wtorek, 14 stycznia 2014

Krotoszyn - Dwa rozbite auta i płot

Ten samochód już nigdzie nie pojedzie...
...podobnie zresztą jak to "volvo"


W momencie kiedy dochodzę na miejsce obok sklepu spożywczego na chodniku stoi terenowe auto marki land rover. Cały przód rozbity. Spod spodu wycieka olej.  Kierowca zbiera elementy samochodu i nerwowo chodzi wkoło. Drugie auto znajduje się w płocie naprzeciwko. Volvo na zagranicznych blachach wygląda jeszcze gorzej. Młody mężczyzna z rozbitą głową dzwoni gdzieś nerwowo. Z domu, gdzie doszło do uszkodzenia płotu wychodzą ludzie. Mężczyźni z rozbitych aut bez większych emocji zaczynają rozmawiać. Nie chcą wzywać ani policji, ani pogotowia. – Chcą się dogadać. Nic przecież się nie stało – rzuca w moją stronę jeden z gapiów. Z relacji innych dowiadujemy się jak doszło do stłuczki. – Facet z „volvo” jechał od strony Benic. Ten z „land rovera” chciał skręcić w stronę ulicy Urbanowiczówny. Nie zauważył tego z „volvo” i się walnęli. Nie jechali wcale szybko – mówi jeden z mieszkańców Parcelek.
Po chwili pojawia się laweta, która zabiera rozbite auta. – Kierowcy się dogadali i nie ma co robić szumu – mówi inny mężczyzna, który nie życzy sobie zdjęć – Proszę stąd odejść – rzuca w moją stronę. Rozmawiam z jednym z mieszkańców uszkodzonego płotu. – To dwa przęsła do wymiany. Zapłacą. Nie ma co wzywać policji – mówi.
Mniej entuzjastyczni są inni mieszkańcy Parcelek. – Gdyby tam ktoś akurat szedł to tragedia gotowa bez dwóch zdań. Dziwię się mieszkańcowi domu, gdzie uszkodził facet płot, że nie wezwał policji. Ten kierowca miał rozwaloną głowę. Podobnie było z tym młodym piekarzem. Też niby nic nie było, a potem nagle w szpitalu okazało się, że nie można już mu pomóc i zmarł (mowa o tragicznym wypadku w Srokach w ub. roku – przyp. red.) – mówi znajoma kobieta, którą spotykamy w sklepie u pana Andrzeja Gruszki.
Samochody odholowano, a rozbite części aut szybko posprzątano. Zadbano nawet o to, by zlikwidować plamy po oleju. Wszystko tak, jakby nic się nie stało. Ile jest takich sytuacji w całym powiecie aż strach pomyśleć. Według prawa jednak kierowcy mają taką możliwość żeby się przysłowiowo „dogadać”.  Policja musi być na miejscu, kiedy jest zabity lub ranny. Gdy na pierwszy rzut oka widać obrażenia, ktoś ma złamaną rękę czy nogę, leci mu krew, nie może się ruszać albo - odpukać - jest nieprzytomny, trzeba natychmiast wezwać funkcjonariuszy. Gorzej, że czasem nie widać poważnych obrażeń np. ktoś ma zawroty głowy, bóle brzucha, które mogą być skutkiem zderzenia. W tym przypadku tego nie było. Czy to było rozsądne działanie kierujących i mieszkańców? Pozostawiam odpowiedź otwartą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz