Ten samochód już nigdzie nie pojedzie... |
...podobnie zresztą jak to "volvo" |
W
momencie kiedy dochodzę na miejsce obok sklepu spożywczego na chodniku stoi
terenowe auto marki land rover. Cały
przód rozbity. Spod spodu wycieka olej. Kierowca zbiera elementy samochodu i nerwowo
chodzi wkoło. Drugie auto znajduje się w płocie naprzeciwko. Volvo na zagranicznych blachach wygląda
jeszcze gorzej. Młody mężczyzna z rozbitą głową dzwoni gdzieś nerwowo. Z domu,
gdzie doszło do uszkodzenia płotu wychodzą ludzie. Mężczyźni z rozbitych aut
bez większych emocji zaczynają rozmawiać. Nie chcą wzywać ani policji, ani
pogotowia. – Chcą się dogadać. Nic
przecież się nie stało – rzuca w moją stronę jeden z gapiów. Z relacji innych
dowiadujemy się jak doszło do stłuczki. –
Facet z „volvo” jechał od strony Benic. Ten z „land rovera” chciał skręcić w
stronę ulicy Urbanowiczówny. Nie zauważył tego z „volvo” i się walnęli. Nie
jechali wcale szybko – mówi jeden z mieszkańców Parcelek.
Po
chwili pojawia się laweta, która zabiera rozbite auta. – Kierowcy się dogadali i nie ma co robić szumu – mówi inny
mężczyzna, który nie życzy sobie zdjęć –
Proszę stąd odejść – rzuca w moją stronę. Rozmawiam z jednym z mieszkańców
uszkodzonego płotu. – To dwa przęsła do
wymiany. Zapłacą. Nie ma co wzywać policji – mówi.
Mniej
entuzjastyczni są inni mieszkańcy Parcelek. –
Gdyby tam ktoś akurat szedł to tragedia gotowa bez dwóch zdań. Dziwię się
mieszkańcowi domu, gdzie uszkodził facet płot, że nie wezwał policji. Ten
kierowca miał rozwaloną głowę. Podobnie było z tym młodym piekarzem. Też niby
nic nie było, a potem nagle w szpitalu okazało się, że nie można już mu pomóc i
zmarł (mowa o tragicznym wypadku w Srokach w ub. roku – przyp. red.) – mówi
znajoma kobieta, którą spotykamy w sklepie u pana Andrzeja Gruszki.
Samochody
odholowano, a rozbite części aut szybko posprzątano. Zadbano nawet o to, by
zlikwidować plamy po oleju. Wszystko tak, jakby nic się nie stało. Ile jest
takich sytuacji w całym powiecie aż strach pomyśleć. Według prawa jednak
kierowcy mają taką możliwość żeby się przysłowiowo „dogadać”. Policja musi być na miejscu, kiedy jest
zabity lub ranny. Gdy na pierwszy rzut oka widać obrażenia, ktoś ma złamaną
rękę czy nogę, leci mu krew, nie może się ruszać albo - odpukać - jest
nieprzytomny, trzeba natychmiast wezwać funkcjonariuszy. Gorzej, że czasem nie
widać poważnych obrażeń np. ktoś ma zawroty głowy, bóle brzucha, które mogą być
skutkiem zderzenia. W tym przypadku tego nie było. Czy to było rozsądne
działanie kierujących i mieszkańców? Pozostawiam odpowiedź otwartą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz