poniedziałek, 25 marca 2013

Zanikające zawody

Co można zrobić ze zniszczonej skóry?
Wojciech Radojewski
Dziś rozpoczynam nowy cykl artykułów poświęconych zawodom, które ze względu na brak chętnych do nauki w danej profesji powoli odchodzą do lamusa, a szkoda bowiem wiele z nich jest bardzo opłacalnych, a przede wszystkim ciekawych. Dziś sylwetka garbarza, który wyprawą zwierząt futerkowych zajmuje się od 30 lat.


Garbarstwo to dziedzina rzemiosła zajmująca się przetwarzaniem surowych skór i tym samym przetwarzaniem ich w skóry wykończone, które z kolei mogą być wykorzystywane do produkcji długiej listy wyrobów skórzanych użytkowych i wyrobów skórzanych i technicznych. - Garbowanie skór stanowiło zapewne jedną z pierwszych umiejętności człowieka, który wykorzystywał skóry zwierząt upolowanych, a następnie także zwierząt hodowlanych, do wytwarzania pra-wzoru okrycia wierzchniego i obuwia. Jest to zatem jedna z najstarszych form świadomej działalności rękodzielniczej – zaczyna pan Wojciech Radojewski.
Garbarstwem nasz bohater zainteresował się już w młodym wieku. – Mój tata, Albin miał hodowlę norek i lisów. Zacząłem sam, na własną rękę garbować skóry i tak się zaczęło. Kiedy okazało się, że mam do tego smykałkę rozpocząłem praktyki w pracowni garbarskiej we Wrocławiu. Tam też w roku 1983 zdałem egzamin i zostałem mistrzem czeladniczym w tej profesji -  kontynuuje krotoszynianin. W tamtym czasie, jak wspomina pan Wojciech, tzw. „ciężkiego komunizmu” popyt na wyprawianie skór był ogromny. – Nie mogłem opędzić się od zleceń. Nic dziwnego bowiem wtedy na naszej ziemi było aż 300 zarejestrowanych hodowców zwierząt futerkowych. Wyprawiałem różne zwierzęta: norki, króliki, lisy, szynszyle, ale też dziki, jelenie czy nawet niedźwiedzia brunatnego z Mongolii czy też antylopy, renifery i rysie –mówi z sentymentem pan Wojciech.
Garbowanie to nie tylko wyprawianie zwierząt futerkowych to również farbowanie skór na rozmaite kolory. Krotoszyński garbarz z dumą prezentuje skóry z nutrii pofarbowane na różne kolory – Czerwone, zielone i niebieskie szły do byłego Związku Radzieckiego. Taka tam wtedy moda panowała i były trendy – dodaje z uśmiechem.
Dziś większość zleceń to kontrakty z osobami z całej Polski, które wysyłają panu Wojciechowi skóry do wyprawienia. – Mam 66 lat, a zleceń nadal sporo. To dobry fach, ale bardzo ciężki i odpowiedzialny – mówi garbarz. Mimo wielu chętnych nie udało się naszemu rozmówcy wyszkolić żadnego następcy – Namawiam teraz zięcia Marcina. Może przejmie po mnie warsztat – kontynuuje pan Wojciech.
Ceny za wyprawienie zwierzęcia nie są wygórowane. Za lisa należy zapłacić 35 zł. Za dzika np. w zależności od wielkości już kwotę 120 zł wzwyż. – To długi proces i ciężki, ale warto bo efekt końcowy jest później piorunujący – mówi nasz rozmówca. Na ten przykład pan Wojciech pokazał nam kilka skór przed i po wyprawieniu. Różnicę widać gołym okiem, a i w dotyku można ją poczuć. – To wszystko ląduje potem u kuśnierza, który dokonuje całości. Powstają futra, czapki, szale, a nawet koce, pościele i poszewki na poduszki – kończy nasz mistrz. 
Na co dzień pan Wojciech to szczęśliwy mąż pani Cecylii, z którą doczekał się dwóch córek i dwójki wnucząt: Aleksandry (10 l.) i Huberta (5 l.). Jego pasją życiową jest łowiectwo, któremu poświęca się w wolnych chwilach. Bierze m.in. udział w polowaniach jako aktywny członek koła łowieckiego Ponowa w Biadkach.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz