poniedziałek, 29 października 2012

Sądy muszą zostać

Stanowisko jest jedno: Nie dla likwidacji sądów!
Przedstawiciele 9 powiatów Dolnego Śląska i Wielkopolski zebrali się 19 października w Miliczu, na zaproszenie starosty milickiego, aby ustalić wspólne działania w celu obrony sądów rejonowych, zniesionych rozporządzeniem ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. W spotkaniu udział wzięli prezesi sądów oraz poseł na Sejm RP Marek Łapiński.
W sali konferencyjnej I LO w Miliczu zjawili się goście z samorządów dolnośląskich i wielkopolskich oraz polskiego parlamentu. Przybyli m. in. starości, burmistrzowie i prezesi sądów rejonowych z Kamiennej Góry, Ostrzeszowa, Rawicza, Jawora, Strzelina, Wołowa czy Lwówka Śląskiego. Krotoszyn reprezentował  prezes, Patryk Pietrzak.
W dyskusji zwracano uwagę na następujące aspekty przyjętego rozwiązania rozporządzenia, wbrew stanowisku ministerstwa, które mówi o „zniesieniu", czyli likwidacji, a nie przekształceniu 79 sądów rejonowych. Zdaniem wszystkich tzw. reforma sądownictwa nie przynosi żadnych pozytywnych efektów ani finansowych, gdyż symboliczną oszczędność na dodatkach funkcyjnych prezesów pochłoną i przerosną koszty delegacji służbowych, etatów dyrektorów ekonomicznych, ani organizacyjnych, gdyż wprowadza brak stabilności, zamęt oraz wydłuża drogę obywtaela do wymiaru sprawiedliwości. Nie ma również żadnych korzyści społecznych,  gdyż prowadzi do spadku znaczenia małych ojczyzn, drenażu lokalnych elit, marginalizacji prowincji i miast powiatowych, degradację Polski prowincjonalnej. Zebrani zwrócili również uwagę na to, że rozporządzenie prowadzi do recentralizacji zarządzania usługami publicznymi oraz wprowadza rozwiązania wątpliwe pod względem zgodności z Konstytucją.
Ponadto w dyskusji zauważono, iż są to decyzje sprzeczne z ideą samorządności, skierowane przeciwko wspólnotom lokalnym, mogą doprowadzić do powstania "sędziów II kategorii", w następnym kroku do likwidacji prokuratur a nawet komend policji. Co gorsza - w obiegu prawnym istnieje rozporządzenie o likwidacji 79 sądów rejonowych, a nie powstało do dziś rozporządzenie o powołaniu wydziałów zamiejscowych.  Kuriozalnym pociągnięciem wydaje się likwidacja sądów w miastach, gdzie funkcjonują zakłady karne, Strzelin - Wołów - Rawicz. Dyskutanci podnieśli także wysoką sprawność orzekania w sądach rejonowych i bezsensowne porównania z ośrodkami wielkomiejskimi - Warszawy, Krakowa, Katowic.
Poseł Marek Łapiński przyznał, że został niemile zaskoczony, podobnie jak większość klubu parlamentarnego PO, rozporządzeniem ministra sprawiedliwości. Uważa, że taka debata wiele wnosi do dyskusji na temat ustroju sądów w Polsce jak i ustroju RP. Każda tego typu decyzja powinna uwzględniać interes Polski lokalnej, Polski prowincjonalnej. Zebrani uzgodnili wspólne stanowisko, skierowane do premiera Donalda Tuska wraz z zaproszeniem do spotkania, w którym samorządowcy i sędziowie przedstawią premierowi swoje argumenty przeciwko likwidacji instytucji powiatowych.


Kleszczowy problem


Obrażenia pani Haliny są duże
To absurd - twierdzi właściciel
Strzyżak jest bardzo podobny do kleszcza
Halina Cichowlas (66 l.) z Krotoszyna trafiła do lekarza rodzinnego z licznymi ogniskami zapalnymi skóry. Z jej ciała usunięto kilkanaście kleszczy, których nie zdołała wyjąć sama. Jak twierdzi w sumie miała ich około 60., a winne są konie sąsiada, które obok jej domu mają wybieg. Jej zdaniem, kleszcze konie przyniosły z lasu, do którego często sąsiad jeździ. – To absurd – mówi właściciel zwierząt.
Pani Halina mieszka na ul. Słonecznej w Krotoszynie od kilkunastu lat. Obecnie przebywa na emeryturze i większość czasu poświęca pielęgnacji przydomowego ogrodu. Zeszłego roku teren obok jej domu wydzierżawił pan Mirosław, który przeznaczył go na wybieg dla swoich koni. Wtedy pojawił się problem. – Złapałam dwa kleszcze. Do tej pory to się nie zdarzyło. Wyciągnęłam je jednak. Po pewnym czasie wraz z mężem zaczęłam zastanawiać się skąd? Przecież nawet do lasu nie jeżdżę – mówi nam. W tym roku podczas prac przy krzakach malin wieczorem kobieta zauważyła na ciele więcej kleszczy. – Jestem pewna, że to od koni sąsiada. Przebywają one w lesie i stamtąd przyniosły na pewno. Rozmawiałam o tym z panem Mirosławem. Spryskał teren specjalnym środkiem, ale to nic nie dało. Boję się nadal. Bo kleszcze jak były tak są – kontynuuje kobieta.
Nie wszystkie kleszcze udało się pani Halinie wyciągnąć samej. Poszła do lekarza rodzinnego, który zdiagnozował mnogą kleszczycę. Z jej ciała: brzucha, szyi i ud usunięto chirurgicznie kilkanaście tych pasożytów. Do końca miesiąca kobieta przyjmuje również antybiotyk zarówno doustnie, jak i dożylnie. – Już kosztuje mnie to ponad tysiąc złotych. Chciałabym tylko żeby sąsiad przestał w tym miejscu wypuszczać konie. Jak ich nie było to nie było problemu, a odkąd są to tak się dzieje – kończy H. Cichowlas.

Sąsiedzi kleszczy nie złapali
 

Obok wybiegu dla koni mieszka jeszcze kilka rodzin, które jednak nie potwierdzają informacji pani Cichowlas. – Nikt naokoło kleszczy nie złapał, a też mieszkam obok. Dodatkowo ani tutaj nie śmierdzi, a konie pana Mirosława są zawsze zadbane i lubiane. Tylko ta pani złapała kleszcze, ale panie od koni? – mówi anonimowo jeden z mieszkańców ulicy.
Hodowca koni jest zażenowany całą sytuacją, ale zgadza się na wypowiedź. – Hoduję konie od 18 lat i pierwszy raz usłyszałem, że konie przyniosły kleszcze z lasu. Posiadam zaświadczenie weterynaryjne stwierdzające, że moje konie są zdrowe. To naprawdę sytuacja absurdalna – mówi pan Mirosław. Dodaje jednocześnie, że gdyby kleszcze pochodziły od koni to on i jego rodzina jako pierwsi byliby potencjalnie zagrożonymi osobami. – A kleszczy nie mamy, podobnie jak inni sąsiedzi. Spryskałem zapobiegawczo na prośbę sąsiadki specjalnym preparatem cały teren. Konsultowałem się z wieloma specjalistami, a oni krótko pytali się mnie: Żarty sobie Pan robi? – kończy pan Mirosław.

Sanepid i weterynaria
 

Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Krotoszynie zna sprawę. – Sama badałam panią Cichowlas – mówi Natalia Snadna z PSSE w Krotoszynie – Konsultowaliśmy również jej obrażenia z powiatowym lekarzem weterynarii. Nie wykluczamy pogryzień przez kleszcze tak, jak wskazał lekarz rodzinny, ale dopuszczamy również możliwość ukąszeń przez tzw. jelenie muszki, które zachowują się podobnie do kleszczy. Dla pewności jednak przydałaby się konsultacja medyczna z jakąś kliniką zajmująca się pasożytami, żeby określiła z czym mamy do czynienia. O tym poinformowałam panią Cichowlas. Powinna udać się do lekarza rodzinnego i poprosić o takie zaświadczenie. U pana Mirosława niedługo zostanie przeprowadzona kontrola dotycząca warunków w jakich przebywają konie, jak są karmione itd. - To powinno również dać jakieś odpowiedzi w tej rozwojowej sprawie – zakończyła N. Snadna.
Co pogryzło panią Halinę? Nie wiadomo. Miejmy nadzieję, że sama zainteresowana skorzysta z możliwości konsultacji klinicznej i dowie się tego szybko.
 

Czy to kleszcze czy jelenie muszki ?
 

Kleszcze są aktywne od wiosny do późnej jesieni. Bytują w ściółce leśnej, trawie i krzewach. Poza lasem i łąkami można je spotkać w mieście (w parkach, ogródkach). Żerują głównie na drobnej zwierzynie leśnej, ptakach i zwierzętach hodowlanych. Człowiek jest ich żywicielem przypadkowym.
Kleszcze zarażają się bakteriami, wirusami i pasożytami od zwierząt na których ciele bytują. Największe znaczenie dla człowieka mają bakterie wywołujące boreliozę oraz wirusy powodujące kleszczowe zapalenie mózgu.
Natomiast jelenie muszki to inaczej strzyżaki jelenie, które na pierwszy rzut oka przypominają kleszcze. Przebywają w podobnym otoczeniu co kleszcze. Muchówki te, latając po lesie szukają dużych ssaków (jelenie, sarny, dziki), choć nie pogardzą również i ludźmi. Kiedy znajdą się na ciele, ich skrzydła automatycznie odłamują się, gdyż spełniły już swoje zadanie. Owadowi zależy na tym, by znaleźć odpowiednie miejsce by wbić się w ciało i ssać krew. Tworzą chmary. Często ludziom wydaje się, że mają kleszcza, a to tylko ta muchówka, która wygląda na skórze podobnie. Jej pogryzienia są bardzo bolesne, ale nie tak groźne.

Przypadki kleszczowego zapalenia mózgu
2010 r.- 294
2011 r. 6 zachorowań*
 

* Ponieważ choroba w większości przypadków przebiega bezobjawowo należy przypuszczać, że faktyczna liczba zachorowań jest większa

Folklor na wysokim poziomie

Zespoły propagują kulturę i folklor w całym powiecie
21 października w Łagiewnikach (gm. Kobylin) odbył się XII Powiatowy Przegląd Zespołów Folklorystycznych pn. „Ocalić od Zapomnienia”. Zaprezentowały się zespoły, które działają przy Kołach Gospodyń Wiejskich.
 

Przegląd zorganizowany został  przez Starostwo Powiatowe i Powiatowe Biuro Wielkopolskiej Izby Rolniczej w Krotoszynie przy pomocy burmistrza Kobylina, Bernarda Jasinskiego. Na początku organizatorzy na wniosek posła, a zarazem prezesa WIR w Poznaniu, Piotra Walkowskiego odznaczyli pięć członkiń z zespołów medalami „Zasłużony dla Rolnictwa”. Kolejno wyróżnienia odebrały: Józefa Marciniak z zespołu „Kobierzanki”;
Bolesława Mielicka z zespołu„Biadkowianki”; Halina Wałęsa z zespołu „Kalina”; Ewa Bartkowiak z zespołu „Łagiewniczanie” oraz Elżbieta Panek z zespołu „Lutogniewiacy”.
Następnie odbył się przegląd, którego głównym celem jest promocja i propagowanie dziedzictwa kulturowego oraz inspirowanie ruchu folklorystycznego.
W przeglądzie zaprezentowano 24 programy składające się na kategorię zespołów śpiewaczych, kapel, solistów śpiewaków oraz kategorię opowiastki i satyry ludowej. Po ciekawych programach artystycznych pierwsze miejsce przypadło zespołowi „Łagiewniczanie”, który otrzymał okazały puchar od starosty. Drugie miejsce zajął zespół „Kalina”, który odebrał puchar od prezesa WIR, a trzecie miejsce z pucharem burmistrza Kobylina powędrował do zespołu „Biadkowianki”. Wszystkie zespoły otrzymały nagrody pieniężne, a szczególne wyróżnienie otrzymała „Kapela Sylwka” z Łagiewnik.
Natomiast wszyscy uczestnicy biorący udział w przeglądzie uhonorowani zostali nagrodami rzeczowymi ufundowanymi przez BP  WIR  w Krotoszynie. - Nasze działania  skłaniają nas do ocalenia od zapomnienia tego co było dawniej, a zarazem ukazania  przemian jakie zachodzą w kulturze współczesnej wsi. Pamiętajmy bowiem, że naród, który przestaje śpiewać, przestaje żyć – podsumowała przegląd Kazimiera Bardzik z krotoszyńskiego oddziału Wielkopolskiej Izby Rolniczej.



Spotkanie z niedźwiadkiem

Wojenne losy niedźwiadka wzbudzały zainteresowanie
22 października Biblioteka Publiczna w Kobylinie gościła Łukasza Wierzbickiego- redaktora, biografistę i autora książek dla dzieci. To kolejne po „Spotkaniu z Islandią” ciekawe wydarzenie kulturalne zaserwowane przez prężnie działającą bibliotekę.

W spotkaniu uczestniczyli uczniowie klas I-III szkoły podstawowej. Łukasz Wierzbicki przedstawił losy niedźwiedzia Wojtka, który towarzyszył żołnierzom z Armii Andersa od kwietnia 1942 roku do listopada 1947 roku. W trakcie spotkania zaprezentował archiwalne zdjęcia oraz film przedstawiający zabawę misia Wojtka  z żołnierzami w obozie szkoleniowym na Bliskim Wschodzie. Dzieci dowiedziały się m.in. jak wyglądał szlak bojowy Armii Andersa, jakie znaczenie miała bitwa pod Monte Cassino oraz, że w wojnach na przestrzeni wieków towarzyszyły ludziom zwierzęta (konie, wielbłądy, słonie, osły, psy czy gołębie). - Opowieść o Wojtku to nie tylko zabawa i lekcja historii, ale także okazja, by zastanowić się wspólnie nad rolą zwierząt w naszym życiu, tych, które są naszymi przyjaciółmi, pracują wspólnie z ludźmi, towarzyszą nam w życiu codziennym oraz w wyjątkowych sytuacjach. Dzieci cały czas aktywnie uczestniczyły w prelekcji, a na zakończenie otrzymały zakładki z autografem autora – podsumowała dyrektor kobylińskiej biblioteki, Teresa Bukowska.
Przypomnijmy, że Łukasz Wierzbicki ukończył studia na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. W latach 1999-2000 prowadził autorską audycję muzyczną „Wyspa Skarbów” w poznańskim radio „Fan”. W latach 2000-2010 zajmował się zawodowo produkcją koncertów, spektakli kabaretowych oraz innych wydarzeń kulturalnych. W 2000 roku zebrał i opracował reportaże Kazimierza Nowaka z jego podróży do Afryki. Jest redaktorem i autorem wstępu do książki „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”, którą Ryszard Kapuściński uznał za klasykę polskiego reportażu oraz ponad 20 innych książek dla dzieci. Podczas spotkań autorskich łączy elementy wykładu, prezentacji multimedialnej, kabaretu i inscenizacji historycznej.
 


poniedziałek, 22 października 2012

Następny sezon będzie jeszcze lepszy

5. miejsce to ogromny sukces młodego krotoszynianina
19-letni  krotoszynianin zakończył już sezon motocyklowy 2011/12 w ramach European Junior Cup. Artur stanął na piątym miejscu podium w klasyfikacji generalnej i okazał się najlepszym polskim juniorem startującym na torach całego świata.
Od początku startów utalentowanego zawodnika nasza gazeta śledziła losy krotoszynianina w poszczególnych wyścigach. Dzisiaj przyszedł czas na refleksję i podsumowanie startów A. Wielebskiego. Jak sam mówi z perspektywy czasu czuje lekki niedosyt. - Jestem zadowolony z 5 miejsca w końcowej klasyfikacji European Junior Cup, mimo wszystko jednak wiedząc jak mało brakowało do finiszu na podium nie ukrywam, że czuję pewien niedosyt. Takie są wyścigi, nie można być niczego pewnym do samego końca, bo wszystko może się wydarzyć. Między innymi dlatego też są takie ekscytujące. Oprócz tego z wszystkich Polaków startujących w tej klasie jestem sklasyfikowany najwyżej, co również bardzo mnie cieszy – zaczyna Artur.
Do najlepszych startów krotoszyński zawodnik reprezentujący grupę Bogdanka Racing zalicza niemiecką rundę na torze Nurburgring. - Przez cały weekend byłem tam w pierwszej trójce, miałem znakomite ustawienie motocykla na ten tor, który z resztą bardzo przypadł mi do gustu. – dodaje piąty motocyklista świata. Równie udany był wyścig w Assen w Holandii, weekendy w Misano, Monza, Silverstone, czy Magny Cours, czasami jednak zabrakło odrobiny szczęścia aby przełożyło się to na wynik. - Teraz, po sezonie mogę też spojrzeć na to z innej perspektywy, aby dostrzec gdzie popełniłem błędy które zaważyły na wyniku w klasyfikacji końcowej. Myślę ze największą stratą był upadek w wyścigu w Misano. Tam z pewnością zdobył bym solidną ilość punktów która na koniec stawiała by mnie w zupełnie innej sytuacji. Kara nałożoną na mnie w Brnie to również niepotrzebna strata punktów, której mogłem uniknąć. Ostatni wyścig podczas podwójnej rundy w Magny Cours też nie potoczył się po mojej myśli, głównie przez błąd w doborze rodzaju opon na trudne warunki atmosferyczne. Wyciągnąłem wnioski z tych błędów i mam nadzieję że w przyszłości będę potrafił ich uniknąć. – kontynuuje Artur.
Ogólne wrażenia z pełnego cyklu European Junior Cup dla krotoszynianina są bardzo dobre. To był jego pierwszy sezon w zawodach tej rangi. Jak twierdzi sportowiec, za każdym razem poznawał dużo nowych ludzi, nowe tory, nowe miejsca. Musiał zmienić swój styl pracy z mechanikami i zespołem, nauczyć się wiele nowych pojęć i zasad funkcjonowania pewnych układów, aby swobodnie poruszać się po paddock'u mistrzostw świata. (paddock - przestrzeń za boksami, gdzie parkują motocykle i startujący spotykają się już nieformalnie – przyp. red.) Był również czas na rozrywkę. - Organizatorzy zawsze przewidywali różnego rodzaju rozrywki, takie jak np. wspólny karting, często tez zwiedzaliśmy ciekawe miejsca w okolicy torów. Ludzie których się tam spotyka, cały paddock, traktują się jak jedna wielka rodzina, a w takim towarzystwie zawsze miło spędza się czas – wspomina Artur.
Plany na przyszłość krotoszynianina to odrobina wypoczynku po tym bardzo pracowitym sezonie i oczywiście studia. - Na tą chwilę zespół jeszcze nie podjął decyzji gdzie będę jeździł w przyszłym roku. Osobiście bardzo chciałbym wystartować w prestiżowej klasie Superstock 1000 FIM CUP, w której miałem już okazję zadebiutować z tzw. „dziką kartą”, podczas tegorocznej rundy na portugalskim torze Portimao. Czeka nas jednak dużo pracy aby zgromadzić budżet do startu w tej klasie.W tym miejscu chciałbym podziękować zespołowi Bogdanka Racing, moim rodzicom, burmistrzowi Krotoszyna, firmie Jotkel, a także wszystkim kibicom i osobom które mnie wspierały w ciągu sezonu – zakończył nasz lokalny mistrz.
 


Podrzutki to chleb ich codzienny

W tej piaskownicy trafiły do schroniska podrzutki
Dwóm szczeniakom na szczęście nic się nie stało
8 października w nocy ktoś podrzucił pod bramę krotoszyńskiego schroniska dwa psy. Sprawca okazał się tak bezmyślny, że włożył je do szczelnej plastykowej piaskownicy i pozostawił tylko kilka dziur żeby psiaki mogły oddychać. Zdarzenie nagrała kamera. Takich podrzuceń do schroniska jest jednak więcej, co przeraża i skłania do refleksji.

Psiaki w piaskownicy odkryli pod bramą pracownicy. Jak czytamy na oficjalnej stronie schroniska: Pewnie pan uważa się za mądrego i odpowiedzialnego, bo przecież zrobił nawet otworki, żeby zwierzaki się nie udusiły. Niestety pan wykazał się brakiem rozumu i głupotą, nie mówiąc już o kompletnym barku uczuć.
Okazuje się, że do krotoszyńskiego schroniska dość często dochodzi do podrzuceń psów, które albo znudziły się właścicielowi, albo po prostu ktoś chce pozbyć się psa bo stanowi dla niego problem. - Porzucenie psa jest znęcaniem się nad nim, o czym mówi  art. 6 pkt. 2, podpunkt 11 ustawy o Ochronie Zwierząt. Przez znęcanie się nad zwierzętami należy rozumieć  zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień.  Według tej samej ustawy, kto znęca się nad zwierzętami podlega karze grzywny, karze ograniczenia wolności bądź pozbawienia wolności do lat 2 (art. 35 ustawy). W razie skazania za wyżej wymienione przestępstwo sąd może orzec dodatkowo nawiązkę w wysokości od 500 zł do 100 tys. zł na cel związany z ochroną zwierząt, wskazany przez sąd – informuje prezes krotoszyńskiego schroniska, Katarzyna Hirszfeld – Odrowska.

Trafiają różne psy

Psy do schroniska trafiają w różnych okolicznościach. Najczęściej podrzucane są szczenięta, bo właściciel nie pomyśli, że suczkę można wysterylizować. Nie poczuwa się do odpowiedzialności za los swojego psa i nie rozumie, że w takim samym stopniu jest odpowiedzialny za szczenięta, które przychodzą na świat. Uważa, że podrzucając psy do schroniska zrobił dobry uczynek, bo przecież mógł je wyrzucić, a nawet utopić. - Ludzie kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego, że szczenięta w schronisku mają małe szanse na przeżycie i podrzucając je do schroniska skazują najczęściej na choroby wirusowe i powolną śmierć, bo mimo intensywnego leczenia, nie wszystkie przeżywają – kontynuuje prezes.

Sprawcy są ustalani

W połowie przypadków podrzuconych psów właściciel zostaje ustalony. Najczęściej podrzucone psiaki, które automatycznie pojawiają się na stronie internetowej, są rozpoznawane przez sąsiadów czy znajomych osoby, która je podrzuciła. Czasem też sprawcę widać na monitoringu.- Uważamy, że problem wyrzucanych psów rozwiązałoby obowiązkowe czipowanie. Straż Miejska miałaby możliwość kontroli właścicieli pod tym względem i wystawiania mandatów za brak identyfikacji. Poza tym, zwierzęta czipowane, które trafiają przez przypadek do naszego schroniska, szybko wracają do właścicieli, których dzięki miejskiej bazie czipów, łatwo ustalić – kończy Katarzyna Hirszfeld – Odrowska.




Korepetycje – drażliwy temat

Korepetycje to wciąż szkolny temat tabu
Czy nauczyciel ma prawo udzielać korepetycji dziecku, które jest uczniem w jego szkole? Z takim pytaniem zgłosiła się do naszej redakcji matka 17-letniej uczennicy jednej z krotoszyńskich szkół średnich. Postanowiliśmy sprawdzić czy nauczycielom wolno udzielać płatnych korepetycji uczniom ze swoich klas.

Pani Janina K. z Krotoszyna zauważyła u swojej córki Katarzyny problemy z matematyką. Chciała pomóc i zaczęła szukać korepetytora. – W gazetach jest wiele ogłoszeń. Niestety są to w większości studenci, a ja coś nie mam przekonania, co do odpowiedniego ich przygotowania w tej materii. Chciałabym poprosić nauczyciela ze szkoły o korepetycje dla dziecka. Czy wypada tak robić? Czy jest to zgodne z prawem? – pyta pani Janina.

Formalnie nikt korepetycji nie zakazuje

Nauczyciel jest zawodem zaufania publicznego i dla wielu nauczycieli to nieetyczne dawać korepetycje dziecku, które jest wychowankiem w jego klasie. Z drugiej strony rodzice twierdzą, że taki nauczyciel najlepiej zna słabe punkty dziecka i wie, jakie braki w jego edukacji trzeba uzupełnić. Kto ma rację?
W świetle prawa rację mają rodzice. Nie ma bowiem takiego zapisu w ustawie o oświacie, który zabraniałby udzielania dodatkowych lekcji mniej zdolnemu uczniowi i to za pieniądze. Konstytucja mówi jedynie, że nauka w szkole jest bezpłatna. Nauczyciel może być zatem korepetytorem własnego ucznia. Nikt formalnie mu tego nie zakazuje. – Wiadomo jak to jest. Śliski temat i tyle. Jestem nauczycielem już piąty rok i wiem, że tak to nie funkcjonuje. Większość nauczycieli boi się dawać własnym uczniom korepetycje, ale podsyła ich do znajomego nauczyciele. Tamten z kolei podsyła swoich uczniów do niego i tak się kręci. Dyrekcja o tym albo nie wie, albo wie, ale ze względu na wyniki przymyka na tego rodzaju praktyki oko – mówi anonimowo nauczyciel matematyki w jednej z krotoszyńskich szkół.
Dodaje jednocześnie, że słowo „korepetycje” nabrało dzisiaj zupełnie innego wymiaru i stało się bardzo dochodową metodą dorabiania do pensji nauczyciela. – Kiedyś, jak byłem uczniem, też korzystałem z korepetycji. Nauczyciel zadawał mi wiele zdań. Faktycznie czegoś się uczyłem. Pamiętam, że jak nie przygotowałem się na jakieś korepetycje to dzwonił do ojca i mu skarżył. Nie było łatwo. Dzisiaj jest inaczej. Młodzież często przychodzi z jakimś zadaniem lub konkretną propozycją. Np. jedna nauczycielka pisze gotowe prace maturalne z języka polskiego. Kasuje 150-200 zł. To już nie są korepetycje tylko znamiona przestępstwa za które może wylecieć ze szkoły. Póki co jednak formalnie nikt jej tego nie udowodnił, bo przecież jak ktoś zda maturę nie pójdzie na nią skarżyć prawda? – kończy nasz rozmówca

Dochodowy biznes

Spróbowaliśmy dociec ile tak naprawdę może zarobić potencjalny korepetytor. W gazetach lokalnych znaleźliśmy klika ogłoszeń. Studenci są najbardziej mobilni w tym temacie i za ich usługi zapłacimy najtaniej. – Biorę już od 25 zł za 45 minut. To nie dużo, a zakres mojej wiedzy jest duży. Mam stałą już grupę młodzieży i wiem, że będą kolejni bo jak ktoś jest dobry to mechanizm sam się napędza – mówi w rozmowie Joanna z Krotoszyna, studentka IV roku polonistyki.
Z nauczycielami jest już trochę inaczej. Jak mówi nasz rozmówca o korepetycje w szkole jest łatwiej, ale trzeba odpowiednio dobierać sobie uczniów, aby zbytnio nie egzaltować się w środowisku tym, że korepetycje się daje. -  Uważam, że trzeba się starać o swoje zarobki jak w każdej innej pracy. A dobry nauczyciel bez problemu potrafi dobrze zarobić. Chyba że naprawdę mieszka w małej miejscowości, gdzie brak szkół i nie ma popytu na korepetycje. Ja zacząłem dawać korepetycje, już kiedy byłem stażystą, bo za ok. 800 zł na rękę ze szkolnej pensji naprawdę nie byłem się w stanie utrzymać. Teraz mam markę, uczniowie przychodzą, bo daję gwarancję, że zdadzą maturę, że zaliczą przedmiot. Koszt korepetycji waha się u różnych nauczycieli od 30-35 zł za godzinę – kończy nasz rozmówca.

Korepetycje: dobre czy złe?

Są takie szkoły, w których nauczyciele nie dość, że nie widzą niczego złego w korepetycjach, to sami zalecają uczniom pobieranie korepetycji u innego znajomego nauczyciela z poza szkoły lub wręcz z tej samej szkoły. Wiedza o zakresie korepetycji w szkole często wskazuje na potrzebę podjęcia przez dyrektora i nauczycieli działań w tej sprawie. - Czasami rada pedagogiczna woli nie wiedzieć. Nauczyciele boją się, że będzie to powodem do zwolnienia ich z pracy. Dyrektor zdaje sobie sprawę, że od zakazania korepetycji sytuacja się nie zmieni i że będzie musiał podjąć jakieś kroki zaradcze, a na dodatkowe zajęcia dla uczniów nie ma funduszy - ani na zajęcia wyrównawcze, ani na koła zainteresowań – informuje Danuta Sterna, nauczyciel-metodyk z Warszawy, która porusza tematy korepetycji na łamach pisma „Dyrektor Szkoły”.
 Obojętne jednak, jak trudny dla szkoły jest do rozwiązania ten problem, powinna ona zmierzyć rozmiary zjawiska i przeanalizować jego przyczyny. Nauczyciele często usprawiedliwiają pobieranie przez ich uczniów korepetycji tym, że to rodzice stwarzają psychozę przedegzaminacyjną. Że to rodzice chcą zapewnić dzieciom dodatkowe lekcje, gdyż nie mają zaufania do szkoły, że dobrze przygotuje ich dzieci do egzaminów. - Przede wszystkim dyrektor szkoły sam musi być przekonany o tym, że korepetycje nie są dobrym zjawiskiem i wtedy może podjąć szereg działań podejmujących ten problem. Często będzie musiał zacząć, od przekonania rady pedagogicznej, aby odważnie zajęła się tym problemem. Badając zjawisko korepetycji szkoła daje rodzicom i uczniom komunikat: widzimy problem korepetycji i jesteśmy otwarci na rozmowę na ten temat. Inicjatywa może wyjść też od rodziców (tak czasami dzieje się w szkołach społecznych). Rada rodziców lub rada szkoły mogą zachęcić dyrektora do przeprowadzenia badań nad ilością korepetycji i w ten sposób pomóc dyrektorowi – kończy D. Sterna.
 






Kromolicka szkoła daje radę

Dla uczniów w Kromolicach nauczyciel ma zawsze czas
Już ponad miesiąc, na nowych warunkach, niepublicznej placówki działa szkoła podstawowa w Kromolicach. Dzieci pilnie się uczą, a stowarzyszenie, które powołało szkołę snuje plany na przyszłość. Jak się okazuje wszystko zmierza w dobrym kierunku.

Przypomnijmy, że w ub. roku kromolicką szkołę zlikwidowano ze względu na jej nierentowność. Dzieci od września br. miały uczęszczać do odległej szkoły w Pogorzeli. Rodzice i rada sołecka od początku byli przeciwni takiemu rozwiązaniu i robili wszystko żeby szkoła z ponad stuletnim stażem nie przestała istnieć. W wakacje udało się zawiązać stowarzyszenie, które na mocy prawa powołało do życia pierwszą w powiecie gostyńskim placówkę niepubliczną. 3 września oficjalnie zainaugurowano rok szkolny 2012/13. Jak szkoła wygląda po ponad miesiącu funkcjonowania?
Do szkoły uczęszcza 15 dzieci. Klasę pierwszą uczy dotychczasowy nauczyciel Andrzej Chmielarz, który objął też funkcję dyrektora szkoły. Pod swoją opieką ma sześciu uczniów. Klasę drugą i trzecią  (łączoną) uczy nowo zatrudniony nauczyciel, Hanna Ulatowska, która uczy dziewięciu uczniów. Nauczycielka prowadzi również zajęcia z logopedii klas I-III. – Zatrudniamy również Elwirę Miernicką, która prowadzi lekcję religii; Emilię Praczyk, która uczy j angielskiego oraz Monikę Regulską, która prowadzi zajęcia korekcyjne. W miarę możliwości organizujemy dodatkowe zajęcia np. grę w ping-ponga, kółko muzyczne i kółko naukowe – mówi prezes stowarzyszenia i jednocześnie sołtys Kromolic, Krzysztof Goliński. Dodaje jednocześnie, że rodzice i dzieci są zadowoleni, ponieważ chętnie wyrazili zgodę uczestnictwa w różnego rodzaju imprezach szkolnych. Ważne jest również to, że każdemu uczniowi nauczyciele poświęcają dużo czasu, gdyż jest ich bardzo mało. - Wpływa to korzystnie na oceny oraz umiejętności gdyż podchodzą do nich indywidualnie (w zależności od potrzeb) – kontynuuje sołtys.
Planów na przyszłość kromolicka szkoła ma wiele. W pierwszej kolejności najbardziej przydałby się nowy sprzęt komputerowy oraz pomoce dydaktyczne gdyż te, z których korzystają nauczyciele do tej pory  są już bardzo stare. - Chcielibyśmy  również odmalować sale lekcyjne, podłogi oraz przydały by się nowe okna. Poszukujemy sponsora lub darczyńcy, który choć w małym stopniu chciał by wspomóc nas w zakupie takiego sprzętu – kończy K. Goliński.


Wody na terenie powiatu coraz czystsze

Do końca roku konserwacją objętych zostanie 96,5 km cieków
W piątek, 19 października podczas komisji budżetowej radnych powiatu zapoznano się z informacją o stanie cieków oraz urządzeń melioracji wodnej na terenie powiatu krotoszyńskiego oraz planowanych inwestycjach w tym zakresie.

Na terenie powiatu krotoszyńskiego znajduje się 174,2 km cieków oraz 720 m rurociągu. Stanowi to 11,5 proc. stanu ewidencyjnego cieków monitorowanych przez Zarząd Melioracji i Urzadzeń Wodnych w Poznaniu. W tym 29,9 km to cieki uregulowane i 144,3 cieki nieuregulowane. Na terenie powiatu znajduje się też 20 sztuk budowli hydrotechnicznych. Jeżeli chodzi o poszczególne gminy to stan ewidencyjny cieków kształtuje się następująco: Krotoszyn (45,3 km cieków); Zduny (37,5 km); Koźmin (37,3 km); Kobylin (34 km); Rozdrażew (17,4 km) i Sulmierzyce (3,4 km).

Prace konserwacyjne cieków w roku 2011 objęły 61,3 km na kwotę 397,8 tys. zł
Do końca 2012 roku prace obejmą 96,5 km na kwotę 484,8 tys. zł

Jak poinformował radnych przedstawiciel z delegatury ostrowskiej, Damian Franczak, prace konserwacyjne cieków w powiecie są cyklicznie wykonywane w poszczególnych gminach i obejmują swoim zasięgiem następujące cieki wodne: gm. Krotoszyn (Czarna Woda, Żydówka, Rów Orpiszewski i Kuroch); gm. Zduny (Rów Baszkowski Borownica, Żydówka, Orla); gm. Koźmin (Orla, Radęca); gm. Kobylin (Radęca, Ochla); gm. Rozdrażew (Czarna Woda, Żydówka) i gm. Sulmierzyce (Czarna Woda). Prace polegaja głównie na wykaszaniu porostów ze skarp cieków, wykaszaniu porostów z dna cieków, odmulaniu dna cieków i hakowaniu. – Ponadto Krotoszyn i Zduny zadeklarowały gotowość partycypowania w robotach konserwacyjnych w tym roku na kwotę 46,1 tys. zł poprzez wykonanie wykoszeń skarp i dna cieków oraz karczowaniu krzaków w rowach na długości 15,4 km – mówił przedstawiciel.
Jeżeli chodzi o inwestycję to w wieloletnim programie inwestycji melioracyjnych na lat 2008-2015 przewidzianych do realizacji, przy współudziale środków unijnych ujęta jest w dalszym ciągu odbudowa cieku Orla na długości 15 km w miejscowościach Rzemiechów, Kuklinów i Stary Gród w gminie Kobylin. – Wyniki prowadzonych badań wskazują na utrzymanie się tendencji w kierunku poprawy czystości wód na terenie powiatu krotoszyńskiego. Nadal jednak przyczyna złej jakości wód w niektórych miejscach jest nielegalne, bezpośrednie odprowadzanie ścieków na obszarach nieskanalizowanych. Od tego są jednak inne organa, które z tym problemem walczą – zakończył przedstawiciel.
 


Prewencja na wysokim poziomie

Krotoszyńska policja jest w czołówce rozwiązywania spraw
Podczas komisji spraw społecznych w zeszłym tygodniu przedstawiciele krotoszyńskiej policji zaprezentowali informację na temat kampanii informacyjno-edukacyjnych, które z powodzeniem są realizowane w powiecie. Jak się okazuje dzięki temu w powiecie możemy czuć się bezpiecznie.

Informację przedstawił komendant Wojciech Kasprowicz i rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał. Na terenie powiatu od wielu lat z powodzeniem prowadzone są różne kampanie m. in.: „Bezpieczeństwo w szkole”; „Bezdomni”; Bezpieczne wakacje”; „Bezpieczeństwo w internecie”; „Alkoholizm” czy też „Przemoc w rodzinie”. Radni chwalili mnogość akcji realizowanych przez krotoszyńską policję. Wielu jednak było zaniepokojonych alkoholizmem wśród nieletnich, które z roku na rok jest realnym zagrożeniem. – 42 nieletnich pod wpływem alkoholu i 364 wystawione mandaty to sporo. – zaczął radny, Henryk Jankowski. Komendant wyjaśniał, że problem alkoholizmu wśród nieletnich jest coraz bardziej nagminne. Podłoża takiego stanu rzeczy należy doszukiwać się jednak w domu rodzinnym, gdzie najczęściej dochodzi do pierwszej inicjacji. – Oprócz tego trudny okres, szczególnie w gimnazjum, kiedy jeden pije, a innemu jest głupio i też to robi żeby nie być wyobcowanym – mówił W. Kasprowicz. Albin Batycki w dyskusji poszedł dalej. – Ja bym zadał pytanie. Skąd młodzież ma alkohol? Bo przecież kupuje go w jakimś sklepie. Czy nie można dojść do tego skąd mają alkohol? – pytał radny. – Najczęściej tłumaczą się, że kupił im nieznajomy. Ciężko jest tak naprawdę dojść do tego skąd mają alkohol. Ważne zatem są pogadanki z uczniami, które przynoszą swoje rezultaty – puentował W. Szał. 


          Na terenie powiatu w roku 2011 ujawniono:
  • 42 przypadki nieletnich pod wpływem alkoholu
  • 371 osób, które spożywały alkohol w miejscach niedozwolonych
  • sporządzono 7 wniosków do sądu
  • 34 osoby trafiły do placówek leczniczych

Podczas dyskusji doceniono również akcje realizowane w szkołach. Radni podkreślali, że to bardzo ważne żeby od najmłodszych lat wpajać dzieciom zasady i prawa obowiązujące w naszym społeczeństwie. Na zakończenie wice starosta, Krzysztof Kaczmarek podziękował przybyłym za wnikliwą analizę środowiska naszego powiatu i życzył im dalszych sukcesów by prewencja nadal stała na tak wysokim poziomie.


Wnioski radnych na przyszły rok

Realizacja wniosków to 2013 rok
Wiele inwestycji, które ze względu na brak środków finansowych w tym roku zostało zgłoszonych do budżetu na 2013 rok. Okazuje się, że pilnych potrzeb jest sporo. Za większość prac odpowiedzialny będzie Powiatowy Zarząd Dróg. Czy uda się mu choć w części spełnić potrzeby poszczególnych gmin? Odpowiedź najwcześniej w styczniu następnego roku.

W sumie do zarządu powiatu krotoszyńskiego wpłynęły 24 wnioski, które mają być pozytywnie zaopiniowane przez starostwo do budżetu na 2013 rok. Na pierwszy ogień poszedł wniosek sołtysa Świnkowa, Reginy Jakubek, która wnioskuje o położenie chodnika w swojej miejscowości. Pierwszym etapem ma być wyłożenie chodnika od skrzyżowania w kierunku Biadek po stronie szkoły. Sołtys Baszkowa, Andrzej Zajączek chciałby zabezpieczenia środków na modernizację drogi powiatowej łączącej miejscowości Baszków – Pawłowo gdzie mogłaby powstać również ścieżka pieszo-rowerowa wzdłuż drogi łączącej Baszków z miejscowościami w kierunku Jutrosina. Mariusz Janiak z Rozdrażewa widzi paląca potrzebę budowy chodnika przy ulicy Krotoszyńskiej w Rozdrażewie, a przewodnicząca Rady Osiedla nr 8 w Krotoszynie, Maria Właśniak chciałaby w końcu doczekać się remontu nawierzchni wraz z chodnikiem na ulicy Raszkowskiej oraz budowę nawierzchni na ulicy Mahle – od „Wodnika” w kierunku Kobierna.
Najwięcej wniosków złożyli radni: Henryk Jankowski i Przemysław Jędrkowiak. Ten pierwszy wnioskuje m. in.: o remont oraz poszerzenie drogi Rozdrażewek – Roszki; konkretny remont drogi w Grębowie oraz dokończenie prac już zaczętych przez PZD. Z kolei radny Jędrkowiak dołączył się z wnioskiem do przewodniczącej Rady Osiedla nr 8. Oprócz tego chciałby poprawić m. in. stan nawierzchni na drogach w kierunku na Gorzupię, Rzemiechów czy Benice.
Drogi to priorytet składanych wniosków. Inni radni również chcieliby żeby w przyszłym roku PZD zabrało się do prac związanych, ich zdaniem, z newralgicznymi miejscami w powiecie. I tak w kolejności byłoby dobrze zabezpieczyć środki na: kontynuację inwestycji na drodze powiatowej Bożacin – Lutogniew; w miejscowości Dzierżanów w kierunku Rojewa; drogę Zduny – Baszków - Kobylin czy też Dzielic. Oprócz tego wnioskowano o wiele chodników m. in.: chodnik na ul. Krotoszyńskiej; chodnik w Ustkowie  czy też przy drodze powiatowej relacji Rozdrażew – Koźmin.
Dodatkowo wśród wniosków znalazły się również wnioski o zabezpieczenie środków na działalność stowarzyszenia „Sokół” Chwaliszew w wysokości 3 tys. zł na działalność rekreacyjno-sportową cz też dofinansowanie produkcji filmu dokumentalnego pt.: „Przesyłka”.

O jeden okręg wyborczy więcej

Chachalnia będzie od 2014 roku okręgiem wyborczym
Po wyborach samorządowych, które odbędą się w 2014 roku gmina Zduny będzie miała radnego z terenu Chachalni. To konsekwencja zmian nakreślonych przez komisarza wyborczego, który wprowadził jednomandatowe okręgi wyborcze. Z dotychczasowych 14-stu okręgów Zduny będą miały 15 okręgów wyborczych.

Po wprowadzonych przez komisarza wyborczego zmianach Chcachalnia zyskała jednego radnego. W ten sposób kosztem radnego z miasta, swojego przedstawiciela w radzie będą mieli mieszkańcy wspomnianej wsi. Sołtys Chcachalni nie kryje swojego zadowolenia. – Czeka nas teraz zebranie rady sołeckiej, na której przedyskutujemy wybór właściwego kandydata, który będzie godnie reprezentować mieszkańców naszej społeczności – mówi Zbigniew Gaszyński.
Zmiany w okręgach wyborczych to zdaniem sekretarza gminy konsekwencja rozwoju wsi na przestrzeni lat. – Wiąże się to z tym, że do wsi ostatnimi czasy napłynęło sporo nowych mieszkańców i komisarz doliczył się, że Chachalnia musi mieć swój własny okręg wyborczy. W ten sposób ta wieś i Perzyce nie będą już jednym okręgiem – informuje Mirosław Chmielarczyk.
Jeśli wszystko zostanie pozytywnie przyjęte przez radnych na najbliższej sesji gmina będzie miała 15 okręgów wyborczych. W kolejności będą to: okręg nr 1: ulice: 1 Maja, Jutrosińska, osiedle Madalińskiego, Przemysłowa, Rochowska; okręg nr 2: Hipolitta Cegielskiego, Kobylińska (nr 26-42, 21-29), Kopernika, Krotoszyńska, Masłowskiego, Plac Kościuszki; okręg nr 3: Kobylińska (nr 2-24, 3-19A), Poprzeczna, Rynek, Sienkiewicza; okręg nr 4: Kolejowa, Łacnowa (nr 34-60, 47-81), Rejtana, Polna (nr 2-6); okręg nr 5: Konstytucji 3 Maja, Polna, Paderewskiego, Jaśminowa, Liliowa, Wrzosowa; okręg nr 6: Jana Kazimierza, ks. B. Jaśkowskiego, Okrężna, Plac 700-lecia, Pocztowa, Powstańców Wlkp., Wieczorka, Wrocławska; okręg nr 7: Asnyka, Konopnickiej, Łacnowa (nr 1-45, 2-32), Prusa, Reja, Reymonta, Słowackiego, Witosa, Sosnowa, Strzelecka, Szkolna, Młynarska; okręg nr 8: Mickiewicza, Plac Księdza Skargi; okręg nr 9: Lesna, Ostrowska, Sulmierzycka, Wiosenna, Piaskowa, Ogrodowa, Sieniutowa; okręg nr 10: Chcachalnia; okręg nr 11: Perzyce; okręg nr 12: Konarzew; okręg nr 13: Baszków (nr 79-116C, 117-119, 120A-125), Dziewiąte, Ostatni grosz, Piaski, Siejew, Trzaski; okręg nr 14: Baszków (nr 1-78); okręg nr 15: Bestwin, Rochy, Ruda.



Jelinowski dostał upomnienie

Zdaniem starosty dyrektor dopuścił się samowolki
Dyrektor Powiatowego Zarządu Dróg, Krzysztof Jelinowski otrzymał od władz powiatu karę upomnienia za niewłaściwe i nieprawidłowe przygotowanie oraz realizację przetargu na powierzchniowe utrwalanie dróg. Sam ukarany twierdzi, że podejmując decyzję chciał tylko „zamknąć pewną całość na niektórych drogach”.

Przypomnijmy, że powiat z ub. roku zaoszczędził ponad 600 tys. zł. Władze postanowiły przeznaczyć te środki na bieżące, powierzchniowe utrwalanie dróg. Drogi po wielu burzliwych dyskusjach komisyjnych wybrano. Radni wspólnie z zarządem wytypowali w sumie do remontu 16 tys. 499 mb. dróg w najgorszym stanie. Znalazły się tam odcinki: Krotoszyn – Nowy Folwark (908 mb.); Rozdrażew – Koźmin Wlkp. (2.228 mb.); Krotoszyn – Wróżewy (242 mb.); Zduny – Baszków- Kobylin (4.948 mb.); Krotoszyn – Kobierno (1300 mb.); Sulmierzyce, ul. Powstańców Wlkp. (416 mb.); Wałków – Stara Obra (2.350 mb.); Konarzew – Baszków (3.402 mb.) oraz Grębów (705 mb.). PZD ogłosiło zatem przetarg, który wygrała firma z Bożacina, która zadeklarowała, że prace wykona za kwotę 464 tys. zł. Tak też się stało. Tylko, że nie wszystkie roboty zostały wykonane zgodnie z tym, co zaakceptował zarząd. – Okazało się, że dyrektor zmienił zakres niektórych prac. Zmniejszył np. długość, na jakiej miało się toczyć powierzchowne utrwalanie na pięciu z dziewięciu dróg, łącznie do 13 tys. 791 mb. Było to niezgodne z ostateczną propozycją zaakceptowana przez zarząd. Wskutek tego dyrektor upomniany został karą porządkową za brak należytego nadzoru i dopuszczenia się nieprawidłowości oraz niewłaściwego przygotowania i realizacji postępowania przetargowego oraz za ustalenie remontu dróg niezgodnie z decyzją zarządu – informuje starosta, Leszek Kulka.
Jak się okazuje różnice w remontach poszczególnych dróg były duże. Np. w Grębowie zamiast 705 mb. utrwalono w sumie 1.148 mb. nawierzchni, a np. na odcinku Krotoszyn – Nowy Folwark z przyjętych 908 mb. utrwalono tylko 653 mb. nawierchni. Skąd takie dysproporcje i czy decyzja zarządu nie obowiązuje dyrektora K. Jelinowskiego? – Zapoznałem się z dostępnymi środkami i stwierdziłem, że zakres prac musi ulec zmianie. Chciałem po prostu zamknąć pewną całość na niektórych drogach, więc zwiększyłem zakres prac. Z kolei na niektórych zrobiono mniej niż planowano, bo i tak nie zrobilibyśmy tam całości. To wszystko uzależnione było też od stanu faktycznego dróg. I tak np. w Grębowie droga była w fatalnym stanie i potrzebne było aż dwukrotne położenie grysu żeby jako tako ta droga funkcjonowała – powiedział dyrektor.


Foto by P.W.Płócienniczak


Dyżur posła Aleksandrzaka

 Jak zapewnił poseł to nie ostatni dyżur w Krotoszynie
18 października w siedzibie Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Krotoszynie odbył się dyżur poselski Leszka Aleksandrzaka. Następnie o godz. 16.00 poseł spotkał się z mieszkańcami w restauracji „Cristal” by odpowiedzieć na najbardziej nurtujące ich pytania. Padał temat sądu, bezrobocia i edukacji.

Na pierwszy ogień pytań poszła sprawa likwidacji Sądu Rejonowego w Krotoszynie, który może podzielić los innych mniejszych sądów w Polsce. – Od początku, może nie tak medialnie jak PO i PSL, toczyłem szereg rozmów w tej sprawie. Los jeszcze nie jest przesądzony, ale niestety ciężko będzie tę sprawę teraz naprawić – mówił poseł. Jego zdaniem takiemu stanowi rzeczy winna jest rządząca koalicja. – Ja się pytam kto rządzi jeśli nie PO i PSL. A kogo widzimy broniącego sądy. Również polityków tego ugrupowania, a to przecież ich pomysł żeby likwidować sądy. To kuriozum i pewnego rodzaju sprzeczność – kontynuował L. Aleksandrzak.
W dalszej części spotkania poseł przedstawił po krótce program wyborczy socjaldemokratów, który jego zdaniem, doprowadzi do zwycięstwa przed zbliżającymi się za dwa lata wyborami. – Zawsze kiedy jest źle my wkraczamy na pole. Tak było wcześniej i tak jest teraz. Kiedy wyprostowaliśmy państwo wystarczył krótki okres czasu żeby wszystko przewróciło się do góry nogami – mówił poseł. W kilku zdaniach sprecyzował najważniejsze postulaty SLD. – Nie odkrywamy niczego na nowo. Chcemy walczyć o to, co lewicę łączy od stulecia i czego nie musimy się wstydzić – mówił L.Aleksandrzak. Po kolei wymieniał, że SLD zamierza walczyć o miejsca pracy, które zapewniają nie tylko chleb, ale i godność; o otwartość, tolerancję i szacunek dla innych wykluczonych ze względu na wiek, płeć, miejsce zamieszkania, wykształcenie, status materialny i niepełnosprawność; o rozdział państwa od Telewizji Trwam i Smoleńska; o możliwość założenia rodziny i pewność jej utrzymania i edukację, której celem są uczniowie i studenci, a nie statystyki oraz o sprawne państwo, służące ludziom, a nie władzy i lobbystom.
 


                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    

Mistrzowie Świata ze Zdun



Kata drużynowe kadetów: Wiktor, Miłosz i Adam
Kata drużynowe juniorek: Jagoda, Ania i Ola.
Półfinał Miłosza i Wiktora
Rozgrzewka przyszłych Mistrzów: Ola i Wiktor.
"Shodan" od lewej:  M. Poczta, A. Szyrner, W. Adamski , J. Adamski, A. Kuś , A. Olejnik , J. Młynarz. (kleczą) D. Mujta  i K. Trafankowska.
W dniach 10-14 października w Novim Sadzie (Serbia) ośmioro karateków Shodana Zduny reprezentowało Polskę w Mistrzostwach Świata Karate WUKF  Dzieci , Kadetów i Juniorów. Sprawili ogromna niespodziankę zdobywając łącznie pięć medali w tym te najcenniejsze, bo złote.
Łącznie reprezentacja Polskiej Federacji Karate Sportowego liczyła 59 zawodników.
53 federacje, ponad 1700 zawodników z 5 kontynentów, zacięte walki przez 3 dni na 12 tatami, minimum 30- 40 zawodników w konkurencji, nadzieje, stres, emocje, gorycz porażki i szał radości zwycięzców to krótki opis jakże owocnych startów karateków ze Zdun. – Czwartek to przyjazd do Serbii, odprawa i już świadomość, że będzie ciężko, a wieczorem piękna ceremonia otwarcia mistrzostw na hali gdzie rozgrywali mecze piłkarze ręczni w ME – zaczyna trener, Jarosław Adamski.
Piątek to pierwsze starty w kata. Z 50-ciu zawodników do półfinału awansuje 12.  Taką drogę przebrnęła Kasia Trafankowska. Do finału awansowała z 3. pozycji i miała ogromną szansę na medal. Troszkę zabrakło i Kasia wywalczyła ostatecznie 5. miejsce , co i tak stanowi wielki sukces. Aleksandra Kuś w kata sklasyfikowana została na 8. miejscu. Wiktor Adamski w kata kadetów 12. miejsce; Anna Olejnik  zakończyła zawody juniorów na 5. miejscu. Adam Szyrner wraz z kolegami z drużyny po wygraniu walk w kumite drużynowym kadetów awansował do niedzielnego finału. W kumite indywidualnym dzieci to dobry start Dagmary Mujty . Pierwszy taki start dla niej. Po pokonaniu Rumunki w 2 rundzie zmierzyła się z Brazylijką niestety przegrywając po zaciętej i wyrównanej walce 4:3. Kumite indywidualne 13-14 lat było popisem dyscypliny techniki i taktyki Aleksandry Kuś. Zawodniczka ze Zdun nie dała szans żadnej z konkurentek . Po wolnym losie pokonała kolejno: Serbkę , Szkotkę  i w finale  bezdyskusyjnie Belgijkę zdobywając swój pierwszy tytuł Mistrzyni Świata.
W sobotę rywalizacja rozpoczęła się od kata drużynowego. Polskę reprezentowali w składach klubowych Shodana kadeci:  Wiktor Adamski , Miłosz Poczta , Adam Szyrner oraz juniorki: Anna Olejnik , Jagoda Młynarz i Aleksandra Kuś. Obie drużyny zdecydowanie awansowały do niedzielnych finałów z przewagą nad przeciwnikami co najmniej 0,2 punktu. Przyszedł czas na kumite indywidualne kadetów. - Kto przegrywa odpada. Takie twarde zasady – wspomina trener. Pierwsza walka Wiktora Adamskiego z Serbem i zwycięstwo , następnie Miłosz Poczta odprawił kolejnego Serba , a Adam Szyrner trzeciego.  Kolejna runda to kolejne wygrane zdunowian. - Nadszedł ćwierćfinał  czyli walka o medale .
Wiktor zwycięża z Rosjaninem , Miłosz również odprawia Rosjanina obaj mają medal i wspólny półfinał . Adam niestety ulega Belgowi i klasyfikuje się na 5. miejscu. Wspólny półfinał Wiktora z Miłoszem to ciężki psychicznie i dynamiczny pojedynek bez ulgi klubowych kolegów wygrany przez Wiktora , Miłosz ma brąz – kontynuuje J. Adamski.
W niedzielę dziewczyny: Ania Olejnik i Jagoda Młynarz wraz z koleżankami awansują do finału kumite drużynowego . Drużyna kadetów: Wiktor , Adam i Miłosz wykonują jako pierwsza drużyna kata. Okazują się zdecydowanie najlepsi w półfinale i finale wywalczając czempionat globu przed Ukrainą i Rumunią.
Juniorki w tym samym czasie rozpoczynają finał, które również wygrywają odstawiając na bok Węgierki i Rosjanki.  - Jeszcze nie opadły emocje, a do finału wzywają Wiktora w kumite kadetów. Wiktor uzyskał przewagę 2 punktów dominując przebieg pojedynku z Belgiem. Efekt końcowy Mistrzostwo Świata dla Wiktora., a czwarte dla zdunowiaków – cieszy się trener.  Dodaje jednocześnie, że ceremonia medalowa  miała swój klimat, a Mazurek Dąbrowskiego wynagrodził wszelki trud i wyrzeczenia. - Radość, łzy, uśmiech, zmęczenie i znów radość  na pudle i Mazurki, Mazurki, Mazurki. Taki prezent na 10 lecie klubu Shodan nawet nie był w planie. Dziesięciolecie ciężkiej pracy pełnej sukcesów i czasami porażek.  Te lata wielu wyrzeczeń . Ten rok od kwietnia pełen zgrupowań kadry i klubowych , treningów i wysiłku bez znajomości końcowego efektu. Piękny Rok. To pokazuje, że w małym mieście można robić karate na światowym poziomie. Dzięki wsparciu gminy Zduny, BS w Krotoszynie , rodzicom moich podopiecznych i ludziom dobrej woli,  a przede wszystkim karatekom,  którzy zaufali mi trenerowi mogliśmy z godnością i honorem zrobić to co zrobiliśmy – zakończył Jarosław Adamski.




wtorek, 16 października 2012

Kulturalne centrum przy klasztorze

Ojciec Serafin Sputek w otoczeniu rozśpiewanej gawiedzi
Kobylińska parafia pw. Matki Bożej przy Żłóbku od dawna nazywana jest przez mieszkańców ostoją kobylińskiej kultury. Nie od dziś wiadomo, że w Kobylinie nie działa żaden ośrodek kultury, a ta jest bardzo potrzebna. O sport dba gmina, która organizuje wiele udanych imprez sportowych. O stronę, stricte, kulturalną i duchową dbają natomiast „skrzydlaci braciszkowie”, o których dzisiaj słów kilka.

W ciągu roku szkolnego i w czasie wakacji parafia ma do zaoferowania dzieciom i młodzieży szeroki wachlarz zajęć i atrakcji przy kościele. - Poprzez wszelkiego rodzaju działania przy parafii staramy się, by dzieciom i młodzieży ukazać bogactwo wartości duchowych i kultury chrześcijańskiej. Dzieje się to wszystko dzięki zaangażowaniu ludzi świeckich, którym bardzo dziękuję za tworzenie takiej atmosfery „domu”. Bo Kościół ma być naszym domem – zaczyna proboszcz, Serafin Sputek.
Do tej pory udało się zorganizować wiele imprez  m.in.: pikniki dla dzieci w dniu św. Klary, w dniu św. Franciszka, w dniu dziecka. cotygodniowe spotkania dzieci na grach i zabawach, konkursy artystyczne, koncerty, wielkim zainteresowaniem ostatnio cieszył się spektakl o Mszy św. w którym wzięli udział również zakonnicy, wycieczki, pielgrzymki zarówno dzieci, młodzieży jak i dorosłych, spotkania młodzieży w naszych salkach. -  Trzy razy w roku organizujemy spotkania młodzieży zainteresowanej życiem zakonnym, festyn rodzinny, kiermasz adwentowy i wiele innych ciekawych atrakcji. Poza tym w naszym kościele, któremu patronuje Matka Boża przy Żłóbku co roku budowana jest ogromna szopka na Boże Narodzenie, przy której odbywają się adoracje różnych grup kościelnych. Są specjalne nabożeństwa. Chciałbym szczególnie zaproponować nabożeństwa do Matki Bożej przy Żłóbku małżeństw i rodzin w pierwsze soboty miesiąca. Przybywają do tego miejsca małżeństwa z różnymi problemami a szczególnie, te małżeństwa, które proszą o potomstwo. Dopóki będę proboszczem w tej parafii myślę, że wspólnie z moimi parafianami będziemy kontynuować to co się sprawdziło, a co jeszcze bardziej przybliżyło do Kościoła – kontynuuje proboszcz. Dodaje jednocześnie, że po remoncie kościoła parafia pomyśli o zorganizowaniu jakiegoś większego festiwali piosenki religijnej w Kobylinie. Podobne festiwale cieszyły się ogromna popularnością w niedalekim Miliczu w latach 90-tych. - Dziękuję moim kochanym Parafianom za modlitwę, za wsparcie i zrozumienie, za każdy gest dobroci. Niech Matka Boża przy Żłóbku nasza Patronka i św. Franciszek prowadzą nas na drogach naszej wiary, byśmy kiedyś mogli spotkać się razem w Niebie – kończy proboszcz.


Serafin Sputek - jest najmłodszym proboszczem w dekanacie, ale i w całej naszej prowincji zakonnej. Urodził się 30 czerwca 1977 roku w Rybniku na Śląsku. Był wiele lat ministrantem w rodzinnej parafii w Rudziczce. Jego powołanie kształtowało się w rodzinie pobożnej gdzie rodzice prowadzili gospodarstwo.  Zawsze chciał zostać księdzem. Tymczasem Pan Bóg sprawił, że na jego drodze stanęli franciszkanie. Zafascynował się życiem św. Franciszka z Asyżu, dlatego też poszedł jego śladami. Teraz jest i kapłanem i franciszkaninem. Celem jakim kieruje się w życiu jest wypełnianie woli Pana Boga na wzór św. Franciszka.

CAS już prawie gotowy

Do końca roku ma zakończyć się I etap
Dobiega końca realizacja I etapu remontu budynku przy ul. Masłowskiego 1, w którym po zakończeniu wszystkich prac powstanie Centrum Animacji Społecznej.

Do zmodernizowanej sali widowiskowej nad remizą OSP Zduny dojdą pomieszczenia po byłej kotłowni węglowej w piwnicach obiektu. Ponadto nowy wygląd i rozwiązania odpowiadające dzisiejszym normom uzyskają toalety, zaplecze sali widowiskowej i pomieszczenia zaplecza socjalnego. Całość uzyska nową nazwę i zacznie swoje funkcjonowanie po zakończeniu II etapu remontu jako Centrum Animacji Społecznej.
Zgodnie z harmonogramem prac I etap remontu budynku bardziej znanego jako Dom Strażaka w Zdunach ma zakończyć się 15 października. Na ten dzień inwestor, czyli Gmina Zduny zaplanowała odbiór budowy. Po nim, o ile odbiór przebiegnie pomyślnie, do swoich pomieszczeń będą mogli powrócić strażacy z OSP Zduny. Jeszcze zimą tego roku samorządowcy zamierzają przeprowadzić i rozstrzygnąć postępowanie przetargowe na drugi etap remontu. Po jego zakończeniu powstanie Centrum Animacji Społecznej z nowoczesną salą widowiskową wyposażoną w zaplecze, oraz pomieszczeniami animacyjnymi, w których swoje siedziby znajdą organizacje pozarządowe.
W I etapie przeprowadzono termomodernizację. Naprawiono i ocieplono dach, centralne ogrzewanie, wstawiono nowe okna, wraz z ociepleniem wykonano elewację. Teraz pozostaje jeszcze wykończenie wnętrz w budynku. - Prace mogą rozpocząć się zimą. Chodzi o roboty wewnątrz pomieszczeń, które nie są zależne od warunków pogodowych. –wyjaśnia wiceburmistrz Zdun Dariusz Obal. Nie we wszystkich jednak przypadkach. Konieczne jest zamontowanie windy dla niepełnosprawnych, oraz ewakuacyjnej klatki schodowej. Kiedy wobec tego otwarcie pomieszczeń Sali Widowiskowej? - Myślimy, że uda się do końca lata 2013 udostępnić resztę budynku – informuje wiceburmistrz. W II etapie który ma kosztować około 800 tys. zł. Wyremontowane zostaną toalety, sala widowiskowa z zapleczem, kuchnia z zapleczem, hall, oraz pomieszczenia w piwnicach, w których kiedyś mieściła się kotłownia węglowa. Tam właśnie mają powstać sale, które staną się siedzibą stowarzyszeń, lub będą pełniły funkcje animacji kulturalnej. Zresztą, te dwa cele wcale nie muszą się wzajemnie wykluczać. Pierwszy, kończący się etap remontu  kosztował około 500 tys. złotych, z czego 320 tys. zapłaciła Unia Europejska za pośrednictwem Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, Oś Leader. Innymi słowy decyzję o przyznaniu środków podjęła Rada Stowarzyszenia Lokalna Grupa Działania „Okno Południowej Wielkopolski”. Gmina Zduny jest założycielem i członkiem tej organizacji.

poniedziałek, 8 października 2012

Jeszcze raz o kobylińskich nauczycielach

To duma nasza i honor nasz...
Przed tygodniem pisaliśmy o odsłonięciu w kobylińskim gimnazjum tablicy upamiętniającej umarłych i żyjących nauczycieli, uczących niegdyś w tej szkole.
 

Ufundowanie tablicy to inicjatywa absolwentów Szkoły Podstawowej w Kobylinie urodzonych w roku 1948. Byli uczniowie połączyli ten akt z 50-leciem istnienia placówki. Nad pomysłem organizacji przedsięwzięcia czuwał Bolesław Grobelny, który zajął się ułożeniem treści na tablicy, konsultacjami z burmistrzem i dyrektorem gimnazjum oraz programem jubileuszowego zjazdu. Pomagały mu dzielnie: Mirosława (zd. Voelkel) Leczykiewicz, Janina (Miedzińska) Cieplik oraz Urszula (Szczotka) Kwiatkowska, które odpowiedzialne były za korespondencję z koleżankami i kolegami dwóch klas rocznika oraz sprawy związane m. in. z wynajęciem lokalu i załatwieniem uroczystości kościelnej. Komitet spisał się bardzo dobrze, o czym szerzej pisaliśmy na łamach naszego tygodnika w zeszłym tygodniu.
Wielu z nauczycieli uczących urodzonych w 1948 r. już nie ma wśród żyjących. Osoby, które były na uroczystości, zgodnie potwierdzają, że takich nauczycieli na próżno dziś szukać. – Wielu z nich prosto z zawieruchy wojennej trafiło do Kobylina, by krzewić wśród nas kulturę i tradycję polską. Byli wymagający, surowi, ale przede wszystkim wyrozumiali i cierpliwie znosili nasze młodzieńcze prawa. Nauczyli nas szacunku do naszej małej ojczyzny – mówi Bolesław Grobelny.
Do Stwórcy odeszło wielu spośród nich, m. in. Aniela Bruch (język polski), Franciszek Czubak (historia), Feliks Grobelny (biologia, prace ręczne), Alfons Matuszewski (fizyka, geografia, chemia), Aniela Matuszewska (plastyka), Bolesław Molenda (kierownik szkoły – matematyka), Czesława Niziołkiewicz (język polski), Maria Pękalska (wychowawczyni klasy B), Larysa Penzowska (matematyka, język rosyjski), Maria Rancerwowa (jezyk polski), Teresa Sekulak (matematyka), Janina Szymańska (wychowawczyni klasy A) i Niemira Szelągowska (śpiew).
Spośród kadry nauczycieli z przedszkola nie ma już Władysławy Dębskiej, Heleny Kędzierskiej i Cecylii Kwiatkowskiej. Odeszedł również ksiądz dziekan Alojzy Sławski.
– Z dawnego zespołu żyją jeszcze dzisiaj cztery osoby. Są to: Wanda Robaszkiewicz (język rosyjski), Edward Sekulak (matematyka, wychowanie fizyczne), Joanna Sołtysiak (geografia, język polski, język rosyjski) oraz Bolesława Banasiewicz, nasza nauczycielka z przedszkola – kończy nasz rozmówca.
 

Bolesław Grobelny
Od początku

w Waszej i mojej krwi
ciągle i nieustępliwie
pływają żywi
 i umarli

karmią się chlebem
miłości spojrzeniem
promiennym
płomieniem serc – świec
żarliwych
z nutką nostalgii
na rzęsach wspomnień –
poją łzami szczęścia

w Waszej i mojej krwi
pływają ciągle
żywi i umarli
bez łodzi ratunkowych
kół
kapoków pływają
tam i z powrotem
po horyzont kapilarów
po wodniczki tętniącej
śpiew słyszalny
ledwie

W Twojej i mojej krwi
Przyjacielu
Pływa
Wszechświat cały
od początku
do końca
ŻYCIE


Foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Uwaga na fałszywych sprzedawców

Zanim coś podpiszesz upewnij się z kim
W gminie Zduny w ostatnim czasie krążą po domach osoby, które podają się za przedstawicieli telewizji cyfrowej „N”. Odwiedzają najczęściej starsze osoby mówiąc, że od 20 października nie będą mieli telewizji  po wyłączeniu nadajników analogowych. Jednocześnie oferują swoją telewizję za 499 zł. Rzecznik prasowy platformy „N” i spółki ITI Neovision nie kryje swojego zbulwersowania sprawą.

O całej sprawie informuje radny powiatowy, Tomasz Chudy, który z opisaną sytuacją się spotkał w rozmowie z jedną z mieszkanek Bestwina. Postanowił działać i na jednym z publikatorów internetowych zamieścił apel do wszystkich mieszkańców powiatu by uwrażliwiali starsze, znajome im osoby, na ten proceder. - Po okolicy grasują faceci, którzy namawiają do telewizji cyfrowej „N”. Nabierają głównie starszych ludzi i takich, którzy się nie orientują. Mówią, że nie będą mieli tv po wyłączeniu nadajników analogowych. Stanie się to ok. 20 października. Tak mówią, a przecież można kupić za kilkadziesiąt złotych przystawkę i sprawa załatwiona. A oni za montaż anteny, dekoder i Bóg wie co jeszcze + pakiet „N” chcą 499 zł – pisze radny T. Chudy.
Jednocześnie informuje, że jeśli ktoś zetknąłby się z podobną sytuacją powinien niezwłocznie poinformować policję, ponieważ metody stosowane przez przedstawicieli są niezgodne z prawem. - Jeśli ktoś dał się nabrać. ale nie zapłacił, może zrezygnować z usługi. Potem niech nie daje facetowi ani grosza i nie pozwala na montaż. Najlepiej przy kolejnym pojawieniu się gościa dzwonić na policję. Nie dajmy sępom żerującym na ludzkiej niewiedzy i naiwności się obłowić – kończy radny.
Wystosowaliśmy oficjalne pismo do rzecznika prasowego spółki ITI Neovision w Warszawie odpowiedzialnej za dystrybucję cyfrowej platformy „N”. Odpowiedź przyszła jeszcze tego samego dnia. -  Zjawisko jest bulwersujące, niedopuszczalne i godzi w dobre imię platformy „N” oraz spółki ITI Neovision. Działanie tych osób jest wbrew wszelkim procedurom oraz instrukcjom, jakimi posługują się uprawnieni przez platformę „N” sprzedawcy – informuje Joanna Parasiewicz.
Okazuje się, że podszywanie się pod przedstawicieli firmy ma miejsce w całej Polsce, a i zdarzają się przedstawiciele samej firmy, którzy próbują na własny rachunek coś dorobić naginając sztywne reguły ich obowiązujące. - Przypadki osób podających się za naszych przedstawicieli mają miejsce, dlatego za każdym razem weryfikujemy, czy jest to rzeczywiście firma z nami współpracująca. Zamówienie autoryzowane przez ITI Neovision jest jedynym drukiem jakim mogą posługiwać się sprzedawcy z zainteresowanym klientem.
W przypadku zastosowania innego druku, nieautoryzowanego przez ITI Neovision, agent płaci karę w wysokości 1000 zł za każdy wykryty przypadek, więc omijanie procedur jest w żadnym stopniu nieopłacalne – dodaje rzecznik.
Aktualnie firma  posiada ofertę na telewizję z dekoderami za 0 zł (koszt aktywacji dekodera). - Aby dekoder mógł działać jest potrzebna jeszcze instalacja zestawu antenowego i tutaj maksymalna cena montażu jaka może zostać pobrana od klienta to kwota 399 zł + koszt anteny. O tym przedstawiciele muszą informować przy zawieraniu umowy. Klient może oczywiście odmówić bo ma już antenę lub nadstawkę. Przedstawiciele powinni szczegółowo sprawdzić co klient posiada żeby był z usługi zadowolony. Jeśli tak nie jest to przedstawiciel łamie nasze zasady – mówi J. Parasiewicz.
Wszystkich zainteresowanych informujemy również, że w skład ewentualnej instalacji telewizji „N” wchodzą poniższe materiały oraz usługi: 10 metrów kabla antenowego; 2 końcówki F; dojazd montażysty; złożenie i zamocowanie anteny; ustawienie sygnału; zamocowanie kabla do ściany/balkonu; przewiercenie otworu do mieszkania/domu; podłączenie dekodera do telewizora; wysięgnik do 40 cm; aktywowanie dekodera; instruktaż obsługi dekodera oraz udzielenie 12 miesięcznej gwarancji. - Dopełniając procedur, dodatkowo do każdego z klientów wykonujemy telefon powitalny wraz z krótką ankietą badającą poziom zadowolenia z zawarcia umowy za pośrednictwem sprzedawcy – kończy rzecznik.


Foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

„Tłoki” obowiązkowo na urlopy

Od października pracownicy działu tłoków w krotoszyńskiej firmie Mahle muszą brać w weekendy obowiązkowo urlopy. Wszystko to z powodu braku zamówień na te elementy przez zainteresowane podmioty. Pracownicy godzą się na to, ponieważ boją się zwolnienia.

