czwartek, 27 grudnia 2012

Ulica Mahle na tapecie

520 tys. zł ma zostać podzielony pomiędzy starostwo, a firmę
Wiele miejsca podczas czwartkowej komisji w starostwie, 20 listopada poświęcono remontowi krotoszyńskiej ulicy Mahle, która ma szansę na kapitalny remont w przyszłym roku. – Jak zobaczę podpisaną umowę to w to uwierzę – mówił przewodniczący rady, Stanisław Szczotka.

Pierwsze sygnały o potrzebie remontu ulicy Mahle zaczęły wpływać już w roku 2007. Już wtedy liczne dziury i zapadnięte chodniki były w polu zainteresowania wielu radnych. Nic w tym dziwnego. Na ulicy tej znajduje się zakład firmy Mahle, który daje pracę ponad 3 tys. ludzi w powiecie, co powinno dla wszystkich być sprawą priorytetową. Poza tym znajdują się tam ogrody działkowe, z których korzysta również szerokie grono mieszkańców. Do tego dochodzi cmentarz, który dzień w dzień odwiedza kilkaset osób. Ulica Mahle staje się zatem wizytówką Krotoszyna, która niestety poza powierzchniowym, corocznym utrwalaniem wymaga już kapitalnego remontu.
4 grudnia w starostwie odbyło się spotkanie zarządu z przedstawicielami kierownictwa firmy Mahle. Obecni na spotkaniu ze starostą byli m.in. Michał Lejkowski i Lilla Stachowicz – Spotkanie przebiegało w miłej atmosferze. Doszliśmy wspólnie do konsensusu, że zarząd firmy dołoży połowę kwoty do ewentualnego remontu ulicy – mówił Leszek Kulka. - To kwota 520 tys. zł. tak ze wstępnych wyliczeń. Oprócz tego rozmawialiśmy też na temat istniejącej w firmie „Fundacji Mahle” i na temat edukacji pod kątem firmy. W najbliższym czasie zamierzamy zrobić spotkanie z przedstawicielami żeby więcej czasu poświęcić na te dwa ostatnie zagadnienia. Natomiast temat remontu ulicy został pozytywnie załatwiony – dodawał Andrzej Piesyk.
Z nieco większą dozą ostrożności podszedł do tematu przewodniczący rady. – Ja myślę tak, że póki nie ma umowy podpisanej pomiędzy nami, a firmą nie ma co na siłę się tym tematem na razie egzaltować. Poczekamy. Jak będzie umowa podpisana to wtedy wrócimy do tego – mówił Stanisław Szczotka.
Całość dobitnie spuentował radny, Przemysław Jędrkowiak, który niejednokrotnie już wnioskował o remont tej ulicy. – Ja będę się cieszył jak firma Mahle podpisze umowę. Szkoda tylko, że na takie spotkanie czekać nam przyszło aż pięć lat.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Rada powiatu wróży z fusów?

Zbigniew Brodziak
Główna część wspólnego posiedzenia komisji społecznej i gospodarczej rady powiatu (20 grudnia) była poświęcona rozmowom na temat projektu budżetu na 2013 rok, który dwa tygodnie wcześniej rada zaopiniowała pozytywnie.

Jak poinformował skarbnik powiatu Andrzej Jerzak, jeżeli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, to budżet powiatu na 2013 r. może zostać zasilony kwotą nawet 700 tys. zł. To oszczędności, które mają pojawić się z puli przeznaczonej na odśnieżanie i zarządzania kryzysowego. – Wszystko na to wskazuje, że tak właśnie będzie. Nowy rok już rozpoczniemy z pulą wolnych środków. Regionalna Izba Obrachunkowa pozytywnie zaopiniowała budżet i wieloletnią prognozę finansową na kolejne lata, z małymi tylko zastrzeżeniami, według mnie bardziej porządkowymi niż merytorycznymi – powiedział.
Entuzjazmu skarbnika nie podzielił radny Zbigniew Brodziak. Jego zdaniem trzeba przyjrzeć się uwagom RIO i wyjaśnić, co trzeba, a nie przechodzić obok tematu. – Czy ta opinia dotrze do nas teraz, żebyśmy mogli się z nią zapoznać? – zapytał. – Zawsze przed sesją państwo otrzymujecie materiały – odparł skarbnik. – Czyli dopiero na sesji będziemy analizować zapisy i dyskutować o nich? Tak? – drążył dalej Brodziak. – Nie widzę przeszkód, żeby pan radny sobie po komisji skserował – wtrącił się przewodniczący rady, Stanisław Szczotka. – Ja nie będę niczego kserował. Uważam, że teraz jest czas żebyśmy zapoznali się z opinią i się do niej ustosunkowali – odparł Brodziak.
Po dłuższej chwili, na sugestię przewodniczącego, każdy otrzymał kserokopie dokumentów.
Radny Brodziak miał wiele zastrzeżeń i pytań, w większości dotyczących prognozy finansowej na kolejne lata: – Dla mnie jest to wróżenie z fusów. Nie rozumiem, jak można w ten sposób wyliczać wpływy i wydatki budżetu na kolejne lata. To, co było kiedyś, to “se ne wrati”. Materiały z RIO pokazały pewne nieprawidłowości i trzeba się im przyjrzeć. Ja byłbym ostrożny w działaniach. Nie wszyscy bowiem są zadowoleni z cięć, jakie budżet zakłada, np. nauczyciele. Skarbnik tłumaczył: - Jako powiat przyjmujemy pewne założenia odgórne i bierzemy je pod uwagę, m.in. inflację. To według tego zwiększane są wydatki. Muszę też wprost powiedzieć, że ten budżet jest bardziej realny niż to, co mieliśmy do tej pory. Jestem gotów bić się o niego.
Do rozmowy wtrącił się przewodniczący Szczotka – Panie radny, chciałbym poznać konkluzję. Przecież opinia RIO jest pozytywna.
- Dla pana, jak widać, jest to bez znaczenia, ale RIO wykazała uchybienia i trzeba na ten temat rozmawiać, a nie ucinać temat – odparł Brodziak.
– Naprawdę nie możemy przyjmować wszystkiego, co RIO nam zarzuci, jako rzeczy świętych  – skomentował skarbnik.
Dyskusję zamknął Wiesław Popiołek: – Myślałem, że poczuję święta dzisiaj, a tu słucham i się dziwuję. Zachowujemy się tak, jakbyśmy nie wiedzieli, jak konstruuje się budżety. Nam w tym marazmie finansowym udaje się coś zrobić i nie zadłużać się, dlatego zamknijmy tę dyskusję.


 Budżet 2013 (projekt)


Dochody powiatu – 72 mln 501 tys. zł
Wydatki powiatu – 68 mln 949 tys. zł
Inwestycje – 800 tys. zł (w tym żadnej inwestycji drogowej)


Spór o drogę Skałów-Gościejew

Andrzej Piesyk
Podczas wspólnego posiedzenia komisji w starostwie powiatowym 20 grudnia wiele miejsca poświęcono kwestii dołożenia przez powiat 200 tys. zł do remontu drogi Skałów –Gościejew (gm. Koźmin). Propozycja ta wywołała ożywioną dyskusję nad drogami mniej i bardziej istotnymi w powiecie.
W gminie Koźmin pojawiła się szansa na remont odcinka drogi przebiegającej przez miejscowości Skałów-Gościejew, która aktualnie znajduje się w fatalnym stanie. Remont dotyczyłby 1 km za kwotę 800 tys. zł, z czego 400 tys. zł pochodzić ma z dofinansowania od wojewody, a resztę winien wyłożyć urząd gminy w Koźminie. Dlatego burmistrz, Maciej Bratborski wystosował do powiatu pismo z prośbą o parcypowanie w kosztach. Powiat miałby wyłożyć połowę czyli 200 tys. zł. Zarząd pozytywnie wraził się w tej sprawie i wpisał kwotę do aktualnego jeszcze budżetu. Pomysł jednak nie wszystkim się spodobał.

Kolejna droga kosztem Grębowa
 

Najwięcej pytań miał radny z Rozdrażewa, Henryk Jankowski, który wprost stwierdził, że zarząd nie potrafi racjonalnie ocenić potrzeb mieszkańców powiatu co do klasyfikacji mniej i bardziej potrzebnych dróg w powiecie. – Są drogi ważne i mniej ważne dla utrzymania połączeń między gminą, a powiatem. Droga w Grębowie już od kilku lat woła o pilny remont, ale jakimś dziwnym trafem cały czas temat się zbywa. Nie rozumiem tego. Wcześniej powiat dołożył do drogi w Cegielni i też Grębowa nie było. Ani o drodze Skałów-Gościejew, ani o drodze w Cegielni nie wpływały wnioski. O Grębowie mówię cały czas, a nic się nie robi w tym kierunku. Dlaczego Grębów nie, a Gościejew i Skałów tak? – pytał H. Jankowski.
Jego wypowiedź zdenerwowała radnego Andrzeja Piesyka, który wprost powiedział: - Denerwuje mnie już to wszystko. Takie roszczeniowe podejście. Ja w końcu poproszę dyrektora Jelinowskiego żeby przygotował wyliczenie gdzie jest wykonanych najwięcej remontów i się okaże, że u was najwięcej środków idzie, a wam ciągle źle. Zawsze chcecie więcej – grzmiał A. Piesyk. Wice starosta dodawał: - Jest subtelna różnica panie radny 200 tys. zł na tę drogę, a 1,5 mln na Grębów – mówił Krzysztof Kaczmarek. W ten sam ton uderzył również przewodniczący rady, Stanisław Szczotka: - Już podczas dofinansowania drogi w Cegielni tłumaczyłem, że jeżeli istnieje możliwość dofinansowania jakiegoś przedsięwzięcia, a nie realizowania go w całości to zawsze będzie na to zgoda zarządu. Nie rozumiem radnego – kończył przewodniczący.

Broni tylko interesu mieszkańców
 

Za Henrykiem Jankowskim niespodziewanie wstawił się radny Tomasz Chudy, który w pełni rozumiał intencje rozdrażewskiego radnego. – Ja się nie dziwię, że radny ma takie, a nie inne pytania. Został wybrany przez swoją społeczność i broni tylko ich interesów. Myślę jednak, że za te 200 tys. zł warto byłoby po prostu selektywnie, porządnie i rzetelnie utrwalać kolejne odcinki dróg. Oczywiście są drogi ważne dla komunikacji z powiatem i te mniej ważne. Brakuje moim zdaniem jakiegoś rankingu, który raz na zawsze rozwiązałby ten problem. Mieszkańcy omawianej drogi nawet nie zauważą tych 200 tys. zł. – mówił T. Chudy. Z ripostą pospieszyli radni z Koźmina. – Zauważą, zauważą. Myślę, że trzeba wchodzić w takie inwestycje szczególnie kiedy budżet mamy bardzo mizerny – mówił Albin Batycki. Jego kolega Janusz Baszyński dodawał: - To nie jest nieistotna droga. Pięć razy dziennie jeździ tamtędy autobus szkolny, który wozi nasze dzieci, a tam dziury takie, że szkoda gadać – puentował.
Radny H. Jankowski nie wytrzymał – U nas w ogóle nie ma na tej części chodnika, a też tamtędy ludzie chodzą i to po drodze. O 20 tys. zł na chodnik też były składane wnioski i co nawet do zarządu nie trafiły mimo obietnic. Ja lepiej już nic na temat Grębowa nie mówię bo widzę, że nie ma to sensu – zakończył radny. Radny Piesyk z kolei spuścił nieco z tonu i przeprosił za to, że się uniósł oraz dodał, że sprawą chodnika sam, osobiście się zainteresuje.

Pracujemy na sukcesy już 11 rok

Reprezentacja ZSS w Krotoszynie
W Zespole Szkół Specjalnych w Krotoszynie młodzież nie tylko zdobywa potrzebną wiedzę i umiejętności na przyszłe życie. Wielu z nich bierze również udział w Olimpiadach Specjalnych gdzie odnoszą spore sukcesy. Pomaga im w tym niezastąpiony nauczyciel – Adam Gwizd, który chętnie opowiada o początkach tej formy integracji.

Adam Gwizd jest nauczycielem w ZSS od 1999 roku. Uczy głównie historii i wos-u, chociaż jeśli są również wolne godziny przejmuje ster jako nauczyciel wychowania fizycznego. – Nasza młodzież ma ogromny potencjał nie tylko jako przyszli pracownicy, ale również jako dobrzy sportowcy czego odzwierciedleniem są ich wyniki sportowe – zaczyna A. Gwizd. Wcześniej przed karierą nauczycielską nasz rozmówca był również terapeutą i rehabilitantem, co w szkolnym fachu w ZSS bardzo często się przydaje. – Żeby uczyć w tego typu placówce trzeba mieć ukończony kierunek oligofrenopedagogiki. Moje dodatkowe predyspozycje znacznie ułatwiają mi kontakt z młodzieżą – kontynuuje nauczyciel. Na co dzień pan Adam jest szczęśliwym mężem pani Małgorzaty. Dzieci jeszcze nie mają, ale jak z uśmiechem dodaje nasz rozmówca, takie plany już są.

Narodziny OS w ZSS
 

Chęć udziału młodzieży w Olimpiadach Specjalnych narodziła się w 2001 roku, kiedy w Krotoszynie odbyło się spotkanie z dyrektorem regionalnym Olimpiad Specjalnych Wielkopolski – Konin, Piotrem Grzelakiem. – Obecni na spotkaniu przedstawiciele innych placówek oświatowych oraz zainteresowane osoby zapoznały się z tą formą integracji dla młodzieży o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Pomysł sportowej rywalizacji od razu przypadł mi do gustu i po rozmowie z dyrekcja szkoły już w roku 2001 włączyliśmy się do wielkopolskiej rywalizacji zarówno tej na poziomie regionalnym jak i ogólnopolskiej – kontynuuje A. Gwizd.
Specyfika OS jest dość mocno widoczna. Przede wszystkim w każdej są tworzone tzw. grupy sprawnościowe. – Kontrolne pojedynki pomiędzy zawodnikami są najpierw obserwowane przez kadrę i kolejne tak układane żeby zawodnicy lepsi grali z lepszymi, a słabsi ze słabszymi. Unika się w ten sposób nerwowości i niezdrowej konkurencji – dodaje nauczyciel. Dodatkowo na podium oprócz trzech pierwszych zawodników dostawiane są jeszcze kolejne miejsca, tak żeby każdy uczestnik OS znalazł się na podium. – Nie ma nic piękniejszego niż uśmiech, niekoniecznie zwycięzcy. Dzięki temu wszyscy czują się nagrodzeni i potrzebni – mówi A. Gwizd.
Sportowcem OS może być każdy uczeń ZSS w Krotoszynie i nawet kiedy już skończy szkołę ma prawo uczestniczyć w dalszych olimpiadach. – Każdy kto brał raz udział w olimpiadzie posiada tzw. książeczkę sportowo-lekarską uczestnika Olimpiad Specjalnych, która umożliwia mu straty również po zakończeniu szkoły – kończy nauczyciel.

Sukcesy i plany ZSS
 

Na swoim koncie uczniowie ZSS w Krotoszynie mają wiele medali i wyróżnień zarówno tych regionalnych jak i ogólnopolskich. Warto w tym miejscu wspomnieć o najważniejszych czyli Olimpiadach Specjalnych, które co 4 lata odbywają się cyklicznie w formie mitingów lub spartakiad. W 2002 roku w Poznaniu po brązowy medal sięgnął w tenisie stołowym Krzysztof Pługowski. Jego sukces powtórzył w 2006 roku w Warszawie Bartosz Mucha dokładając w grze deblowej srebro wspólnie z kolegą z Konina. – W 2009 odbyła się przyspieszona olimpiada, w której srebro w badmintonie zdobyła Karolina Mazur – wylicza dalej A. Gwizd.
Rok 2012 to równie dobry rok w ogólnopolskich imprezach. W Koninie we wrześniu po medale sięgnęli kolejno: tenis stołowy – Natalia Marszałek (brąz), Łukasz Sobierajski (złoto i brąz w deblu), lekkoatletyka – Łukasz Talaga (brąz w skoku w dal) i Monika Dzierla (brąz na 100 m). W październiku z kolei podczas mitingu przełajowego w Dżonkowie po srebro na dystansie 800 m sięgnęła Monika Olejnik. – Jak widać potrzeba uczestniczenia w tego typu olimpiadach jest bardzo potrzebna, a sukcesy motywują mnie do dalszej pracy. Już w 2013 roku w październiku zamierzamy u nas przeprowadzić regionalną rywalizację w ramach OS w badmintonie – kończy A. Gwizd.
Oprócz naszego rozmówcy w ideę sportowej rywalizacji wpisali się na stałe inni, którzy wspierają go w jego dążeniach i celach. Są to dyrekcja ZSS w Krotoszynie, Starostwo Powiatowe z Waldemarem Wroneckim na czele, Adam Kryś, który pomaga sekcji piłki nożnej, Piotr Maraś i Agnieszka Małecka, którzy przygotowują pływaków oraz Krzysztof Rettig i Ryszard Ziajka, którzy są zawsze obok służąc swoją pomocą w organizacji np. przewozów uzdolnionych, młodych sportowców.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Plus na Parcelkach nieosiągalny

„Sieć jest w tym momencie nieosiągalna”
O problemach z siecią Plus GSM ciąg dalszy. Tym razem do naszej redakcji zgłosił się pan Kazimierz D. (54 l.), który od zeszłego tygodnia ma problemy z wykonywaniem i odbieraniem połączeń w sieci Plus. Okazuje się, że nie tylko on, a winna wszystkiemu jest awaria przekaźnika na ul. 1 stycznia oraz realizowana przez sieć modernizacja masztów.

Pan Kazimierz przyszedł do gazety ponieważ już nie ma siły walczyć z kolejnymi pracownikami firmy Plus, którzy odsyłali go z problemem od jednego kierownika do drugiego i tak w sumie kilka dni. – To są jakieś jaja. Płacę abonament i żądam fachowej obsługi, a tu co? Nikt nic nie wie, albo odsyłają mnie do innych ludzi, którzy tłumaczą, że to wina przekaźnika. A co mnie to interesuje do cholery? Nie mogli mnie o tym poinformować np. sms-em, że coś tam się dzieje i do kiedy potrwa? – mówi zdenerwowany mieszkaniec Parcelek. Co dziwne poza osiedlem zasięg jest już w porządku, tylko na Parcelkach występują problemy z transmisją sygnału.
Postanowiliśmy to sprawdzić. Aktualnie w Krotoszynie według oficjalnej mapy masztów sieci Plus GSM (stan na 20 grudnia br.) w Krotoszynie znajdują się przekaźniki i słupy na ul. Rynek 1 w Krotoszynie (wieża ratusza) – 3 sztuki oraz na ul. 1 stycznia (komin ZEC sp. z.o.o.) – 3 sztuki. Każdy przekaźnik jest odpowiedzialny za zasięg w danym rejonie miasta Krotoszyn. Okazuje się, że jeden z przekaźników na ul. 1 stycznia ma awarię. – Obecnie naprawiamy problem i przywracamy ciągłość transmisji. Dodatkowo przeprowadzamy również modernizację naszych masztów. Użytkownicy mogą jednak mieć jeszcze chwilowe problemy z dostępnością do sieci do końca grudnia – informuje Tomasz Jasiński z sieci Plus. Odpowiedź nie zadowoliła pana Kazimierza, który wyraził się dość dosadnie. – To do cholery Nie rozumiem dlaczego operatorzy Plusa nie poinformowali odbiorców pierwsi
o awarii, a dopiero po zgłoszeniach zdenerwowanych klientów. Zero profesjonalizmu i brak szacunku do klienta i tyle – zakończył nasz rozmówca. I trudno nie przyznać mu racji.



Jak radzą sobie bezdomni?

Bezdomni od zeszłego tygodnia nocują w poczekalni PKP
Do naszej redakcji zgłosił się Dariusz K. (26 l.), który był zbulwersowany pewnym zdarzeniem, którego był świadkiem w poczekalni krotoszyńskiego PKP. Rano oprócz niego i kilku znajomych w poczekalni spało również trzech bezdomnych mężczyzn, którzy, jak twierdzi, Dariusz nie dość, że śmierdzieli to jeszcze zachowywali się w sposób nieprzyzwoity. – Nic do nich nie mam, ale to żenada żeby nikt nimi się nie interesował. Mamy przecież noclegownię. Jaka to wizytówka naszego miasta? – pyta na łamach gazety mężczyzna.

Dariusz K. rzadko bywa w Krotoszynie. Na co dzień uczy się i pracuje we Wrocławiu. Kiedy ma jednak sposobność to odwiedza swoją rodzinę w rodzinnym mieście. Korzysta najczęściej z pociągów bo takie połączenie najbardziej mu pasuje. Nie inaczej było w zeszłym tygodniu. W piątek wspólnie ze znajomymi już wyjeżdżał. Pociąg miał o 4.43. – Kiedy weszliśmy na poczekalnię bo było dość zimno naszym oczom ukazali się panowie, którzy w najlepsze sobie spali. Nie ruszaliśmy ich. Do odjazdu mieliśmy jakieś pół godziny – relacjonuje Dariusz.
W pewnym momencie jeden z panów obudził się i próbował się podnieść. – Był pijany jak bąk. Z resztą jego kompani też. Rzucił do nas czy mamy jakąś fajkę. Kolega wdał się w bezsensowną „gatkę” z klientem, z której wyszło, że są bezdomni – kontynuuje mężczyzna.
Okazało się, że panowie nie mają swojego domu. Przebywają obecnie w Krotoszynie. Tak naprawdę ponoć pochodzą z Ostrowa Wlkp. Od dłuższego czasu nocują w poczekalni PKP, bo jest tam ciepło i nie narażają się na niskie temperatury. –Do noclegowni nie chcą iść bo nie mogą pić, a picie to sens ich życia. Ja się tylko pytam czy nie można z takimi osobami czegoś zrobić. Przecież to wstyd dla naszego miasta i tyle – kończy Dariusz.

Poczekalnia dla bezdomnych?
 

O poczekalni w Krotoszynie pisaliśmy już w tym roku przy okazji ograniczeń połączeń. Wypłynął wtedy niejako temat nocowania bezdomnych w poczekalni. Obecnie poczekalnia jest zamknięta od 20.00 do 4.00 i pasażerowie nie mogą liczyć na możliwość z jej skorzystania. Według Mariana Łakomego z PKP, zmiany są podyktowane troską o klienta. - My dążymy do tego, żeby na dworcu było w miarę czysto i pachnąco. A prawda jest taka, że nocami poczekalnia była potrzeba tylko bezdomnym do przenocowania – komentował w jednym z artykułów. - Nie jesteśmy jednak bezduszni, dlatego w zimę, gdy temperatury sięgają poniżej zera, karzemy firmie ochroniarskiej zostawiać dworzec otwarty. Gdy jednak jest ciepło, zamykamy go - mówił. Widać, że słów pan Marian nie rzucił „na wiatr”. Tylko dlaczego cierpią przy tym mieszkańcy?

Policja i straż miejska monitują
 

Już od początku października nasze służby sprawdzają i monitorują miejsca, w których najczęściej występują bezdomni. Problem jest dobrze znany i na ewentualne zgłoszenia natychmiast wysyłane są patrole. - Problem bezdomności dotyka wielu państw na świecie, w tym Polski i większości polskich miast. Krotoszyn nie należy do odosobnionych, a zjawisko to i w naszym mieście odczuwalne jest dla społeczeństwa. Osoby pozbawione dachu nad głową, gdy nadchodzi zima, szukają schronienia przed mrozem na klatkach schodowych, ogródkach działkowych, piwnicach, czy pustostanach. Policjanci każdego roku o tej porze szczególną uwagę poświęcają kontrolom takich miejsc. Podczas codziennej służby patrole odwiedzają znane im rejony, w których osoby bezdomne często przebywają. To właśnie dla nich zima jest szczególnie niebezpieczna, gdyż bezdomni wówczas narażeni są na wyziębienie, które może prowadzić do śmierci – mówi rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał.
A co na to straż miejska? – Podobnie jak policja monitorujemy potencjalne miejsca, które mogą stanowić zagrożenie dla życia tych osób. Poczekalnia na PKP jest miejscem ciepłym, a więc takiego zagrożenia dla bezdomnych osób nie ma. Niestety póki nie mamy żadnego zgłoszenia o jakimś zachowaniu aspołecznym od kogokolwiek nic praktycznie takiej osobie zrobić nie możemy – mówi komendant straży miejskiej w Krotoszynie, Waldemar Wujczyk.

Noclegownia już pełna
 

Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej na ul. Kobylińskiej w Krotoszynie, w którym mieści się noclegownia jak co roku jest przygotowany. Obecnie jednak jest wypełniony w stu procentach. – Na dzień dzisiejszy w noclegowni przebywa siedmiu mężczyzn z naszego terenu. Mają zapewniony ciepły posiłek i pełne wsparcie. Jeden z panów zdeklarował również leczenie alkoholowe i obecnie przebywa na nim w jednym z ośrodków przeciwalkoholowych – mówi kierownik, Lidia Pawłowska.
Dodaje jednocześnie, że ośrodek jest otwarty i w nagłych przypadkach przyjmuje również na noc osoby z interwencji. –Mamy jak co roku również osoby napływowe. Jeśli nie ma miejsca to kierujemy je do ich ośrodków np. Pleszewie, albo w Kaliszu – kończy kierownik
My, jako społeczeństwo, nie możemy być jednak bierni w naszych działaniach. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy zgodnie apelują o jedno, aby w przypadku gdy widzą osobę bezdomną tułającą się na klatkach schodowych, przystankach autobusowych, informowali o tym.– Wystarczy jeden telefon, także anonimowy, który może uratować komuś życie. Kiedy w bliskim sąsiedztwie, bądź przypadkiem zauważymy koczujących bezdomnych, nie wahajmy się powiadomić policję. Każde zgłoszenie zostanie skrupulatnie sprawdzone. Nie bądź obojętny – reaguj! – kończy W. Szał.









Bóg nie da mi ciężaru nie do uniesienia

Marcin wspólnie z bratową Agatą podczas świąt
Marcin Kapała to obiecujący trójboista naszego powiatu. W minioną sobotę w Warszawie wywalczył tytuł Mistrza Polski juniorów do lat 20. O swoim sukcesie i spędzonych świętach chętnie opowiada na łamach Rzeczy.
Dla Marcina (20 l.) zawody w Warszawie były ostatnimi zawodami trójbojowymi w roku. – Szczerze to bardzo mi to odpowiadało, ponieważ dzięki temu ,w okresie świątecznym mogłem na trochę zapomnieć o zawodach i podładować baterię na kolejny rok. Mam tu namyśli zarówno udział w zawodach, jak i wiele innych wyzwań, które czekają mnie w życiu po za trójbojem – zaczyna M. Kapała.

Wywalczył mistrzostwo
 

Podczas trwających w dniach 14-16 grudnia powiat krotoszyński reprezentowało kilkoro ciężarowców. Marcinowi udało się wywalczyć tytuł mistrzowski w kat. do 83 kg. – Oprócz tego zostałem również drugim zawodnikiem w Polsce w kat. open, co również jest ogromnym sukcesem. Pobiłem własny rekord Polski, który ustanowiłem rok temu w przysiadzie. Wtedy podniosłem ciężar 210 kg, a w tym roku go pobiłem i uniosłem ciężar 220,5 kg. W wyciskaniu powtórzyłem ten sam ciężar 125 kg, a w martwym ciągu do zeszłorocznego osiągu 215 kg dołożyłem znacznie i podniosłem 247,5 kg – kontynuuje mistrz.
Oprócz Marcina w tej samej kat. startowali również: Michał Szyrner i Dominik Henisch, którzy jednak zajęli dalsze miejsca. Kolejno siódme i dziesiąte tuż za podium. Z kolei w kat. juniorów do lat 23 formą błysnął kolejny utalentowany zawodnik powiatu, Szczepan Zimmermann, który zajął również pierwsze miejsce i zdobył tytuł mistrzowski. – Szczepan z łącznym wynikiem 680 kg (przysiad – 250 kg, wyciskanie – 152,5 kg i martwy ciąg – 277,5 kg) został również mistrzem. Cieszę się ponieważ na co dzień jesteśmy naprawdę dobrymi kumplami, a wspólne treningi i wymiana doświadczeń pozwalają nam na osiąganie upragnionych celów sportowych – mówi Marcin. Oprócz Szczepana dalsze miejsca zajęli również Remigiusz Komolka (12. m) i Tomasz Olejniczak (14. m). – W tym miejscu chcielibyśmy podziękować firmie „Saracen” z Krotoszyna i pani Monice Piotrowskiej z „Centrum Pogrzebowego”, bez których nasz wyjazd nie doszedł by do skutku. Dziękujemy – kończy mistrz.

Rodzinne święta
 

Dla Marcina święta to taki czas, w którym stara się maksymalnie odstresować i miło spędzić czas z bliskimi. - Wspominając o bliskich, mam na myśli przede wszystkim rodzinę: moich rodziców, najstarszego brata Tomka i bratową Agatę, a także małą Natalkę, moją chrześnicę, która w tym roku przeżyła swoje drugie święta w życiu. Natalka jest szczęściem całej rodziny i dostarcza nam wiele radości każdego dnia. Mam oczywiście jeszcze jednego brata. Z uwagi na to, że Przemek jest księdzem, jego priorytetem jest służyć Kościołowi, czyli całej chrześcijańskiej wspólnocie. Dla nas również znajduje czas, wtedy gdy jest to możliwe – kontynuuje M. Kapała.
Relacja Marcina z bratem jest bardzo silna, a duch chrześcijaństwa towarzyszy naszemu mistrzowi w każdym codziennym dniu. - Pamiętam jak rok temu tuż przed świętami rozmawiałem z Przemkiem na Skype i wysłał mi fragment Pisma Świętego opisujący Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny. Brat zapytał o moje przemyślenia. Odpowiedziałem mu, że zwróciłem uwagę na wielkie zaufanie Maryi do Boga, ponieważ skojarzyła mi się sytuacja z zawodów kiedy jeden z zawodników podszedł do mnie i zapytał z jakim ciężarem teraz się zmierzę, odpowiedziałem: Nie wiem, nie obchodzi mnie to, mój trener wie najlepiej jaki ciężar mi podać i taki jaki zgłosi, do takiego podejdę. Trener jest osobą której absolutnie ufam, jeśli chodzi o sport. Mój brat powiedział na to: Tak myślałem, Bóg nie da nam ciężaru nie do uniesienia – kończy M. Kapała.
Wigilijna kolacja u Kapałów wyglądała zapewne bardzo podobnie jak u większości. - Zanim zasiedliśmy do stołu, czytaliśmy fragment Pisma Świętego i dzieliśmy się opłatkiem, składając sobie życzenia. Następnie przy kolacji wyliczaliśmy czy faktycznie było 12 potraw. Mama, Halina dba o to, żeby zachować tą tradycję . Na stole pojawiły się m. in.: zupa rybna, karp, makiełki, kapusta z grzybami i wiele innych wigilijnych potraw. Po kolacji oczywiście był czas na prezenty – zakończył M. Kapała.
















Medal dla zespołu „Kalina”

„Kalina” podczas uroczystości z okazji 25-lecia istnienia
W niedzielę, 9 grudnia w Kaliszu podczas X świątecznego spotkania folklorystów i twórców ludowych rozdrażewski zespół „Kalina” otrzymał odznakę honorową za zasługi dla województwa wielkopolskiego.
Podczas spotkania w Kaliszu wszyscy w iście świątecznych nastrojach spędzili swój czas życząc sobie, przede wszystkim, zdrowia i lepszego nowego roku. Były okolicznościowe występy i wspólne kolędowanie. Była to też możliwość wyróżnienia lokalnych twórców za całokształt ich ciężkiej pracy podtrzymującej tradycje ludowe na własnych terenach. Medal honorowy od wojewody poznańskiego wręczony przez członka zarządu województwa wielkopolskiego powędrował do zespołu Kalina, który od 25 lat kultywuje tradycje ziemi rozdrażewskiej. – Jesteśmy bardzo wzruszeni, że trud jaki wkładamy w kultywowanie tradycji nie idzie na marne. Śpiewanie to dla nas radość i będziemy to robić jeszcze długo tak żeby tradycja wciąż mocno tkwiła w społeczności lokalnej – mówiła Barbara Krzekotowska, która prowadzi grupę.
Przypomnijmy, że zespół śpiewaczy Kalina powstał w 1987 roku przy Kole Gospodyń Wiejskich w Nowej Wsi. Chciał uświetnić uroczyste otwarcie rozbudowanej szkoły podstawowej. Występ bardzo się spodobał i w efekcie Kalina zaczęła śpiewać na uroczystościach gminnych i powiatowych. Były to różnego rodzaju jubileusze, dożynki, spotkania kolędowe itp. Od wielu lat zespół współpracuje z Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu, uczestniczy w organizowanych przez CKiS konkursach, biesiadach oraz kursach dla instruktorów. Zespół wielokrotnie zdobywał nagrody i wyróżnienia na różnych festiwalach i przeglądach zespołów ludowych w Brzezinach, dwukrotnie reprezentował ziemię kaliską na Ogólnopolskim Przeglądzie Kolęd i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą (2005 i 2008).
Za sobą Kalina ma już dwa jubileusze, najpierw z okazji 20-lecia, a w tym roku z okazji 25-lecia istnienia. W roku 2008 zespół wydał dwupłytowy album zawierający piosenki ludowe powiatu krotoszyńskiego oraz kolędy. Płyta ukazała się przy wsparciu samorządu gminy i Banku Spółdzielczego w Dobrzycy. Oprócz tego zespół ma w swoim repertuarze piosenki ludowe z regionu krotoszyńskiego śpiewane z zachowaniem gwary piosenki biesiadne i okolicznościowe. Zespół od początku prowadzony jest przez Barbarę Krzekotowską. Kalinie przygrywa na akordeonie Stanisław Adamczak.

Świątecznie u Franciszkanów

Wizyta św. Mikołaja sprawiła radość nie jednemu dziecku
Okres bożonarodzeniowy w kościele pw. Matki Bożej przy Żłóbku to czas szczególny. Najpierw najmłodsi mieszkańcy Kobylina spotkali się ze św. Mikołajem, by potem wspólnie z rodzicami uczestniczyć w adwentowym kiermaszu.
Wizyta Mikołaja w kościele zgromadziła wierną rzeszę dzieci, które zaraz po mszy św.  6 grudnia zgromadzili się przed kościołem i z utęsknieniem wypatrywali Mikołaja. Wkrótce rozległ się dźwięk dzwonków i na dziedziniec klasztoru nadjechała bryczka zaprzężona w dwa gniade konie, a w niej tajemniczy gość w asyście aniołów. – Takie przybycie Mikołaja wywołało wielką radość wśród zebranych. Przy akompaniamencie gitary dzieci śpiewały piosenki i recytowały wiersze o Mikołaju i dla Mikołaja. Wszyscy obiecywali Świętemu, że będą grzeczni i czekali na prezenty. – mówi proboszcz, Serafin Sputek. Na zakończenie ojciec Serafin poprosił wszystkich zebranych żeby też spróbowali być takimi Mikołajami ponieważ czasami wystarczy dobre słowo, uśmiech, przyjazny gest i już się nim staje.
Z kolei w dniach 14-15 grudnia na dziedzińcu klasztoru przy figurze św. Franciszka odbył się II kiermasz adwentowy, gdzie tłumnie przybyli wszyscy mieszkańcy Kobylina by w świątecznej scenerii przy dźwiękach muzyki skosztować świątecznych specjałów. Serwowano barszcz z pasztecikami, grillowane oscypki i grzane wino z klasztornej studni. Można było skosztować domowego ciasta i wypić kawę. Nie zabrakło też adwentowej loteryjki dla dzieci, w której każdy los wygrywał. Zebrane pieniądze wesprą fundusz na remont kościoła i klasztoru. - Bardzo się cieszę, że po raz drugi udało nam się zorganizować kiermasz w naszym klasztornym ogrodzie. Pragnę z całego serca podziękować wszystkim, którzy zaangażowali się, za poświęcony czas i wiele wysiłku. Myślę, że spotkanie jeszcze bardziej uświadomiło nas, że jesteśmy jedną rodziną, która odchodząc od ołtarza powinna żyć we wzajemnej życzliwości i miłości. Liczę, że za rok spotkamy się na kolejnym kiermaszu – zakończył proboszcz.

TON podzielił się opłatkiem

Zebrani mogli obejrzeć również występ artystyczny
W niedzielę, 16 grudnia w pogorzelskim domu strażaka odbyło się spotkanie opłatkowe Towarzystwa Osób Niepełnosprawnych. Wzięła w nim udział liczna grupa gości i sympatyków towarzystwa, które już od 20 lat działa na rzecz osób niepełnosprawnych, nie tylko na terenie Pogorzeli.

Podczas świątecznego spotkania całokształt działalności Towarzystwa Osób Niepełnosprawnych podsumował jego prezes, Jan Rogala, który krótko uwypuklił wszystkim obecnym ostatni okres pracy na rzecz niepełnosprawnych, przypominając główne kierunki działań: organizowanie i dofinansowywanie wyjazdów na turnusy rehabilitacyjne, zaopatrywanie w sprzęt rehabilitacyjny, organizowanie imprez integracyjnych rekreacyjno-kulturalnych, wycieczki w góry i nad morze oraz do innych ciekawych miejsc w kraju, porady i wsparcie rzeczowe. - Rok ten upłynął przede wszystkim jako jubileusz 20-lecia istnienia TON-u. W lutym Towarzystwo, które skupia wokół siebie niepełnosprawnych i ich rodziny z Pogorzeli, Pępowa, Borku Wlkp. i Kobylina, świętowało tę okrągłą rocznicę. Poza tym, w mijającym roku, jego członkowie gościli w Zakładzie Aktywizacji Zawodowej w Leonowie, wzięli udział w turnusach rehabilitacyjnych w Sarbinowie Morskim, Paraspartakiadzie Olimpijskiej w Gostyniu, jednodniowym wypoczynku wczasowym w Cichowie, wycieczce do Kielc i Sandomierza oraz Lichenia. To, czy zrobiliśmy dużo czy mało, zostawiamy wam – mówił J. Rogala.
 Po przemowach, podziękowaniach i życzeniach wszyscy zebrani podzielili się opłatkiem i zasiedli do wigilijnego stołu, przy którym nie brakowało rozmaitych potraw wigilijnych oraz szczerych rozmów, takich „od serca”, bo to one napędzają corocznie aktywność wszystkich skupionych wokół towarzystwa.
Przypomnijmy, że Towarzystwo Osób Niepełnosprawnych w Pogorzeli istnieje już 20 lat. Skupia 117 dzieci i dorosłych niepełnosprawnych z gmin Borek, Kobylin, Pogorzela, Pępowo, Piaski i Gostyń. Pracuje dla nich i dla ich rodzin kilkudziesięciu wolontariuszy, którzy bezinteresownie oddają się swojej pracy wnosząc szczęście w nie jeden dom.




poniedziałek, 17 grudnia 2012

Krotoszyńska Szopka Noworoczna pt. „Jedno Życzenie”

 W dzień przed pierwszą gwiazdką w sali reprezentacyjnej w krotoszyńskim ratuszu na pilną debatę zawezwano wszystkie ważniejsze osoby decydujące o losach powiatu i gmin. Zebrani radni, kierownicy jednostek i goście z bilecikami o treści: Pilna debata, która o losach naszych i powiatu zaważyć winna, z zaciekawieniem i wręcz niebywałą frekwencją zaczęła gromadzić się w budynku.
Na środku sali stała ogromna paczka. Po jej prawej stronie stał starosta, Leszek Kulka – po lewej burmistrz, Julian Jokś.

Starosta:
Witam wszystkich po kolei
i każdego z osobna.

Burmistrz:
Dostaliśmy prezent z Unii

Starosta:
Ten niezwykły dar
otwarty może być dopiero teraz
kiedy zjawili się wszyscy

Burmistrz:
Zatem już bez ogródek
rozpakować paczki czas

(zajęło to pięć minut)

Zebrani:
Oooo!!!

(ich oczom ukazało się ogromne akwarium, a w nim dostojny, złoty karp)

Karp:
Hejka wszystkim!

Zebrani:
On gada?!

Juliusz Poczta:
Są rzeczy na tej ziemi, które nie śniły się nawet fizjologom

Franciszek Marszałek:
Rany Julek daruj sobie te polonistyczne wywody

Stanisław Szczotka:
Nauczycieli wszakże tutaj w brud,
ale trzeba racjonalnie podejść do tematu.
Kto z pań i panów radnych…

Burmistrz:
Stasiu daruj, to nie sesja!

Stanisław Szczotka:
Nie kotłuj się Julek,
Nie do ciebie pijem,
A starosta to mógłby się
częściej w język się ugryźć

Starosta:
My gminę szanujem
i lud swój kochamy,
za „juliany” go jednak odsprzedać nie damy

Zebrani:
Oooo!!!

Nagle rozległ się chlupot. To złoty karp machnął tak mocno ogonem, że wszyscy zamilkli.

Karp:
Przepraszam, że przeszkadzam,
ale czas mnie nagli.
Jestem tutaj by spełnić
jedno dziś życzenie.
Daję wam godzinę.
W mig je spełnię i znikam.

Na sali zawrzało. Wielkie poruszenie. Każdy miał pomysłów i tyle zapału, że dysputy zakończyć nijak się nie dało.

Sołtysi:
Chcemy drogi mieć w wioskach
Bez krzaków i dziur.
Tak by nie trzeba było
naprawiać ich już.
Do tego kanaliza, chodniki, świetlice
I możem świętować już po czasu kres.

Krzysztof Jelinowski:
Szkoda tego życzenia.
W przyszłym roku będziem robić panowie.
Obiecuję.

Karp:
Hmm… Czas leci panowie i panie.

Burmistrz:
Niech powstanie rynek
już taki jak z bajki.
Niech karp rzuci czar prędki
Rewitalizacji.

Burmistrzowie i wójt innych gmin:
Hola, hola koleżko!
A nasze mieściny?
U nas są potrzeby również bardzo pilne!

Starosta:
To może krakowskim targiem
Panowie – obwodnica?!

Krzysztof Jelinowski:
W przyszłym roku będziem robić panowie.

(wszyscy spojrzeli na dyrektora PZD z wyrzutem)

Nie będziem?
To sorki.

Nagle z wielkim hukiem na salę wpadł Andreas Kosicki. Za nim jak szalony, Dariusz Rozum.

Andreas Kosicki:
Euro panowie zażądajmy sobie!
Rozbudujem Mahle na miarę Europy!
Będziem produkować jak szaleni tłoki!
Ludzie będą arbeit od rana do nocy!

Dariusz Rozum:
A mnie się marzy fabryka pampersów!
Tak wielka jak Jotkel, Ferrum i Mahle do kupy.
Wszystko po to by chłopcy:
Aron i Kryspinek
TAR swój promowali na tatami świecie.

Stefan Witczak:
I bezrobocie by spadło
dzięki naszym firmom.
Mówcie, mówcie panowie!
Ja słucham, notuję.
Potem w sprawozdanku
wszystko skalkuluję.

Tomasz Chudy:
A może coś „zozik” wymyśli na prędce
Zadzwonię do Jakubka i sprawdzę co zechce.

(radny wybiera numer (062) 725-25-55, bo tak mu łatwiej i szybciej)

Halo! Pawełek?
No co tam słychać chłopie?
Mamy tu złotą rybkę co życzenie spełni.
Jedno niestety tylko więc wal prosto z mostu!

Paweł Jakubek:
Lądowisko i szpital na miarę XXI wieku.
Nic więcej mi się nie marzy jakem ojciec dyrektor.

Wojciech Szuniewicz:
Panowie! Toż to farsa!
Kultura się liczy!
Mnie się JAK marzy
I to spełnić trzeba!

Janusz Zych:
Jaków na wystawie w Benicach nie mielim,
ale byki i owszem,
a i krowy były…

Rolnicy:

Brawo Janek!
Kukurydza tak – biogazownie nie!

Karp:
Panowie i panie czas minął.

(na sali zapanowała konsternacja)
Maciej Orzechowski:
Ja myślę tak, żeby karp nasz złoty
do życzeń dołożył
pewny żywot sądu, sanepidu i działek.
Niech wespół z innymi prośbami
spełni to życzenie.

Jak chcieli tak mieli. Powstało więc wszystko: i drogi, i rynek, nawet lądowisko. A w latach kolejnych, gdy nowa władza nastała, z unijnych pieniążków ciężko się rozliczała.

Stara władza:
Zrobiliśmy wiele ludu mój kochany!

Nowa władza:
Spłacamy do dzisiaj ludu mój przegrany!

Bo zapomnieli wszyscy wspomnieć tylko o tym by wszystko co zechcieli rybka opłaciła. Ta tylko w sposób znany tylko sobie spełniła życzenia i prysła do wody. Zostawiając po sobie rachunek sumienia, który niejednemu odbija się teraz.

Koniec.



grafika: P.W.Płócienniczak


Zabił ją „cichy zabójca”

Tragedia rozegrała się w tym bloku po 22.00
W piątek, 14 grudnia po godz. 22.00 w bloku na ulicy Rawickiej w Krotoszynie doszło do tragedii. Wskutek nieszczelnej wentylacji i wadliwego junkersa tlenkiem węgla zatruła się śmiertelnie 26-letnia Agnieszka K. Kobieta osierociła 2,5 letniego synka, Cypriana, który trafił do szpitala na obserwację. Inni mieszkańcy bloku zostali ewakuowani i mogli wrócić do domów dopiero po północy. To kolejny przypadek z udziałem czadu, tym razem śmiertelny.

O czadzie czyli ulatniającym się tlenku węgla piszemy cały czas przypominając naszym czytelnikom, że szczególnie porą zimową kiedy rozpoczyna się sezon grzewczy stanowi on ogromne zagrożenie dla zdrowia i życia. Praktycznie go nie czuć, co tylko powinno uświadomić każdemu użytkownikowi pieca czy też junkersa o sprawdzaniu okresowym instalacji i wentylacji by zapobiec tragedii. Mimo wielu apeli, w tym również wielu konkursów na czujki dymu w piątek 14 grudnia doszło do tragedii, w której śmierć na miejscu poniosła 26-letnia kobieta.

Dla wszystkich to był szok
 

O ulatniającym się dwutlenku węgla poinformował prawdopodobnie, jak wskazuje jedna z mieszkanek bloku, mieszkający z nią mężczyzna. Kobieta przez dłuższy czas nie dawała oznak życia z łazienki, w której brała wieczorną kąpiel. – Tyle co wiemy to ponoć jej mąż zaniepokoił się, że długo nie wychodzi z łazienki. Kiedy się zaniepokoił wszedł do łazienki, a ona była już nieprzytomna. W domu był też jej 2,5 letni synek. Od razu powiadomiono pogotowie. Straż pożarna i policja też się zjawili. Wszystkich nas ewakuowali na zewnątrz – mówi  mieszkanka bloku na ul. Rawickiej.
Agnieszka K. mieszkała na samej górze, na czwartym piętrze. Stamtąd niezwłocznie wszystkich ewakuowano. – Kiedy sprawdziliśmy odpowiednim sprzętem procent zaczadzenia okazało się, że jest on bardzo wysoki. Szczególnie w górnych partiach budynku. Szybko wyprowadziliśmy wszystkich mieszkańców do przygotowanego wcześniej namiotu pneumatycznego, żeby się nie wychłodzili. Po wywietrzeniu klatki schodowej i mieszkań oraz zabezpieczeniu junkersa w mieszkaniu denatki odczekaliśmy jakieś dwie godziny aż stężenie dwutlenku węgla wskazywało 0. Wtedy wszyscy mogli bezpiecznie wrócić do domu – informuje komendant Państwowej Straży Pożarnej w Krotoszynie, Mariusz Przybył.

Na pomoc było już za późno
 

Jak wskazuje komendant straży kiedy wszystkie jednostki zjawiły się na miejscu nie było już możliwości pomóc 26-letniej kobiecie. – Były próby reanimacyjne, ale jak strażacy weszli to niewiele mogliśmy już pomóc. Kobieta nie dawała już żadnych oznak życia – mówi M. Przybył. – To była taka dobra kobieta i matka. Boże przed samymi świętami taka tragedia. – mówili mieszkańcy.
Najprawdopodobniej przyczyną zaczadzenia się kobiety była wadliwa instalacja wentylacyjna i niesprawny junkers. – Nie chciałbym tutaj wchodzić w kompetencje policji ponieważ zapewne będzie trwać dochodzenie w tej sprawie, a może nawet zostanie powołany biegły. Jak strażacy jednak weszli to widzieli w łazience pozatykane otwory wentylacyjne, które być może odgrywać będą istotną funkcję w tej sprawie – kończy komendant straży pożarnej.
Szczegóły sprawy jak i okoliczności tragicznego zdarzenia bada obecnie policja. – Wszczęliśmy wspólnie z prokuraturą śledztwo w tej sprawie, które ma na celu wyjasnienie okoliczności tego tragicznego zdarzenia. Na tym etapie nie mogę nic więcej powiedzieć – poinformował zastępca rzecznika prasowego krotoszyńskiej policji, Piotr Sczepaniak. 2,5 letni Cyprian na szczęście wyszedł z tragedii bez szwanku i po obserwacji trafił do swoich dziadków, gdzie obecnie przebywa. – Tego nie można opisać słowami. To ogromna tragedia dla całej ich rodziny. Dziecko, które jeszcze przecież jest tak małe straciło matkę. Bardzo im współczujemy – kończy mieszkanka ul. Rawickiej.

Temu człowiekowi trzeba pomóc

Pan Marek potrzebuje pomocy
Marek Teodorczyk (40 l.) ze Zdun jest inwalidą z problemem alkoholowym. Mieszka w kamienicy na ulicy Krotoszyńskiej 13 w jednym, malutkim pokoiku. Mieszka tam od urodzenia. Ostatnio wrócił z leczenia z Sokołówki i próbował palić w piecu pierzyną. Mieszkańcy poprosili o interwencję w tej sprawie. Twierdzą, że pana Marka trzeba wysłać na leczenie psychiatryczne i zamknąć w jakimś zakładzie bo nie potrafi normalnie funkcjonować.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce mieszkańcy kamienicy już na nas czekali. – Proszę zobaczyć jak mieszka? Czy tak żyje normalny człowiek? – mówi jeden z mieszkańców kamienicy, Marian Roszczak. W otwartych drzwiach widzimy mężczyznę, który zwrócony do nas plecami bluźni do pana Boga z pretensjami o meble i cebulę, które rzekomo ktoś mu zabrał z działki. Okazuje się, że to pan Marek, który zdaniem sąsiadów stanowi zagrożenie dla całej kamienicy. – Wczoraj podarł pierzynę i chciał nią palić w piecu. Panie, całą kamienicę mógł spalić. Powiadomiliśmy opiekę i policję. Przyjechali powiedzieli tylko do niego żeby się uspokoił i pojechali. A on potrzebuje całodobowej pomocy. Nawet nie posprzątali, a jak on jedną ręką ma te pierze teraz pozbierać. Temu człowiekowi trzeba pomóc. Co my możemy jak gmina i ośrodek się nim nie interesuje – mówią mieszkańcy kamienicy.

Żyje w swoim świecie
 

Pan Marek mieszka w kamienicy na Krotoszyńskiej od urodzenia. Wcześniej mieszkał razem z rodzicami. Odkąd tylko ludzie pamiętają nie oszczędzał się z alkoholem. Przez niego również stracił rękę. – W Miliczu pod pociąg wpadł i mu rękę amputowali – mówi pan Marian. – Miał kolegów, ale już dawno się przękręcili. Pogorszyło się od śmierci rodziców kilka lat temu – mówią inni mieszkańcy.
Obecny przy rozmowie Marek rzuca w naszą stronę, że to kłamstwa. – Nie piję już byłem w Sokołówce. Możecie mnie alkomatem sprawdzić -  by za chwilę znów odwrócić się do nas plecami i rozmawiać z wyimaginowaną osobą zza okna o tym, że jeszcze się z nią rozliczy.
W małym pokoju panuje bałagan. Na stole znajdują się jakieś resztki jedzenia, niedopite napoje. W nos uderza zapach moczu i stęchlizny, co niestety naszym zdaniem, nie sprzyja mieszkaniu w takim miejscu. Wszędzie również znajdują się resztki po podartych pierzynach, które pan Marek zamierzał spalić. – Posprzatam to! Czego chcecie? Won mi stąd! – rzucił w naszą stronę.
Mieszkańcy boją się o swoją przyszłość. – Kto wie, co ten człowiek jeszcze wymyśli. Spali nas kiedyś i tyle. Sobie i innym zrobi krzywdę –mówi pan Marian. Kiedy pytamy o to czy pan Marek ma jakąś rodzinę lub bliskich słyszymy – Gdzie tam sam jeden się ostał. Opieka czasami mu coś tam da np. węgiel, ale zaraz sprzeda żeby mieć na picie. Podobno chodzi do „Caritasu”  na obiady, ale nie wiemy – mówią mieszkańcy.

Opieka społeczna zna problem
 

Pan Marek korzysta z pomocy gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Zdunach. Otrzymuje zasiłek w kwocie 520 zł miesięcznie. Oprócz tego od początku znajduje się pod ścisłą obserwacją pracowników. Jak się okazuje był w tym roku na leczeniu w Sokołówce, ale kierownik ośrodka nie daje stuprocentowej pewności, że nie pije – Leczył się i podobno teraz nie pije, ale wie pan takiej pewności panu nie mogę zagwarantować. Wiadomo jednak, że pan ten cierpi na chorobę alkoholową i te jego różne, dziwne zachowania spowodowane są właśnie tą chorobą – mówi kierownik gminnego ośrodka, Alina Hybsz. Pan Marek był również w Miliczu na leczeniu. Wtedy też przeprowadzona została konsultacja psychiatryczna. Poza chorobą alkoholową nie stwierdzono u niego żadnych zmian psychicznych świadczących np. o schizofrenii, a to w świetle prawa nie pozwala na odebranie mu praw do mieszkania we własnym domu. – Teraz pojawił się problem i myślę, że trzeba działać. Muszę jednak nadmienić, że pana Marka odwiedzają regularnie nasze pracownice oraz lekarz rodzinny i pielęgniarka środowiskowa także na bieżąco monitorujemy jego osobę. Dodatkowo co środę pan Marek uczestniczy w spotkaniach z paniami ze stowarzyszenia „Wzajemnej Pomocy” w Zdunach, które pomagają mu w codziennym życiu. Aktualnie czekamy na wolne miejsce w szpitalu w Kaliszu ponieważ pan Marek otrzymał skierowanie z powodu bólu kręgosłupa. Tam również przeprowadzona zostanie kolejna ekspertyza psychiatryczna jeśli takie będzie zalecenie lekarskie. Jeśli okaże się, że nasz mieszkaniec ma problemy psychiczne wystąpimy o leczenie w zakładzie psychiatrycznym, a jeśli okaże się że nie może samodzielnie funkcjonować wystąpimy również o ubezwłasnowolnienie – kończy A. Hybsz.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Ceny karpia praktycznie bez zmian

Sprzedaż pod Intermarche pełną gębą
Okres przedświąteczny to wzmożony ruch w zakupach. Na stole wigilijnym nie powinno zabraknąć różnych potraw w tym również karpia, który w tym roku w sprzedaży pojawił się bardzo szybko bo już na początku grudnia. Jego cena w Krotoszynie waha się od 13-15 zł za kilogram. Przed samymi świętami może jednak wskoczyć do nawet 20-22 zł za kilogram.

W tym roku za karpia zapłacimy porównywalnie tyle samo co w zeszłym roku. Wszystko za sprawą dość dobrego roku dla tej ryby u hodowców, którzy tylko na początku tego roku zmagali się z nielicznymi, jak się okazuje chorobami, spowodowanymi niskimi, a potem zbyt wysokimi temperaturami. – Zrobiliśmy rozeznanie i okazało się, że początkowe obawy jeśli chodzi o wirusy atakujące karpie były przedwczesne. Dziś po odłowach już wiemy, że powodów do paniki aż takich nie było. Wyłowiliśmy w sumie kilkaset ton tej ryby w „Dolinie Baryczy” i nie powinno go zabraknąć na stołach w całej Polsce – mówi Przemysław Jakuszewski z Rudy Sułowskiej z jednego ze stawów hodowlanych w gminie Milicz.

13-15 zł za kilogram
 

Karpie w powiecie krotoszyńskim pojawiły się  już na początku grudnia głównie z terenu stawów hodowlanych okolic Żerkowa i „Doliny Baryczy”. Ich cena jest podobna jak w zeszłym roku i wynosi aktualnie od 13-15 zł za kilogram. Można go nabyć na krotoszyńskim targowisku lub obok dyskontu Intermarche. – Ceny mogą ulec zmianie i być wyższe o nawet 5-6 zł w ostatnim tygodniu przed wigilią. Dlatego warto go nabyć teraz. Zainteresowanie jest podobne jak w zeszłym roku. Ludzie chętnie kupują karpia bo wiedzą, że to nieodzowny element świątecznego stołu – mówi Mariusz Zieleziński, sprzedawca spod Intermarche. 
W innych supermarketach w Krotoszynie też można znaleźć karpia, ale już w nieco innej postaci. Ryby już oprawione i poćwiartowane kosztują już znacznie więcej, w zależności od sklepu 22-25 zł. Na stoiskach można znaleźć też tzw. uszka, czyli wypatroszone ryby bez głów, ale za to z ogonem. Są one o kilka złotych droższe za kilogram od całej ryby. Nieco więcej zapłacimy za coraz popularniejsze dzwonka. Jeszcze droższe są płaty ze skórą lub bez (przekraczają nawet 30 zł/kg w sprzedaży detalicznej).

Uwaga na oszustów
 

Dużą popularnością cieszy się jak co roku tzw. karp milicki. Praktycznie na każdym stoisku, które odwiedziliśmy widniała kartka z napisem: „Karp z Milicza”. Kiedy jednak prosiliśmy sprzedawców o pokazanie certyfikatu, który poświadcza te dane to było już z tym nieco gorzej. – A co Pan z kontroli? Żona ma zaraz panu pokażę – mówił jeden z panów z targowiska. Faktycznie taki certyfikat posiadał, a to ważne ponieważ jako smakosz karpia uznaję tylko i wyłącznie karpia milickiego ze względu na jego walory smakowe. - Od 1992 roku Oddział Dolnośląski Polskiego Towarzystwa Rybackiego wszystkim producentom Karpia Milickiego przyznaje certyfikaty pochodzenia karpia. Wszyscy handlowcy, hurtownicy i detaliści, zakupując Karpia Milickiego do sprzedaży otrzymują certyfikat pochodzenia, świadectwo weterynaryjne oraz fakturę z pieczątką producenta. Tylko taki karp jest prawdziwym karpiem milickim – informuje P. Jakuszewski. Karpi (nie)milickich nie spotkaliśmy, ale wiadomo, że i takie w obiegu się znajdują o czym przestrzegamy.

Karp znany od wieków
 

Przypomnijmy, że produkcja karpia milickiego odbywa się na obszarze pięciu sąsiadujących ze sobą gmin, położonych w północno – wschodniej części województwa dolnośląskiego. Są to gminy: Milicz, Krośnice, Cieszków, Twardogóra, Żmigród. Gmina Milicz, Krośnice, Cieszków położone są w powiecie milickim, gmina Twardogóra w powiecie oleśnickim i gmina Żmigród w powiecie trzebnickim.
Karp milicki jest hybrydą powstałą w wyniku krzyżowania linii karpia miejscowego, którego hodowla zapoczątkowana została w średniowieczu, skrzyżowanego z linią węgierską w latach 60-tych XX wieku, celem uzyskania większej odporności karpia oraz lepszego wygrzbiecenia i tkanki mięśniowej. Obecnie jest to ryba szybko przyrastająca o wysokiej wydajności mięsnej. Od około stu lat stosuje się 3-letni system hodowli karpi, który to cykl gwarantuje uzyskanie w warunkach milickich po 3 latach karpia hodowlanego o wadze od 1 do 3 kg (metoda Dubischa).
Wśród specjałów znajduje się od zawsze. Przyrządzany na wiele sposobów – a odcisnęły się tu wpływy i polskie, i niemieckie, i żydowskie – wrósł w kulturę i obyczaj mieszkańców miast. Obecny był zarówno na stole świątecznym, jak i w dzień powszedni – smażony, pieczony, w galarecie, ale przede wszystkim gotowany: na sposób niemiecki w piwie, w sosie polskim (z krwią i piwem), po żydowsku w warzywach i w galarecie. Protestanci też zapisali w kuchni piękną kartę w sztuce przyrządzania karpi. Dobrze osolonego, gotowanego w ciemnym piwie z cebulą i liściem laurowym zwano karpiem w bulionie luterańskim. Był to specjał rodem ze stolicy Śląska, nieznany nigdzie indziej pod tą nazwą, a we Wrocławiu obecny na stołach już w wieku XVII. 24 grudnia królował oczywiście karp, przyrządzany na wiele sposobów. W wielu domach podawano karpia królewskiego z chrzanem i świeżym masłem. Dodajmy, że do obowiązkowego karpia podawano kiszoną kapustę.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK
 

Ciekawe przepisy

Przepis na karpia w sosie polskim:

Karpie sprawić, krew zebrać do octu. Ryby przełożyć do naczynia. Natrzeć wewnątrz solą i pozostawić na godzinę, góra dwie, gdyż bulion, w którym będą się gotowały, nie może być zbyt słony. W tym czasie nastawić duży garnek z wodą, dodać cebulę, kilka goździków, korzeń pasternaku i pietruszki, pół marchewki i pół selera pokrojone w kostkę; wodę lekko posolić. Gdy tylko woda zakipi, karpie obetrzeć ściereczką ze śluzu, przełożyć do garnka, dodać ocet wymieszany z krwią i gotować wszystko przez godzinę. Po tym czasie karpie wyciągnąć, polać roztopionym masłem, oprószyć świeżo zmielonym pieprzem i odstawić w ciepłe miejsce. Następnie przełożyć karpie na półmisek, a warzywa z bulionu przetrzeć przez sito. Sosem polać ryby. Jeśli jest zbyt gęsty, dodać odrobinę czerwonego wina wytrawnego, z którym podawać też karpie.

Przepis na karpia w piwie:

Karpie sprawić, pokroić w dzwonka, posolić i odstawić na godzinę. W tym czasie napełnić garnek do połowy drobnym jasnym piwem i dodać dwie połówki cytryny, odrobinę kardamonu i szczyptę soli. Gdy piwo się zagotuje, obetrzeć karpie ze śluzu i przełożyć do garnka. Gotować pół godziny na małym ogniu. Przed podaniem polać karpie roztopionym masłem, oprószyć pieprzem i udekorować plasterkami cytryny.

Cztery pory sportu

Stary rok powoli dobiega końca. Już niedługo rozpocznie się kolejny z „trzynastką” w końcówce. Chcielibyśmy jeszcze raz, korzystając z okazji, przypomnieć naszym czytelnikom o najciekawszych wydarzeniach sportowych mijających miesięcy.
W każdej niemalże dziedzinie naszego lokalnego sportu dla trenerów, działaczy i samych sportowców 2012 rok był okresem ciężkiej, ale i owocnej pracy. Szereg sukcesów niósł się echem po całym Krotoszynie, Wielkopolsce , w Polsce i w świecie rozsławiając rodzimy Krotoszyn tak piękna materią jaką jest sport. Miniony rok dla jednych to radość, innych wytężony czas rozterek i planów na przyszłość. Przedstawiamy, naszym zdaniem, najciekawsze wydarzenia i ludzi, którzy zapisali się na kartach lokalnej historii sportu.

Wiosna – czas przebudzeń i finałów

Początek roku dla naszych piłkarzy to okres sparingów i meczy, które miały przygotować ich do sezonu wiosennego. Liczne roszady kadrowe i zmiany trenerskie zapowiadały ciekawe potyczki lokalnych ekip. Szału jednak nie było, mimo, że po sezonie wszystkie ekipy utrzymały się w swoich ligach. Piast Kobylin z III ligi pod wodzą Marcina Kałuży uplasował się w środku tabeli, Biały Orzeł z Koźmina w IV lidze z Maciejem Dolatą uniknął spadku, Astra Krotoszyn w okręgówce z trenerem Patrykiem Halaburdą wylądowała w środku tabeli na miejscu siódmym, a rywal zza miedzy – CKS Zduny pozbył się na własne życzenie Jerzego Andrzejewskiego na korzyść Włodzimierza Kokota i do końca walczył o utrzymanie. Tylko Błękitni Biadki pod wodzą Pawła Krawca zagrali swój debiutancki sezon w A klasie i zapowiedzieli walkę w kolejnej rundzie na nieco wyższym poziomie.  Szlagierem piłkarskim okazały się derby pomiędzy Astrą, a cukrownikami, z których lepsi okazali się krotoszynianie wygrywając 3:0.
Piłka to jednak nie wszystko, choć wiadomo, że nie tylko w naszym powiecie wokół niej się wszystko kręci. Równie dobrze rok rozpoczął nasz klub TAR Krotoszyn, który wkroczył na tatami Polski i świata jako najlepszy klub krajowy, a przygotowania m. in. Arona Rozuma i Wojciecha Poczty do występów na Sumo Poland Open 2012 i Mistrzostw Świata w Hong Kongu powoli nabierały tempa.
Wiosną również rodzili się późniejsi tryumfatorzy innych dyscyplin sportowych. Warto tutaj wspomnieć chociażby o Łukaszu Wachowiaku z Kobylina, który grając w tenisa ziemnego w klubie LKS Spółdzielca już na początku roku zbierał laury na arenach Wielkopolski i zawodach ogólnopolskich zwieńczając je medalami na poziomie czołówki kraju. Podobnie było z pływakami KS Krotosz, którzy z zawodów na zawody prezentowali zwyżkę formy wieńcząc występy na pływalniach całego kraju.
Z bardzo dobrej strony pokazały się również trzy kluby innych sportów, o których głośno zrobiło się nieco później. Pierwszym był KS Pretorian z Koźmina pod wodzą Karola Stasiaka. Zawodnicy tego klubu walczący na matach jiu-jitsu i MMA pięli się wiosną do góry z formą, podobnie z resztą jak młodzi zawodnicy Arkadiusza Dwojaka ze zdunowskiego klubu Pitbull – Daniel Kocik i Nina Woźniak , którzy z dużymi sukcesami jako kickboxerzy zaczęli 2012 rok zdobywając medale MP. Do tego grona dołączył również Marek Durak, którego trener Pitbulla poprowadził po tytuł mistrzowski w formule K-1. Warto się tutaj zatrzymać i pochwalić zarówno K. Stasiaka, jak i A. Dwojaka, którzy pozwolili nam na podziwianie zupełnie nowych na naszym terenie sportów walki.
Udany początek mieli również Marcin Kapała i Szczepan Zimmermann z klubu Kobra Jass Kościan, którzy jako ciężarowcy zaczynali wiosna dążyć do swoich upragnionych tytułów mistrzoswskich w trójboju. Do tego formą błyszczał również Czesław Roszczak z Łagiewnik, który podczas roku zdobył worek medali m. in. na ME w Zittauu. Pobił również szereg rekordów życiowych.
Wiosną wydarzyło się jeszcze wiele. Niestety nie ma miejsca na wszystkie wydarzenia. Warto jeszcze dodać przygotowania do sezonu przez Artura Wielebskiego do Pucharu Europy w sportach motorowych, sukces chłopców z krotoszyńskiej siódemki, którzy zostali mistrzami w siatkówce w Wielkopolsce czy też finały Krotoszyńskiej Ligi Siatkówki, w której zwycięstwo odniosła ekipa Instalatora.

Lato Batyckiego i Kaczmarków

Początek lata to bardzo dobre wieści z obozy koźmińskiego klubu IKS Spartakus. Albin Batycki niejednokrotnie pozwalał nam cieszyć się sukcesów międzynarodowych. Uzdolniony tenisista kilkukrotnie sięgał po najwyższe laury m. in. w Moskwie i Petersburgu podczas turniejów tenisowych wózkarzy. Zakwalifikował się również na olimpiadę w Londynie, która była już jego trzecią w karierze. Szerzej pisaliśmy o tym na łamach naszej gazety i relacjonowaliśmy przebieg jego zmagań. Równie emocjonujące wrażenia dostarczyli: Łukasz i Sebastian Kaczmarkowie, którzy wywalczyli wice mistrzostwo globu w siatkówce plażowej i potwierdzili potem swój prym krajowy podczas MP. Z resztą siatkówka dominowała podczas całego lata. Warto tutaj wspomnieć chociażby dwa nocne turnieje siatkówki, które z roku na rok cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
Oprócz tych sukcesów lato należało do biegaczy, którzy mogli uczestniczyć m. in.: w biegu Krotosa, czy biegu im. J. Piłsudskiego. To już imprezy na stałe wpisane w kalendarz imprez masowych w Polsce.
Dużym sukcesem zakończyły się też XVII Mistrzostwa Świata w rzucie beretem. W minionym roku po tytuł sięgnął Łukasz Pospiech rzucając beretem na odległość 42,10 metrów i ustanowił nowy rekord świata pobijając rekordzistę z 2000 roku – Eugeniusza Szczura. Pozostając w kręgu sportów innych w Długołęce udało się zorganizować mistrzostwa weteranów. Po raz kolejny mistrzowską formą błyszczał niezastąpiony Cz. Roszczak. Młodzież z kręgu LZS bardzo dobrze sprawiała się w różnych dyscyplinach sportowych, a worek medali przywieziony z mistrzostw w Żerkowie był jakoby zwieńczeniem ciężkiej pracy wykonywanej przez działaczy ludowych zespołów szkolnych. Na tym polu błyszczały Biadki, które od lat propagują idee sportowe realizując się na polu kolarstwa i unihockeya, o których w minionym roku było równie głośno jak o sukcesie koźmińskich dziewcząt z jedynki, które zostały mistrzyniami Wielkopolski w piłce nożnej i w nagrodę mogły oglądać trening Ronaldo – reprezentanta Portugalii, który później walczył w  ME rozgrywanych w tym roku w Polsce i Ukrainie. 
Udane starty zaliczyli również siłacze krotoszyńscy. Podczas MŚ godnie Krotoszyn reprezentowali: M. Kapała (14 m) i Sz. Zimmermann (8 m) chociaż do końca ich starty nie były pewne ze względu na fundusze. Poland Open 2012 tym razem w Ostrowie nie zawiodło kibiców sumo i podopieczni TAR-u wywalczyli aż 5 medali, by później dołożyć sukcesy na tatami w Hong Kongu. Ciekawym zwieńczeniem lata były II Amatorskie Mistrzostwa Wielkopolski w tenisie ziemnym. Z roku na rok korty na Ogrodowskiego zapełniają się coraz większą ilością chętnych co tylko dobrze wróży na przyszłość. Do tego oczywiście zmagania pływaków z KS Krotosz i hołd oddany Henrykowi Jaroszowi podczas Mistrzostw ratowników , zdobycie przez Mariusza Kaja 4 dana w karate pod okiem Hideo Ochi  z Japonii zamknął letnią przygodę z lokalnym sportem.

Jesień dla karateków

Trzy duże imprezy karate jesienią śmiało można nazwać objawieniem tej dziedziny sportu w tym roku. Z roku na rok kluby z Krotoszyna, Zdun i Kobylina notują zwyżkę chętnych do uprawiania tego sportu. I dobrze ponieważ sport ten oprócz tężyzny fizycznej uczy tez pokory w życiu codziennym. Na każdej imprezie czy to Mistrzostwach w Krotoszynie, I Mistrzostwach Karate w Kobylinie czy też jubileuszowym X Zduny Cup pojawiła się rekordowa liczba zawodników i kibiców co stanowi o sile tego sportu w przyszłości,. Do tego liczne medale podczas jesiennych MŚ w Serbii i czołowe lokaty naszych zawodników muszą niebawem odbić się szerokim echem w świecie sportu.
Równie dobrze poszło D. Kocikowi z kickbxerskiego klubu Pitbull Zduny, który został mistrzem Europy w formule taekwondo.
Jesień to jednak piłka nożna, która dominowała przez większość wydań Rzeczy. Z gry w lidze okręgowej zrezygnowali cukrownicy, którzy w A klasie również sobie nie radzili plasując się w końcowej stawce przed zbliżającą się wiosną. Podobnie rzecz się ma z Piastem Kobylin i Białym Orłem z Koźmina. Obydwa kluby stanęły przed sportowym szachem i miejmy nadzieję, że na wiosnę z niego wyjdą. Najlepiej poradziła sobie Astra, która zajmuje obecnie 5 pozycję i ma szanse powalczyć o czołową lokatę w przyszłym sezonie. Tylko Błękitni wciąż w środku tabeli zdaje się wciąż ogrywają się z A-klasowymi boiskami.
Warto również odnotować jesienne starty w imprezach szkolnych. Tutaj m. in. dużym sukcesem mogą pochwalić się siatkarze z UKS pod wodzą Piotra Robakowskiego, którzy cyklicznie zajmują czołowe miejsca w turniejach ogólnopolskich. Równie dobrze radzili sobie pływacy z KS Krotosz, którzy w Wielkopolsce nie maja sobie równych, a Konrad Powroźnik sukcesami zbliża się coraz bardziej do zdobycia medali podczas ME i MŚ. Młodzież dość aktywnie uczestniczyła w biegach w Kobiernie podczas Biegu Sokoła i w Biegu Maćka w Koźminie. Weterani z KS Krotosz z kolei wiedli prym w maratonach w całej Polsce niejednokrotnie pobijając własne rekordy życiowe.  Z innych sportów wato zauważyć Anitę Radzimirską ze zdunowskiego klubu UKS Bila, która znalazła się w czołówce krajowej w bilardzie.

Zimowa strata dla lokalnego sportu

Zima skończyłaby się dobrze gdyby nie wiadomość o śmierci Andrzeja Lesińskiego z Kobylina, 4 grudnia br., który od początku swojej działalności związanej ze sportem był znany wszystkim z ogromnego zaangażowania w tenis stołowy. Podczas jednego z kwietniowych wywiadów był pełen optymizmu i wiary w młodych tenisistów LKS Spółdzielca. Nie zawiedli go wygrywając szereg zawodów na arenie Wielkopolski i Polski. Równie dobrze spisywali się seniorzy z KS Krotosz, którzy sięgnęli zimą po drużynowe mistrzostwo Wielkopolski.
Bardzo dobre starty zaliczyli również zapaśnicy LKS Ceramika, którzy od początku roku prezentowali się na poziomie. Kilka tytułów mistrzów Polski to wspaniała nagroda dla trenerów i działaczy. Zimowe straty pływaków w Śremie, Warszawie i Rybniku to również potwierdzenie dobrze przepracowanego całego roku, medale tylko zwieńczają te sukcesy.
Na zakończenie chciałbym jeszcze słów kilka poświęcić nadziejom naszego powiatu, którym poświęciłem szereg artykułów w tym roku. W kolejności na łamach naszej gazety pojawiały się sylwetki takich osób jak: Kamil Wojtysiak, Miłosz Całujek, Adam Minta, Marcelina Musielińska, Wiktoria Klis, Szymon Jankowski i Dawid Przybyszewski. Mam nadzieję, że w przyszłym roku te osoby błysną sportową formą i jeszcze nie jeden raz będę mógł coś na ich temat napisać.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Człowiek z kryształowym sercem

Roman Fórmański ze Zdun 1 grudnia, został odznaczony przez przewodniczącego zarządu wielkopolskiego PCK Krzysztofa Olbromskiego „Kryształowym Sercem” – medalem za całokształt pracy na rzecz Honorowych Dawców Krwi. Okazuje się, że całe życie pana Romana świadczy o jego ogromnym poświęceniu się drugiemu człowiekowi i walce o lepsze jutro.

Roman Fórmański urodził się 24 lipca 1946 roku w Krotoszynie. Pochodzi z rodziny robotniczej. Zarówno jego ojciec jak i matka całe życie przepracowali w cukrowni, której poświęcali się bezgranicznie. To po nich odziedziczył schedę pracy w zdunowskiej cukrowni, której poświęcił 41 lat własnego życia. Krew zaczął oddawać właśnie tam współtworząc klub HDK. – Zaczęło się od tragicznego wypadku, któremu uległ jeden z pracowników. Potrzebna była krew i tak to ruszyło – zaczyna R. Fórmański. Były to lata 70-te i chętnych pracowników do wstąpienia w szeregi HDK nie brakowało. – W najlepszych czasach było to 30 aktywnych członków. Podobnie jak dzisiaj. Wciąż jest ogromna potrzeba oddawania krwi – podkreśla nasz rozmówca. Pan Roman oprócz nadanego mu niedawno odznaczenia posiada również wszystkie stopnie odznaczeń HDK.

Z sentymentem o cukrowni
 

Całe życie pan Roman bezgranicznie poświęcił pracy w cukrowni., Tam też oprócz prezesowania w HDK poświęcał się innym rzeczom. Był m. in. szefem komisji socjalnej oraz tworzył w latach 1983 - 1984 federację związków zawodowych OPZZ w Cukrowni Zduny. – Wtedy zrzeszonych było około 72 cukrowni w całej Polsce. Cukrownie w Polsce produkowały ponad milion pięćset tysięcy ton cukru rocznie, a nasza cukrownia produkowała około 23 tys. ton cukru rocznie podczas jednej kampanii cukrowniczej. Nasz cukier był znany nie tylko w Polsce. Cukrownia dawała pracę 300 ludziom, którzy robili wszystko do samego końca żeby pozostała – wspomina R. Fórmański.
Z tego okresu nasz bohater posiada wiele wyróżnień i odznaczeń państwowych m. in. Srebrny Krzyż Zasługi, medal za krzewienie kultury fizycznej i sportu (cukrownicy bowiem prowadzili wiele sekcji sportowych i udzielali się w licznych turniejach) czy też brązowy medal OSP Zduny, których R. Fórmański był wtedy członkiem. – Potem zostałem nawet przewodniczącym okręgu federacji pracowników zakładowych na okręg poznańsko-pomorski. Działała już wtedy również zakładowa „Solidarność” także istniały dwie organizacje – kontynuuje R. Fórmański.
W kolejnych latach zapał do pracy pana Romana nie stygł, a potwierdzeniem tego były kolejne odznaczenia. Tym razem za prezydentury, Aleksandra Kwaśniewskiego. Po raz kolejny za całokształt wkładanej pracy na rzecz pracowników pan Roman odznaczony został najpierw Złotym Krzyżem Zasługi, a potem Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. – Potem, przyszły czasy nieciekawe. Cukrownie stanęły przed reorganizacją w całej Polsce. Wiele z nich, jak również tę zdunowską przejęła firma niemiecka, która zdecydowała, że dalsza produkcja jest nieopłacalna. I to był koniec. Ja na szczęście odchodziłem w roku 2001 na emeryturę, a ostatnia kampania buraczana miała miejsce w roku 2003 – wspomina pan Roman. Dlaczego cukrownia upadła? – Wiadomo, że we współczesnym przemyśle muszą być spełnione trzy warunki: musi być tanio, szybko i ekonomicznie. Cukrowni zabrakło tego ostatniego elementu. Była zbyt energochłonna i zbyt wiele trzeba było unowocześnień żeby mogła funkcjonować dalej – kontynuuje R. Fórmański.
Jego zdaniem to mieszkańcy Zdun wybudowali cukrownię, która później rozbudowała Zduny. – To kawał pięknej historii – kończy Fórmański.


Dziś nadal walczy
 

Od pewnego czasu o panu Romanie pojawiają się w lokalnych mediach migawki. Czy to za sprawą działalności w HDK czy też podczas wystąpień na sesjach rady miasta. Mało kto wie jednak, że w latach 1999-2002 był osobistym asystentem posła SLD, Seweryna Kaczmarka. Dziś jednak skupia się na walce o godne życie.  – Nie zamierzam odpuścić tematu firmy BM Kobylin i tego co robią na terenie cukrowni. Dziś już trochę ucichł temat, ale oni wciąż tam węgiel rozładowują i ładują tylko w mniejszych ilościach. Wspólnie z innymi mieszkańcami napisaliśmy do BM obszerne pismo. Do tej pory jednak nikt z nami nie rozmawiał mimo takich deklaracji – mówi pan Roman.
Nie zamierza poruszać teraz tego tematu. Dobrze wie, że BM Kobylin planuje uruchomienie działalności związanej z rozładunkiem i załadunkiem węgla na terenie cukrowni. Stara się również o zgody w tym kierunku. Wie również o zapewnieniach dyrekcji spółki, że zamierzają poprawić bezpieczeństwo środowiska w tym miejscu. – Na razie to są jednak słowa. Nic w tym kierunku nie robią. Nie odpuścimy i będziemy czekać na oficjalne stanowisko pana Marcina Bartczaka w tej sprawie. Poczekamy i wtedy będziemy walczyć dalej – kontynuuje pan Roman. A o co walczą mieszkańcy ulicy Madalińskiego? – O czyste powietrze, o środowisko i zdrowe życie. Nic więcej – mówi R. Fórmański.

