poniedziałek, 24 marca 2014

Krotoszyn - Wytoczyli ciężkie działa przeciwko InPostowi

Czy nasza korespondencja jest bezpieczna?
Do redakcji zgłosiły się trzy młode osoby, które po naszych artykułach dotyczących opóźnień w sprawie dostarczania przesyłek przez krotoszyńską placówkę InPost z ulicy Koźmińskiej rzucają nowe fakty w sprawie tej firmy. Będąc pracownikami widzieli bowiem wiele nieprawidłowości, którymi ich zdaniem powinna zainteresować się prokuratura.

O problemach z dostarczaniem przez krotoszyńską firmę InPost przesyłek pisaliśmy na łamach naszej gazety dwukrotnie. Nie tak dawno również podczas jednej ze spraw sądowych dotyczących śmiertelnego potracenia 72-letniej kobiety sąd nie mógł również przesłuchać świadków ze względu na to, że nie otrzymali oni zawiadomień wysłanych przez tą firmę. Byli pracownicy firmy w Krotoszynie z ulicy Koźmińskiej twierdzą, że to normalne bowiem w tej firmie panuje bałagan i chaos, który jest po prostu do nie do opisania. Chcą pozostać anonimowi i tylko dlatego zgodzili się na rozmowę.

Praca tam to wyzysk
Osoby, które zgłosiły się do nas mają po 21 lat. Są to dwie kobiety i mężczyzna, którzy pracowali w firmie na przełomie października 2013 roku do końca stycznia 2014 roku kiedy InPost przejął dostarczanie przesyłek sądowych. – Nasza praca zaczynała się o 8.00 rano i trwała nawet do godziny 18.00 mimo, że kiedy przyjmowaliśmy się do pracy była mowa tylko o 5-6 godzinach. Kierownictwa nie interesowało to czy się wyrobimy czy nie. Mieliśmy dostarczyć przesyłki i tyle – zaczyna mężczyzna. Jedna z kobiet dodaje, że na początku było wszystko dobrze. Problem zaczął się przy pierwszej wypłacie. – Mieliśmy płacone od dostarczonych przesyłek. W zależności jaka to była przesyłka to różnie się klarowało, Kiedy dostałam pierwszą wypłatę w wysokości 900 zł netto zaczęłam się zastanawiać nad sensem tej pracy – mówi. Druga dodaje, że na cały dzień doręczyciele otrzymywali 20 zł na paliwo. – To kpina bowiem o wiele więcej wyjeździliśmy. Ja miałam cały Milicz pod sobą to łatwo policzyć, że po prostu musiałam dokładać do interesu. Jak fikaliśmy to słyszeliśmy tylko, że na nasze miejsce jest mnóstwo innych chętnych osób – mówi. Jak dodają rozmówcy rotacja w firmie była i jest bardzo duża. Tylko w przeciągu ich pracy przewinęło się kilkadziesiąt nowych osób. – Pewnego dnia nie wytrzymaliśmy i odeszliśmy z pracy. Nie chcemy mieć z tą firmą nic wspólnego – kontynuują.

Czytali listy i niszczyli przesyłki
Praca w InPoście była nie do zniesienia jeszcze z innych powodów. Byli pracownicy wytaczają ciężkie działa, w które nawet nam jest ciężko uwierzyć. – Kiedy np. ktoś przynosił list źle zaklejony to na własne oczy widziałam jak kierowniczka otwiera go i czyta ile ktoś ma np. do zapłaty za prąd – mówi jedna z kobiet. Inna dodaje, że kiedy były zwroty to zamiast awizować daną przesyłkę lądowała ona w niszczarce. – Bo mieli płacone od dostarczenia przesyłki i tyle – mówi. Dodatkowo postawa kierownictwa pozostawiała wiele do życzenia. Pracownicy byli świadkami złego traktowania klientów przez kierownictwo. – Pewien pan wysłał u nas list. Kiedy długo nie dochodził przyszedł do nas na skargę. Kierownik tylko zwyzywał go od palanta i kazał wyjść. Tak się nie robi po prostu – tłumaczy mężczyzna. Wszyscy dodają jednocześnie, że mają znajomych, którzy pracują w podobnych punktach w ościennych województwach i tam czegoś takiego nie ma. – Tylko u nas jakoś sobie z tym nie radzą i kombinują. Panuje tutaj chaos i bezprawie. Prokuratura się powinna tym zająć – kończą.

Właściciele dementują
Ustaliliśmy, że właścicielami punktu InPost na ulicy Koźmińskiej jest małżeństwo z Kalisza, Izabela i Rafał Borowicz. Spróbowaliśmy się skontaktować się z nimi. Udało się nam porozmawiać z panią Izabelą, która podsumowuje doniesienia dość stanowczo. – To wszystko bzdura. Nic takiego nie miało miejsca – mówi I. Borowicz. Niedostępny był mąż kobiety, z którym próbowaliśmy się skontaktować. Mimo wielu prób i naszych próśb o zajęcie stanowiska w tej sprawie żadnych innych informacji już nie uzyskaliśmy.

W prokuraturze cisza
Jak na razie jednak żadna z osób, które opowiedziały nam o sytuacji w firmie nie zgłosiła żadnego z opisywanych faktów do prokuratury. – Może ktoś inny to zrobi. My się boimy, bo przecież pracowaliśmy tam i mogą twierdzić, że to nasza wina – tłumaczy jedna z kobiet. Skontaktowaliśmy się z prokuraturą, która póki co żadnego zawiadomienia nie otrzymała. – Jeżeli takie zawiadomienie by wpłynęło to oczywiście niezwłocznie zajęlibyśmy się tą sprawą. Jak na razie jednak nic do nas nie trafiło – mówi Janusz Walczak z ostrowskiej prokuratury.
 

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

2 komentarze:

  1. Zgadzam sie z tym co opisane w artykule, wiele listow nie doszlo do mnie, nawet awizo nie zostawiaja, mialem taki przypadek sprawa w sądzie no i nie wiedziałem o niej, pani prokurator oczywiscie oryginalne awizo miala w aktach sprawy wiec co to jest? wszystko to prawda co pisza o inpost, banda frajerow żądnych zarobienia kasy, precz w z tą firmą

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasza firma posiada integrację z systemem Sendit, który umożliwia m.in. szybkie nadawanie paczek InPost. Do tej pory nie mieliśmy większych problemów z InPostem. Jeżeli klient zbyt długo oczekuje na paczkę, mamy wygodną i rozbudowaną opcję monitorowania przesyłki https://www.sendit.pl/sledzenie-przesylek dzięki której jesteśmy w stanie uzyskać wszelkie szczegółowe informacje o statusie wysyłki.

    OdpowiedzUsuń