O sytuacji i przestoju w Mahle pisaliśmy dwa tygodnie temu. Okazuje się, że pojawiają się kolejne problemy. W weekendy stają „tłoki” jak potocznie mówią o dziale produkcyjnym tłoków pracownicy koncernu. – Po kolei zostaliśmy wezwani i na zasadzie porozumienia jak komuś wypada dzień pracy w weekend to ma brać dzień urlopu. Boimy się i tak robimy bo z pracą dzisiaj ciężko. Tylko zastanawiamy się co będzie w grudniu kiedy obowiązkowo zakład ma przestój. Jak wykorzystamy teraz urlopy to w grudniu obowiązkowo bezpłatny, a to przecież dla wielu z nas mających rodziny sytuacja nie do pozazdroszczenia – mówi anonimowo nasz informator.
Jak do tej pory firma zwolniła około 100 osób zatrudnionych wcześniej w firmach zewnętrznych. Te nie przedłużyły pracownikom umów. Kiedy wrócili do Mahle czekały na nich gotowe wypowiedzenia. Udało się tylko tym, którzy mieli umowy na czas nieokreślony. Przynajmniej na razie. Sytuacja jest jednak niestabilna jak twierdzi nasz rozmówca. – Jeden z kierowników wygadał się na „zaworach”, że część produkcji przejęli pracownicy z Chin. A to dla nas wiadomo nieciekawa sytuacja. „Tłoki” już nie robią  w weekendy. Co będzie z „zaworami” i „tulejami” nie wiem – kończy pracownik.
Zarząd nie odpowiedział – jak zwykle, co niepokoi opinię publiczną coraz bardziej. Udało nam się jednak uzyskać kilka informacji od osób pracujących w Mahle. – Jeśli pracownicy tak twierdzą to coś jest na rzeczy, ale nie jestem osobą kompetentną żeby udzielać informacji. Mogę tylko powiedzieć, że na dziale gdzie produkowane są tuleje wszystko idzie zgodnie z zamówieniami, a te mamy – informuje Krzysztof Kasprzak. Szef związku Metalowców w krotoszyńskiej firmie potwierdza problemy na „tłokach”. – Dział zaworów pracuje normalnie. Natomiast na tłokach faktycznie spadły zamówienie i z tego co wiem to z pracownikami konsultowano wszystkie zmiany – mówi Maciej Ratajczak.
Co będzie dalej? Nie wiemy. Być może odpowiedź na któreś wcześniejsze pismo w sprawie firmy rozwiałoby wszystkie pytania i problemy zgłaszających się do nas pracowników. Póki co odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

Zabrali zabawki i poszli sobie

Ogląd sytuacyjny i nic nie wskórano
Mieszkańcy są źli na wykonawcę
W Lutogniewie zakończyły się prace związane z regulacją cieku Jawnik. Ulica Wrzosowa, która miała zostać naprawiona przez wykonawcę została jednak tylko rozgrabiona i pozostawiona mieszkańcom w fatalnym stanie. Deklaracje były inne. Mieszkańcy nie kryją swojego zdenerwowania i rozgoryczenia.

Przypomnijmy, że dojazd do domów na ulicy Wrzosowej w Lutogniewie prowadzi polnym traktem utwardzonym dość mocno grysem. Wjazd na ulicę i dalsza jej część to jednak zwykła polna droga, która przez okres około trzech miesięcy była eksploatowana przez ciężki sprzęt, który wykonywał prace związane z regulacją cieku Jawnik w tym miejscu. – Zakończyli pracę na cieku. Przyjechali chłopcy z łopatami i grabiami jak za czasów PRL-u i stwierdzili, że drogę wyrównali i doprowadzili do stanu przed robotami – zaczyna pan Mariusz, mieszkaniec ulicy Wrzosowej. – To jakiś absurd. Ponad 40-sto tonowy sprzęt tędy jeździł i zupełnie nam drogę zniszczył. Oprócz tego zniszczyli mi płot obok domu bo jakoś na pole musieli wjeżdżać. Też nikt nie naprawił. Rów, który był wykopany na odpływ wody też zniknął. Tak wyrównali – kończy. Inni mieszkańcy również nie kryją swojego zdenerwowania. – Na moim polu zrobili sobie drogę, a wszystkie śmieci z rzeki powywalali na moją ziemię. Nawet tego piasku co zgarnęli nie zabrali. To ja płacę podatki. Nie za drogę, ale za pole. Proszę mi je przywrócić – mówi zdenerwowany pan Stanisław.
W środę, 3 października z mieszkańcami spotkali się przedstawiciele urzędu gminy Krotoszyn i przedstawiciele wykonawcy z firmy Budimex. Wcześniej (pisaliśmy o sprawie w numerze 36/2012) Jan Grzekiecki, który nadzorował kończące się prace deklarował, że doprowadzi drogę do stanu pierwotnego.  Wszyscy zebrani obeszli całą drogę i wysłuchali mieszkańców. Przedstawiciel wykonawcy nie miał sobie nic do zarzucenia. – Prace widać, że zostały wykonane. Droga została wyrównana – mówił Artur Szymani. Mieszkańcy byli jednak innego zdania i pokazywali wszystkim fatalny stan ich drogi. – Niech Pan sobie żartów nie robi. Ta droga jest w gorszym stanie niż była. Nawet jej nie ubiliście porządnie. Spadnie deszcz i będziemy odcięci od świata, a z drogi zrobi się bagno – mówili mieszkańcy. Ostatecznie po półgodzinnej wizytacji ustalono wspólne stanowisko. – Gmina ma z firmą „Budimex” jeszcze roczny kontrakt. Prace w głębi pola jeszcze nie zostały zakończone, a więc do tematu powrócimy po zakończeniu wszystkich prac. Obowiązkiem wykonawcy jest przywrócenie drogi do stanu sprzed wykonywanych prac. Tak też będzie – informuje Joanna Ziembińska z wydziału inwestycji i rozwoju z krotoszyńskiego magistratu.
Co na to mieszkańcy? – Ot i polityka lokalna. Przez rok mamy żyć jak zwierzęta bo gmina ma kontrakt. Nie zostawimy tego tak. Będziemy im przypominać o naszej ulicy. Jedną deklarację już złamali – kończy pan Mariusz.

foto by P.W.Płócienniczak

Rolnicy stawiają na kukurydzę

Dla rolników to szansa na lepsze zarobki
Podczas ostatniej sesji kobylińskich radnych przedstawiono obwieszczenie prezesa Głównego Urzędu Statystycznego w sprawie wysokości dochodu rolników za 2011 rok. Okazuje się, że przeciętny dochód z pracy indywidualnej z 1 ha wyniósł 2.713 zł. W niedalekiej przyszłości może być on jeszcze większy za sprawą powstających naokoło biogazowni.

Teren gminy Kobylin jest terenem typowo rolniczym o czym, co jakiś czas, przypomina radnym burmistrz, Bernard Jasiński. Chociażby nie tak dawno pisaliśmy o protestach rolników w obrębie miejscowości Miejska Górka, gdzie miały rozpocząć się prace odkrywkowe związane z wydobywaniem węgla przez konińską kopalnię. Kobylin, jako jedna z wielu gmin wzięła udział w proteście broniąc swojego rolniczego charakteru.
Podczas sesji burmistrz zwrócił uwagę na to, że kobylińscy rolnicy oprócz hodowli trzody i bydła (w mniejszym stopniu) oraz upraw zbóż, ziemniaków coraz częściej uprawiają kukurydzę. – Nie pozostaje to bez znaczenia ponieważ hodowla kukurydzy to szansa dla rolnika, a powstające naokoło biogazownie będą miały stałe zaopatrzenie w potrzebny surowiec – tłumaczył B. Jasiński.
Na naszym terenie jak do tej pory powstają biogazownie w Dusznej Góce, Borzęciczkach i Zalesiu Wielkim. To jednak zdaniem eksperta z polskiego oddziału Limagrain Central Europe w Komornikach, zajmującego się promocją biogazowni i tłumaczeniu rolnikom o korzyściach z nich płynących, to tylko początek pozyskiwania czystej i ekologicznej energii. - Obecnie  w  Polsce  funkcjonuje  około  10  biogazowni  rolniczych.  Areał  uprawy  kukurydzy z przeznaczeniem na produkcję biogazu można określić na poziomie kilkanaście  tysięcy hektarów. Aktualnie w Polsce  realizuje  się ponad 200  obiektów  biogazowni,  które  znajdują  się  na  różnych  etapach  zaawansowania. Uważamy,  że w najbliższym czasie powierzchnia uprawy kukurydzy z przeznaczeniem na biogaz może wzrosnąć do ponad 100 tys. ha. – tłumaczy Jacek Wojciechowski.
Okoliczni rolnicy, zdaje się, dobrze wiedzą o korzyściach jakie wypływają z hodowli kukurydzy i przynajmniej w gminie Kobylin widać, że mocno stawia się na jej uprawę. – Z kukurydzy oprócz ziarna pozostaje wiele innych rzeczy, które z powodzeniem są skupowane przez biogazownie. Kukurydzę uprawiam od czterech lat i teraz po raz pierwszy praktycznie wszystko zostanie wykorzystane i ziarno i liście – mówi Bronisław K., rolnik z Kobylina.
Odmiany  kukurydzy  z  przeznaczeniem  na  biogaz  selekcjonowane  są  pod względem wskaźników ilościowych i jakościowych takich jak: zawartość suchej masy, zawartość popiołu, zawartość ligniny itd. - Jesteśmy przekonani, że warto zwrócić uwagę na rynek biogazu ponieważ  istnieje wiele powodów, aby  inwestować w przyszłość. Polski  rząd szacuje, że do 2020  roku 15% wykorzystywanej  energii  będzie  pochodziło  ze  źródeł  odnawialnych.  Oznacza  to,  że  sektor energetyczny  musi  stopniowo  zwiększyć  produkcję  „zielonej  energii”. – kończy ekspert.
Na  poziomie gospodarstwa rolnego korzyści ekologiczne i ekonomiczne, jakie niesie ze sobą produkcja biogazu, są oczywiste. Instalacje do produkcji biogazu pozwalają gospodarstwom rolnym na wykorzystanie dużej ilości  odchodów  zwierzęcych  oraz  kiszonki  z  kukurydzy,  które  są  idealnym wkładem  do  produkcji biogazu. Daje to także możliwości zmniejszenia wydatków na elektryczność i energię cieplną, a poza tym, zwiększa współpracę  lokalnych gospodarstw.

Foto bP.W.Płócienniczak