Święta rodzinnie
 

Prawdziwą pasja pana Romana jest robienie nalewek. Z dumą prezentuje nam nalewki z malin, pigwy, aronii, cytryny i wielu innych owoców. Święta Bożego Narodzenia spędzi w otoczeniu najbliższej rodziny. Tradycyjnie na wigilijnym stole nie zabraknie zróżnicowanego menu od barszczu z uszkami począwszy, a skończywszy na milickim karpiu. – Jak ktoś mnie odwiedzi to też dobrze. Zawsze miejsce przy stole się znajdzie, a może też moje wnuki się zjawią to będzie jeszcze weselej (pan Roman ma 5 wnucząt – przyp. red.) – kończy nasz rozmówca.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Chłopcy do bicia

Za nieodśnieżenie grozi mandat nawet do 100 zł
Coraz częściej w całej Polsce słyszy się o zamiarze likwidacji Straży Miejskiej. Wielu ludzi uważa, że to niepotrzebne marnowanie pieniędzy podatników. Szczególnie teraz gdy spadł pierwszy śnieg również mieszkańcy Krotoszyna coraz bardziej narzekają na strażników, którzy miast interweniować w niektórych sytuacjach po prostu robią sobie jaja.

Do naszej redakcji zgłosiła się mieszkanka jednego z mieszkań nieopodal krotoszyńskiego Rynku, która jest zbulwersowana zachowaniem się patrolu straży miejskiej, do którego zwróciła się z prośbą. Był poniedziałek. Cały Krotoszyn od rana był pokryty śniegiem. Nic w tym dziwnego. Przecież całą noc padało. Rano jednak spacer po chodnikach niejednego mieszkańca przyprawiał o palpitację serca. – Szłam po zakupy. Było już przed 10.00. Chodniki to jedno, wielkie nieporozumienie. Ludzie w ogóle nie dbają o swoje odcinku obok domów, a strażnicy mają to gdzieś. Akurat szła parka w moją stronę to zwróciłam im uwagę, że mogli by przypomnieć mieszkańcom o tym, że mają obowiązek odśnieżania chodników. Co usłyszałam? Ano to, żebym się nie martwiła bo jak coś sobie złamię to mogę dostać odszkodowanie. To chamstwo – zrelacjonowała nam anonimowa rozmówczyni.
Obowiązek odśnieżania jak najbardziej jest. I każdy powinien pilnować swojego kawałka chodnika. Co na to komendant Straży Miejskiej w Krotoszynie. – Od początku jak tylko spadł śnieg monitorujemy odśnieżanie przez mieszkańców chodników. Bardziej może w centrum niż na chodnikach osiedlowych, ale to robimy. Niestety nie jesteśmy w stanie być wszędzie ze względu na stan personalny. Czasami czujemy się jak te przysłowiowe pieski do bicia. Bo jak coś się dzieje to pierwsi winni są zawsze strażnicy. A to nie tak. Ludzie sami powinni dbać o estetykę koło własnych domów. My kultury nikogo uczyć nie jesteśmy zobligowani – powiedział Waldemar Wujczyk.
Dodał jednocześnie, że większość ludzi odśnieża chodniki. Nawet ci, którzy pracują w sklepach, a muszą dojeżdżać do pracy. – Wtedy wiadomo, że musimy rozważnie podejść do tematu. Jak ktoś przyjeżdża do pracy o 10.00 to od razu go mandatem nie karzemy. Trzeba do tego podchodzić po ludzku i tyle – kontynuuje komendant.
A co na wypowiedź strażników. – Niestety nic do mnie w tej sprawie nie trafiło. Może strażnicy inaczej sformułowali swoje zdanie i chcieli Pani oznajmić, że w razie zrobienia sobie krzywdy może dochodzić odszkodowania. Nie wiem tego – kończy W. Wujczyk.
Przypomnijmy tylko, że nagminne nieodśnieżanie terenu chodnika przyległego do naszego domu grozi mandatem karnym do 100 zł. – Do tej pory żadnego mandatu jeszcze nie wystawiliśmy – kwituje komendant.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Zabytek, którego nikt nie chce

Kuźnia niszczeje od 2009 roku
Kuźnia w Starkówcu ma blisko 200 lat i jeszcze jak się okazuje jest zabytkiem. Od 2009 roku budynek coraz bardziej niszczeje o czym pisaliśmy już na łamach naszej gazety dwukrotnie w tym roku. Właścicielka po raz kolejny wystąpiła do konserwatora zabytków o wykreślenie budynku z rejestru zabytków.

Przypomnijmy, że kuźnia w Starkówcu  powstała w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy pracował tam miejscowy kowal. W 1969 roku trafił na listę zabytków. Przez wiele lat był mieniem Skarbu Państwa, później został sprzedany w prywatne ręce, Marii Wachoiwiak, która była nieświadoma tego, że kupuje grunt z zabytkowym budynkiem. Jak sama mówiła na łamach naszej gazety w 2009 roku budynek nie był nawet zaznaczony w akcie notarialnym. Rozpoczęła się zatem batalia o zabytkową kuźnię ponieważ na właścicielce ciąży do dziś obowiązek dbania o budynek, a ona nie ma na to pieniędzy. Pieniędzy nie ma również gmina Kobylin, która zaczęła odbijać piłeczkę w stronę pani Marii.
Właścicielka wystąpiła zatem do kaliskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków z wnioskiem o wykreślenie z rejestru budynków zabytkowych. W 2009 roku przekazano odpowiedni wniosek do ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego, gdzie niestety nie pozwolono na rozbiórkę kuźni. Nakazano jednak właścicielce zabezpieczenie zniszczonego już budynku.
Latem tego roku właścicielka dostosowała się do wytycznych i zabezpieczyła kuźnię. Mimo, że to rudera wstępu do środka bronią drzwi zabite deskami, a dziurawy dach spowijają pilśniowe płyty. Tyle mogła zrobić występując po raz kolejny do konserwatora zabytków z ponowieniem wniosku o wykreślenie z listy zabytków i ewentualną rozbiórkę. – Zabytków jest zbyt dużo, by kontrolować je częściej. Obecnie czekamy na decyzję ministra w tej sprawie po raz kolejny. Jak na razie kuźnia jest zabezpieczona i o jej dalszych losach zdecyduje resort dziedzictwa narodowego – mówi kierownik delegatury wojewódzkiego konserwatora zabytków w Kaliszu, Beata Matusiak.
A co na to gmina? – Nie mamy pieniędzy żeby wyremontować ten budynek. To już nie nasza własność, a prywatnej właścicielki. My mamy wiele swoich zabytków, o które musimy dbać. Z tego co wiem to po raz kolejny właścicielka wystąpiła o wykreślenie z listy zabytków. Co będzie nie wiem. Póki co kuźnia stoi i na rozbiórkę się nie zapowiada – powiedział Czesław Piskorek z kobylińskiego magistratu.
Puenta? Zabytkowa kuźnia być może wkrótce zostanie skreślona z listy i rozebrana. To smutny koniec historii, w której nikt niestety nie poczuwa się do winy.

Zlikwidował powstańczy grób

Mogiła wróciła na swoje miejsce
Cała pępowicka społeczność od ubiegłego tygodnia żyje sensacyjną wiadomością, która wypłynęła za sprawą zachowania się proboszcza Skoraszewic, który kazał zlikwidować na cmentarzu mogiłę powstańca, który tam spoczywa ponieważ nikt nie opłacił za nią tzw. prolongaty.

Józef Zapencki zamieszkały w Gębicach był jednym z uczestników Powstania Wielkopolskiego z terenu gminy Pępowo. Uczestniczył m. in w walkach w Rawiczu gdzie odniósł poważne rany, w wyniku których zmarł w 1919 roku. Został pochowany na cmentarzu w Skoraszewicach, po prawej stronie od wejścia, tuż przy płocie. Jego grób jak się okazuje znajdował się tam do września 2011 roku. Potem został skopany na wniosek proboszcza tamtejszej parafii, Wiesława Wittiga. Tablicę wraz z krzyżem wyrzucono. Nic z nich nie pozostało. Ksiądz proboszcz całą sprawę skwitował w wypowiedzi do jednej z gostyńskich gazet stwierdzeniem, że zrobił to ponieważ nikt nie opłacił prolongaty. Próbowaliśmy skontaktować się z księdzem proboszczem. Niestety na ten temat nie chciał z nami rozmawiać.
Zachowanie księdza jest co najmniej dziwne i w dobie kiedy kościół raczej zraża do siebie ludzi niż przyciąga potwierdza tylko stereotypy, że księdzu zależało bardziej na pieniądzach niźli na człowieku, który przecież własnym życiem świadczył o wolnej dziś Polsce. Zgodnie z ustawą o grobach wojennych z 1933 roku bowiem mogiły poległych w czasie walk, mają inny status, niż pozostałe. Nie wolno ich skopywać. Po dziś dzień bowiem stanowią pomnik pamięci dla potomnych i cenną lekcję historii naszego kraju.
Tak twierdzą również: prezes miejskogóreckiego koła Towarzystwa Pamięci Powstania Wlkp., Henryk Hejducki oraz prezes zarządu wielkopolskiego Towarzystwa Pamięci Powstania Wlkp., Andrzej Szymankiewicz, którzy decyzji proboszcza nie pozostawili bez echa. - To było ze strony proboszcza barbarzyńskie zachowanie. Nie rozumiemy takiej decyzji – informują panowie.
Interwencja opłaciła się. W październiku tego roku pojawił się nowy nagrobek, który poniekąd uspokoił pępowicką społeczność. Do dziś jednak mieszkańcy nie rozumieją dlaczego tak się stało. Przecież zmarli zasługują na szacunek. Zwłaszcza ci, dzięki którym dziś żyjemy w wolnej Polsce.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Za zasługi dla obronności kraju

Wszyscy wyróżnieni nie kryli swojego wzruszenia
W środę, 12 grudnia w auli szkolnej I Liceum Ogólnokształcącego im. H. Kołłątaja odbyła się uroczystość nadania srebrnych medali dla rodziców, których przynajmniej trzech synów odbyło służbę wojskową. Z terenu powiatu łącznie otrzymało je 39 osób.

W krotoszyńskiej auli tuż przed godz. 13.00 zrobiło się już tłoczno. Salę zasili rodzice, którzy zostali wyróżnieni przez ministra obrony narodowej za zasługi dla obronności kraju przejawiające się służbą wojskową przynajmniej trójki swoich dzieci. Gości przywitali: starosta krotoszyński, Leszek Kulka wspólnie z ppłk Andrzejem Krupińskim z Wojskowej Komendy Uzupełnień w Kaliszu. Na sali nie zabrakło również przedstawicieli wyróżnionych gmin naszego powiatu. – Wychowanie synów, na światłych obywateli RP, ofiarnych i sprawnych obrońców ojczyzny jest najwyższym, patriotycznym posłannictwem rodziców. Wymaga to od nich, wielkiego oddania i poświęcenia. Nadanie medalu jest wyrazem wielkiego szacunku i uznania kierownictwa resortu obrony narodowej i całej armii dla rodziców – mówił starosta. Pułkownik A. Krupiński dodawał: - Wasi synowie nie uchylali się od spełnienia obywatelskiego obowiązku i pełnili swoją służbę w sposób godny i uczciwy. Za to wam dziękujemy.
Srebrne medale w kolejności otrzymali: z gm. Krotoszyn: Krystyna Frąszczak, Janina Ibron, Stanisław Ibron, Anna Kaźmierczak, Aleksandra Koczura, Józef Koczura, Katarzyna Minta, Antoni Minta, Marianna Młyńska, Genowefa Nowacka, Mieczysława Olejnik, Aleksander Wenzel, Wanda Wenzel, Jan Zimniak i Ewa Zimniak; z gm. Koźmin: Teresa Durak; z gm. Rozdrażew: Helena Bała, Jan Buta, Jadwiga Buta, Jan Frąckowiak, Bożena Gęstwa, Stanisława Kaczmarek, Waleria Kaczmarek, Maria Liberska, Mieczysław Liberski, Ludwik Pluciński, Czesława Roszak, Jan Roszak, Czesława Skrzypczak, Jadwiga Trawińska i Maria Trawińska; z gm. Zduny: Janina Banasiewicz, Czesław Banasiewicz, Jan Chmielarczyk, Halina Chmielarczyk, Janina Kuczyńska, Sylwester Swora i Maria Swora.