wszystko trwa zbyt długo...

Brat zmarłej kobiety pokazuje miejsce, w którym jego zdaniem doszło do potrącenia
Rodzina potrąconej śmiertelnie Stefanii J. przysłuchuje się zeznaniom pracownika firmy, w której jeździł oskarżony
6 marca  w sądzie w Krotoszynie odbyła się trzecia już rozprawa dotycząca śmiertelnego potrącenia przez samochód 72-letniej Stefanii J.
Do tej pory odbyły się dwie rozprawy - 24 września ub. roku i 30 stycznia br.
Do śmiertelnego w skutkach zdarzenia doszło 26 stycznia ub. roku na przejściu dla pieszych obok sklepu Dino na ul. Rawickiej. Oskarżony kierowca,  58-letni Marian J., mieszkaniec Krotoszyna pracujący w  firmie ochroniarskiej, potrącił późnym wieczorem kobietę, która wskutek uderzenia zmarła w szpitalu.
Wątpliwości sądu budziło, czy kobieta zachowała szczególną uwagę wchodząc na przejście dla pieszych oraz gdzie dokładnie znajdowała się w momencie uderzenia przez auto. Niejasności mieli rozwiać kolejni świadkowie: dwóch wskazanych przez oskarżonego, funkcjonariusz policji obecny na miejscu zdarzenia oraz pracownik zatrudniony w charakterze administratora samochodów w firmie, z której pochodziło auto. 

Co mówi GPS?
Na rozprawie nieobecny był oskarżony, którego broni mecenas Łukasz Krzyżanowski. Jak stwierdził, oskarżony przebywa aktualnie na leczeniu w szpitalu w Kaliszu. Nie stawili się  świadkowie wskazani przez kierowcę oraz policjant. W pierwszym przypadku zawiniła firma InPost, która nie dostarczyła wezwań świadkom, policjant zaś jest na zwolnieniu lekarskim. Sąd zdecydował, że przesłucha ich w późniejszym terminie. Przesłuchano natomiast 31-letniego pracownika firmy ochroniarskiej odpowiedzialnego za administrowanie samochodami. Jak powiedział, dowiedział się o wypadku poprzez e-mail od innego pracownika, który zgłosił mu szkodę. – Na miejscu kierownik rejonu zrobił dokumentację fotograficzną. Widziałem uszkodzenia auta. Przeanalizowałem również zapis GPS z auta, ale nie jestem w stanie dokładnie określić prędkości. Było to pomiędzy 40 a 50 km/h – zeznał. Dodał, że dokładna prędkość nie jest znana, bowiem GPS wysyła sygnał co 5 sekund. – GPS mógł zatem wysłać sygnał albo przed zdarzeniem, albo w trakcie, albo po zdarzeniu – kontynuował.
Adwokat rodziny zmarłej kobiety, Bartosz Robakowski, zapytał, czy istnieje możliwość ponownego odczytania pomiaru prędkości z GPS. – Dane kasują się automatycznie po trzech miesiącach, ale przeczuwałem, że sprawa może długo trwać, więc poprosiłem dostawcę GPS o zachowanie historii tego zdarzenia – odpowiedział świadek.

Dla rodziny wina oczywista
Kolejną rozprawę sąd wyznaczył na kwiecień. Wtedy też ma zostać odtworzony film z monitoringu w dyskoncie Dino.
Brat zmarłej kobiety Józef Jaśkowiak mówi. –  To wszystko trwa zbyt długo... Auto miało uszkodzoną lewą stronę, co świadczy o tym, że siostra znajdowała się już poza połową pasów. To ewidentna wina kierowcy. Nie wiem na co się czeka.  Najpierw sugerowano, że siostra była pod wpływem alkoholu. Teraz chcą na siłę udowodnić, że sama pod auto weszła. Jak mogła wejść  pod auto, skoro znajdowała się już na pasach?
Mężczyzna wie, o czy mówi, bowiem pracował jako zawodowy kierowca. Pokazuje zaświadczenie od pracodawcy, że przejechał 2,5 mln kilometrów. – Znam się na ruchu drogowym. Jeżeli auto ma uszkodzenia po lewej stronie, to nie ma mowy, aby moja siostra wchodziła na pasy, bo uszkodzenia byłyby inne. Została uderzona już na pasach. Rozprawie przysłuchiwało się, równie poruszone, pozostałe rodzeństwo ofiary wypadu - Marian Jaśkowiak i Pelagia Leydy
Jaki będzie finał tej sprawy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz