poniedziałek, 25 lutego 2013

Skatował żonę i synka

26-letnia kobieta jest nieprzytomna po trepanacji czaszki.
39-latek przebywa w areszcie
W sobotę, 16 lutego do szpitala w Gostyniu trafiła 26-letnia mieszkanka Pępowa i jej 3-letni syn. Oboje z licznymi siniakami i złamaniami natychmiast zostali hospitalizowani. Okazało się, że pobił ich 39-letni mężczyzna, który będąc pod wpływem alkoholu prawie nie zabił własnej rodziny.

Do zdarzenia doszło w godzinach popołudniowych. Nietrzeźwy Dariusz A. Wszczął w domu pijacką burdę. Ponoć przeszkadzał mu płacz 3-letniego synka. Zaczął okładać chłopca. W obronie syna stanęła matka, która również została skatowana przez mężczyznę.
Kiedy kobieta padła na ziemię nieprzytomna mężczyzna nie wiedział co zrobić. Gdy zorientował się, że pobił syna, który również stracił przytomność, na moment odezwało się w nim sumienie. Zadzwonił po pogotowie. Żonę jednak postanowił ukryć w tapczanie. Na nic to jednak się zdało bo za jakiś czas o nieprzytomnej kobiecie poinformował pogotowie sąsiad rodziny, który zaniepokoił się hałasem u pana Dariusza. Kiedy przyjechało pogotowie zastało przerażający widok.
Matka z synem natychmiast trafiły do gostyńskiego szpitala. Dziecko miało złamaną potylicę, kość skroniową oraz siniaki na łokciu i okolicach kręgosłupa. Nieprzytomna kobieta miała połamane kości czaszki i liczne krwiaki głowy. - Matka chłopca w śpiączce została przetransportowana do leszczyńskiego szpitala, chłopiec trafił do szpitala w Poznaniu. Obrażenia dwójki pacjentów wskazywały, że mogły paść ofiarą przestępstwa lub ulec nieszczęśliwemu wypadkowi - informuje Sebastian Myszkiewicz, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Gostyniu.
Mąż i ojciec tymczasem był pijany (ok. 2 promili) i kilka razy zmieniał zeznania. Niejasno i nieprecyzyjnie wypowiadał się również 22-letni sąsiad, który wezwał pogotowie do rannej kobiety. Jeszcze tego samego dnia policjanci zatrzymali 39-letniego mężczyznę. 18 lutego prokurator postawił mężczyźnie zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu u żony. Sprawa obrażeń syna jest jeszcze rozpatrywana. Dariusz A. trafił na 3 miesiące do aresztu.
Na dzień dzisiejszy kobieta przeszła operację – trepanację czaszki i nadal jest nieprzytomna. Dziecko nadal jest hospitalizowane w poznańskiej klinice. - Cały czas trwają czynności zmierzające do ustalenia okoliczności powstania obrażeń ciała u jego 3-letniego synka. Lekarz stwierdził u niego obrażenia ciała w postaci złamania potylicy i kości skroniowej – kończy rzecznik.
Dariusz A. nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że jego żona razem z synkiem spadła ze schodów. Za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu może trafić do więzienia nawet na 10 lat.


niedziela, 24 lutego 2013

Dozwolone do 15 ton

Henryk Jankowski
22 lutego podczas sesji radnych powiatowych z interpelacją wystąpił radny Henryk Jankowski, który po raz kolejny zaapelował w imieniu rolników i przedsiębiorców swojej gminy o zmiany w oznakowaniu dopuszczalnego tonażu samochodów przejeżdżających po gminnych mostach.
O temacie obowiązującego tonażu i informujących o tym znakach na drogach gminy Rozdrażew pisaliśmy już na łamach naszej gazety. Sesja stała się dobrym momentem do przypomnienia tego tematu zarządowi powiatu. – Dlaczego rolnicy i przedsiębiorcy z terenu gminy Rozdrażew muszą posiadać zezwolenie na przejazdy przez obiekty mostowe, na których nośności zostały ograniczone do 15 ton w dodatku za odpłatnością 200 zł rocznie za każdy pojazd przekraczający dopuszczalny ciężar wskazany na znakach i to niezależnie czy właścicielem jest rolnik czy osoba prowadząca własną działalność gospodarczą. Zgłaszałem już to przez ostatnie trzy lata i nic w tej materii się nie zmieniło – mówił H. Jankowski.
W dalszej części swojego wywodu radny zastanawiał się czy transport towarów takich jak: pasze, płody rolne, opał, materiały budowlane, złom, zwierzęta rzeźne do i z gospodarstw jaki przedsiębiorstw będzie musiało skończyć się wydaniem zezwolenia na przejazd. – „Obcy” przewoźnik będący pierwszy raz na terenie gminy nie musi wiedzieć o takich zakazach, a będzie musiał ponosić konsekwencje tych decyzji łącznie z ewentualnymi mandatami karnymi wypisanymi przez policję. Poza tym będąc kilka godzin w terenie będzie się zastanawiał gdzie wykupić zezwolenie tracąc czas i pieniądze. Czy naprawdę faktura lub inny dokument kupna-sprzedaży nie jest wystarczającym dowodem na dostawę towaru do konkretnego odbiorcy? – pytał retorycznie radny.
Odpowiedź rozdrażewskiemu rajcy ma zostać udzielona na piśmie na kolejną sesję. Jak do tej pory starosta argumentował sprawę faktem, że ograniczenie nośności do 15 ton na obiektach mostowych znajdujących się na terenie gminy zostało wprowadzone ze względu na zły stan techniczny. – Tym samym nie ma możliwości dodatkowego oznakowania tabliczka zezwalającą na przejazd pojazdów o rzeczywistej masie całkowitej przekraczającej 15 ton przez obiekty mostowe – argumentował starosta w odpowiedzi na jedno z pism radnego.
Tym samym aktualnie auta przekraczające tonażem 15 ton musza poruszać się trasami innymi niż dotychczas lub dostosować się do obowiązującego tonażu. Natomiast przedsiębiorcy zobowiązani są do dzielenia ładunku na wielkości dopuszczające przejazd przez mosty. Od strony Koźmina w kierunku Grębowa, dostawa i wywóz towaru możliwa jest przez Wałków, Borzęcice, Dobrzycę i dalej Nową Wieś, a także od strony Pleszewa jadąc przez Dobrzycę i Nową Wieś.
W ruchu lokalnym natomiast pojazdy o rzeczywistej masie całkowitej przekraczającej 15 ton w celu ominięcia mostu w samym Rozdrażewie powinny wykorzystać trasę ulicami: Krotoszyńską, Leśną do Kościuszki i wylot na Pleszewską. – Pragnę zaznaczyć, że PZD w wyjątkowych sytuacjach może udzielić indywidualnego zezwolenia na przejazd pojazdów o masie powyżej 15 ton – puentował L. Kulka.

O porozumieniu nie ma mowy

Pretensji pan Janusz ma wiele...
Dwa tygodnie temu pisaliśmy o Januszu Tomasiku (63 l.), który jest mieszkańcem Domu Pomocy Społecznej w Baszkowie. Zgłosił się do naszej redakcji twierdząc, że kierownictwo ośrodka uwłacza jego godności osobistej. W minionym tygodniu napisał do nas, że po artykule jest szykanowany. Doprowadziliśmy zatem do bezpośredniej konfrontacji z kierownictwem ośrodka.

Przypomnijmy, że pan Janusz trafił do DPS-u ze schroniska św. brata Alberta we Wrocławiu. Jest mieszkańcem już czwarty rok i jak twierdzi kierownictwo ośrodka po prostu znęca się nad nim. Zaczęło się od zabrania telewizora i wieży stereo, które przechowywane są w magazynie. Jak twierdził kierownik wypływa to tylko i wyłącznie ze zobowiązań wynikających z regulaminu, który zabrania wnoszenia używanego sprzętu. Do relacji pana Tomasika dołączył się inny mieszkaniec, Zdzisław Ćwik, któremu zabrano dywanik spod łóżka. Zdaniem kierownika, nie nadawał się on do użytku ponieważ pan Zdzisław zwymiotował na niego będąc w ciągu alkoholowym. Do wspólnego konsensusu jednak doszło i padła deklaracja, że pan Tomasik odejdzie z DPS-u spowrotem do Wrocławia.

Odejdę jak mnie ubezpieczą
Podczas konfrontacji z kierownikiem, Krzysztofem Szczotką obecni byli wyżej opisywani panowie. Nadal twierdzą, że są szykanowani przez kierownictwo. – Na złość przenieśli pana Ćwika do mnie do pokoju. W 10 minut uprzątnęli jego rzeczy i schowali je w magazynie. Nie mam nic do tego, że mieszka ze mną., ale forma w jakiej do tego doszło jest żenująca – zaczyna pan J. Tomasik. Dodatkowo nie wierzy on w żadne słowa kierownika i twierdzi, że tak naprawdę nie chce on pomóc mu w ubezpieczeniu się. – Co innego kierownik mi obiecywał, a co innego robi. Pan się tutaj w ogóle nie nadajesz i tyle – rzucał w stronę kierownika – Jak mnie ubezpieczycie to już mnie tutaj nie ma, a tak co z dachu pod rynnę mam spi.....ć – unosił się J. Tomasik. Do rozmowy włączał się też Z. Ćwik. W duecie już padały ostre, wulgarne słowa w kierunku K. Szczotki, który próbował na spokojnie tłumaczyć działania ośrodka.

Dla dobra innych mieszkańców
Sprawę telewizora i wieży stereo tłumaczyliśmy już na łamach gazety. Przypomnijmy tylko, że zgodnie z regulaminem DPS-u mieszkańcy mają zakaz wnoszenia na teren jakiegokolwiek sprzętu elektronicznego, który wcześniej był w użyciu. – Tłumaczyłem już panom, że mieliśmy problem z insektami (pluskwy). Ze względu na bezpieczeństwo sanitarno-epidemiologiczne i przeciwpożarowe  wprowadziliśmy taki zakaz. Mieszkańcy mogą mieć nowy sprzęt, ale stary niestety nie. Jeśli ktoś nie podporządkowuje się temu to sprzęt jest zabierany. Poddawany tzw. dezynsekcji i umieszczany w depozycie w budynku administracyjno-gospodarczym, który może być wydany albo tej osobie jak zechce nas opuścić, albo jakieś osobie upoważnionej przez mieszkańca z imienia i nazwiska – mówił kierownik.
Co do ubezpieczenia pana Tomasika to sprawa jest rozwojowa. – Ja wciąż czekam na decyzję. Nie będę płacił wam ani grosza. To wasz obowiązek – mówił zdenerwowany mieszkaniec. Kierownik próbował wyprowadzić go z błędu tłumacząc po raz kolejny znaną panu Tomasikowi historię. - Problemy z panem zaczęły się zaczęły od kiedy uzyskał pan spłatę majątku dorobkowego z byłego małżeństwa i na tej podstawie MOPS Wrocław zmienił decyzję o odpłatności i wstrzymał wypłatę zasiłku stałego ze względu na otrzymywany dochód z tytułu w/w spłaty majątku. Pan odwoływał się od tej decyzji, ale jak do tej pory wszystkie odwołania utrzymywały w mocy decyzję MOPS Wrocław. Początkowo pieniądze, ze spłaty majątku i zasiłek pielęgnacyjny wpływały na konto DPS-u i tam na podstawie ustawy o pomocy społecznej i pisemnej zgody pana automatycznie potrącane było 70 proc. za pobyt. Aktualnie miesięczny koszt pobytu wynosi 3.060,00 zł. Potem jednak pan założył swoje własne, indywidualne konto i pieniądze od byłej żony zaczęły wpływać tam. Na konto do DPS wpływa tylko zasiłek pielęgnacyjny. Przestał pan płacić za pobyt i tym samym żyje teraz kosztem innych mieszkańców i wszystkich podatników – tłumaczył kierownik. Dodał jednocześnie, że w związku z tym faktem pan Tomasik musi sam się ubezpieczyć w kwocie 330 zł, o czym niejednokrotnie był informowany, ale z dwukrotnej propozycji nie skorzystał. Przy zainteresowanym kierownik sporządził również kalkulację kosztów. Pan Janusz aktualnie otrzymuje 813 zł z czego 660 zł od byłej żony i 153 zł z tytułu zasiłku. Z tej sumy potrącane powinno być 70 proc. Na rękę panu Tomasikowi zostaje zatem 243,90 zł. Teraz, jeśli pan Tomasik ubezpieczyłby się to z kwoty 813 zł minus 330 na ubezpieczenie pozostaje kwota 483 zł. I to z tej kwoty pobierane byłoby 70 proc. przez DPS. (resztę kwoty opłaca MOPS – przyp. red.) Na rękę zostawałoby panu Januszowi 144,90 zł. – Nie interesuje mnie to, co pan do mnie mówisz. Poczekamy zobaczymy. Grosza wam nie dam, a jak będzie komornik to niech se bierze, co mi tam – kończy J. Tomasik.

To trudny człowiek

Przypomnijmy, że obecnie w DPS przebywa 194 mieszkańców. Pan Tomasik jest indywidualnością i jednostką o silnym, przywódczym charakterze. – Ja tylko śpię z nim pokoju. A tak cały dzień staram się go unikać. Jest agresywny i ma wieczne pretensje. Ja się czuję dobrze tutaj – mówi pan Ryszard, współlokator pana Janusza. Jego słowa potwierdza też szereg innych mieszkańców, którzy wprost mówią, że J. Tomasik to prowodyr wielu dziwnych sytuacji w ośrodku.– Powracając do tematu pana Ćwika to został przeniesiony ponieważ współlokator bał się  z nim przebywać. Często pan Ćwik był pod wpływem alkoholu itd. Natomiast jego współlokatora często odwiedza rodzina, która miała dość takiego widoku – tłumaczy kierownik. – Oj tam znowu pijany. Aż tak źle nie było. Kierownik kłamie – rzuca pan Ćwik.
W specjalnie prowadzonym dzienniku mieszkańców uwag jednak pod kątem obu panów jest sporo. Dotyczą zarówno zachowań agresywnych, jak i tych pod wpływem alkoholu. – Najlepiej wypisywać głupoty i tyle. Pielęgniarki się na nas uwzięły i tyle – mówią panowie.
Do porozumienia dojść się nie dało. Pan Tomasik mimo, że zadeklarował swoje odejście pisemnej zgody nie wyraził. Bez tego nadal jest mieszkańcem DPS-u, który nie zamierza już rozmawiać z kierownikiem. – Ja mimo wszystko nadal będę próbował do pana dotrzeć i jakoś te problemy załatwić – mówił K. Szczotka. – Wy nikomu tutaj nie pomożecie bo się do tego nie nadajecie – puentował J. Tomasik.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Robimy, co możemy

Pan Marek wciąż czeka na leczenie
Na początku roku pisaliśmy o panu Marku Teodorczyku (40 l.) ze Zdun, który jest inwalidą z problemem alkoholowym. Mieszka w kamienicy na ulicy Krotoszyńskiej 13 w jednym, malutkim pokoiku. Zdaniem mieszkańców, wymaga opieki psychiatrycznej i nie nadaje się do samodzielnego funkcjonowania w społeczeństwie wskutek swojego zachowania. Gminny ośrodek monitoruje całą sprawę.

Przypomnijmy, że pan Marek mieszka w kamienicy na Krotoszyńskiej od urodzenia. Wcześniej mieszkał razem z rodzicami. Po powrocie z leczenia odwykowego w Sokołówce, jak twierdzą mieszkańcy,  zaczęły się z nim problemy. – Próbował palić pierzyną w piecu i wszystkich by nas spalił doszczętnie. Do tego wciąż gada z jakąś wyimaginowaną osobą. Wszczyna burdy. Nawet na mieście. To nienormalny człowiek i trzeba go zamknąć. Gmina obiecała, że się nim zajmie, a jakoś nic z nim nie robią. Jak było, tak jest – mówi Marian Roszczak.
Problemy ponoć się nasilają z dnia na dzień. – W nocy przechodzi sam siebie. Drze się w niebo głosy i ma do wszystkich pretensje. Wychodzi nawet na ulicę i tam odstawia swoje cyrki. My już naprawdę nie mamy siły na to wszystko. Miał być leczony i co? Nic – kończy mieszkaniec kamienicy.
Skontaktowaliśmy się z gminnym ośrodkiem pomocy społecznej w Zdunach, który odpowiedział na zarzuty mieszkańców. - Pan Marek Teodorczyk systematycznie przychodzi do naszego biura. Obecnie, od dłuższego czasu, nie przychodzi pod wpływem alkoholu. Ma on sfinansowane obiady przez ośrodek. Chodzi systematycznie na spotkania zdunowskiego stowarzyszenia „Wzajemnej Pomocy”. Panie uczestniczące w tych spotkaniach wspierają pana Marka. Kontaktowałam się również z posterunkiem policji w Zdunach, który nie miał żadnych zgłoszeń  zakłócania porządku przez zainteresowanego. Nasz klient nie ma w mieszkaniu prądu, więc zwarcie, potencjalne  zagrożenie pożaru, jest małe. Nie pali on również papierosów. Jeśli chodzi o zakłócanie porządku na Rynku, to polega ono tylko i wyłącznie na głośnej rozmowie tj.  monologu pana Marka. Klient często chodzi do ludzi dobrej woli, którzy jemu pomagają. Rozumiem niepokój mieszkańców, ale pan Marek ma prawo do lokalu mieszkalnego, nie jest zasadne umieszczanie go w schronisku. W budynku tym zamieszkuje od dzieciństwa, a życie nie szczędziło jemu trudów. W miarę naszych możliwości kontrolujemy poczynania pana Marka i będziemy oczywiście ponaglać sytuację leczenia – podsumowała kierownik MGOPS w Zdunach, Alina Hybsz.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Podzieleni w sprawie Wronowa

"My tylko porządkujemy teren"
Dwa tygodnie temu pisaliśmy o wycince krzaków i drzew na terenie wsi. Zarówno obok głównej drogi jak i na terenie przedsiębiorstwa Rusko prace wciąż trwają. Głosy w tej sprawie są podzielone. Jedni twierdzą, że to dobrze, że ktoś w końcu wziął się za porządkowanie terenu. Inni, że wskutek prac zaingerowano zbytnio w naturalne środowisko.  
Przypomnijmy, że do starostwa trafiło oficjalne pismo członków koła łowieckiego z Koźmina, które tweirdzi, że właściciel przedsiębiorstwa Rusko, Wojciech Wójcik z Dębówca (mężczyzna prowadzi m. in. fermę norek w Białym Dworze i spotyka się z liczną krytyką ze strony mieszkańców – przyp. red.) rozpoczął prace związane z wycinką krzaków i drzew na terenie nabytego terenu. Chodzi o 100 ha gruntów ornych, które z kolei zdaniem innych są nieużytkami rolnymi, na których od wielu lat osiedlały się ptaki i chroniła się zwierzyna leśna. - Jest istotna różnica pomiędzy umiejętnie przeprowadzaną wycinką, a dewastacją siedlisk wielu gatunków roślin czy zwierząt. Zabiegi związane z udrażnianiem rowów, podcinka wzdłuż uczęszczanych dróg, cięcie drzew zagrażających życiu, czy mieniu ludzi, to wszystko ma swoje miejsce, ale karczowanie tak znacznych powierzchni pod pretekstem oczyszczenia terenu? Takie miejsca są niezwykle ważne i stanowią o bioróżnorodności naszego krajobrazu, dlatego jestem zdania, że powinny być pozostawiane w niemal naturalnym stanie – komentuje na naszej stronie internetowej jeden z czytelników.
We Wronowie prace trwają od kilku tygodni. Przy samej drodze jak i na terenie przedsiębiorstwa Rusko znikają kolejno krzaki i drzewa. Okazuje się, że w ub. roku wydano 5 decyzji na wycinkę 47 drzew i 5 tys. m sześć. Jak informuje Michał Kurek z krotoszyńskiego magistratu wszystko odbywa się zgodnie z procedurami. Odmiennego zdania jest starostwo, które wspólnie z kołem łowieckim dokumentuje odpowiedni wniosek skierowany do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Poznaniu i oczekuje wciąż na odpowiedź. – Naprawdę nie rozumiem tej całej medialnej nagonki w naszą stronę. Wszystko, co robimy, odbywa się zgodnie z prawem. To, że ktoś mówi o nieużytkach rolnych jest w błędzie. To zawsze były grunty rolne, które stały się nieużytkami bo miały niegospodarnego gospodarza. My doprowadzamy teren do porządku. Wycinamy tylko to, co musimy i na co mamy zgodę. Dodatkowo regulujemy cieki wodne w tym miejscu. Czyścimy rowy i doprowadzamy gospodarstwo do odbudowy tak żeby mogło się rozwijać w przyszłości – puentuje dyrektor przedsiębiorstwa Rusko, Przemysław Majchrzak. Oprócz przeciwników prac są również zwolennicy, którzy doceniają to, co jest robione we wsi. – Cieszę się, że w końcu ktoś porządnie wykarczował ten busz. Tam naprawdę ciężko się jechało. O ile osobówki dawały radę to dużym autem bez rozdarcia plandeki nie szło ujechać. Wszyscy powinni się cieszyć, że ktoś dba o przedsiębiorstwo i teren wokół. To świadczy o tym, że zamierza rozwijać wieś, a nie ją niszczyć – kończy anonimowy mieszkaniec Wronowa.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Za śmieci słono zapłacił

Oj nieładnie panie Andrzeju, nieładnie...
Do naszej redakcji napisała chcąca pozostać anonimową mieszkanka Kuklinowa, która była świadkiem niecodziennego zdarzenia. Nakryła mieszkańca Kobylina, który bezkarnie pozbywał się swoich śmieci do przydrożnego rowu. Kobieta wszystko udokumentowała zdarzenie i wysłała na policję.

Był koniec stycznia W godzinach przedpołudniowych Anna B. (prawdziwe personalia do wiadomości redakcji) jechała drogą krajową nr 36 na trasie Kuklinów – Romanów. W pewnym momencie zauważyła na poboczu samochód i mężczyznę, który dziwnie się zachowywał. – Jadąc od strony Kuklinowa zauważyłam stojący na mostku wjazdowym na łąkę samochód dostawczy i człowieka, który coś z niego wyrzuca do rowu – zaczyna pani Anna. Kobieta niezwłocznie zatrzymała się i spytała mężczyznę co takiego robi. – Był agresywny. Dojrzałam już leżące dwa worki foliowe po karmie dla psów, ale na samochodzie było ich znacznie więcej. Próbowałam zrobić zdjęcie, ale mężczyzna mnie odepchnął. Zdążyłam jednak zrobić zdjęcie tablicy rejestracyjnej – kończy Anna. Kiedy mężczyzna odjechał kobieta zrobiła już na spokojnie kolejne zdjęcia pozostawionych w rowie śmieci.
Jak się dowiedzieliśmy pan, który zachował się w ten mało godny sposób to znany w Kobylinie przedsiębiorca, który prowadzi firmę zajmującą się pielęgnacją zieleni. Jest nim Andrzej K., o którym pisaliśmy już na łamach naszej gazety w ub. roku przy okazji zakupu przez niego domu obok dawnego zakładu mięsnego i problemów z byłym właścicielem. – Potwierdzam, że takie zdarzenie miało miejsce. Dzięki obywatelskiej postawie pani udało się jednak bardzo szybko zareagować. Pan musiał jeszcze tego samego dnia przy policjantach posprzątać to, co wyrzucił oraz nałożono na niego mandat karny w wysokości 500 zł – informuje rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał.
Próbowaliśmy się skontaktować z Andrzejem K. Niestety numery kontaktowe, które uzyskaliśmy od urzędników z gminy okazały nietrafne. Telefon komórkowy nie należał do niego, a numer stacjonarny firmy pozostawał wciąż niedostępny. Nasza wizyta w Kobylinie również okazała się fiaskiem. Dwukrotnie nie zastaliśmy pana Andrzeja w domu, a byliśmy ciekawi co powiedziałby jako osoba pielęgnująca teren na całą tę sytuację.

Za Styburskiego wybiorą innego

Kandydatów na razie nie ma
Dokładnie 21 kwietnia w okręgu nr 5 w Kobylinie odbędą się wybory uzupełniające do rady miejskiej wskutek rezygnacji na początku tego roku radnego Wojciecha Styburskiego. Jak na razie o kandydatach nie słychać.

Przypomnijmy, że Wojciech Styburski był do tej pory przewodniczącym komisji budżetowej kobylińskiej rady miasta. Przed posiedzeniem komisji w styczniu br. złożył na ręce burmistrza Bernarda Jasińskiego rezygnację z pełnionej funkcji oraz mandatu radnego. Powodem były ponoć sprawy rodzinne, a nie jak twierdziło wiele osób kontrole prowadzone przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego w firmie, którą kieruje Styburski, czyli biurze doradztwa rolniczego Styburski – Goliński z Kuklinowa. Zdaniem kilku radnych, CBA znalazło tam wiele nieprawidłowości, chociaż sam zainteresowany zaprzecza temu tłumacząc, że kontrole były rutynowymi działaniami. Niejednokrotnie również W. Styburski mówił, że chce teraz poświęcić się sprawom rodzinnym i odpocząć od lokalnej polityki.
20 lutego wojewoda wielkopolski zarządził zatem wybory uzupełniające do rady gminy.
Wezmą w nich udział mieszkańcy okręgu nr 5 tj. Kuklinowa, Lipówca, Rojewa i Staregogrodu. – W ostatnich wyborach ten okręg był dwumandatowy. Startowało wtedy dwóch przedstawicieli: Marian Dymarski i wspomniany W. Styburski. Z braku innych kandydatów bez problemów weszli oni do rady. Teraz będzie to jeden kandydat, ale jeszcze za wcześnie mówić kto to będzie, bo tego nie wiemy. O ewentualnych kandydaturach też nic nie wiemy. Do 22 marca jest czas na zgłaszanie się osób  także myślę, że koło marca dopiero coś się ruszy – informuje sekretarz gminy, Mirosław Sikora.

(Nie)pełnosprawny parkuje

Radny, A. Batycki
Podczas ostatniej sesji powiatowej w dniu 22 lutego radny Albin Batycki wyraził swoje zaniepokojenie używaniem przez osoby nieuprawnione do tego kart umożliwiających im parkowanie na miejscach dla niepełnosprawnych.
Krótkie wystąpienie radnego przerodziło się w dyskusję na temat kart parkingowych dla niepełnosprawnych. –Ile w ubiegłym roku wydanych zostało kart dla niepełnosprawnych. Chciałbym również wiedzieć, co trzeba zrobić żeby taką kartę mieć i jak wygląda egzekwowanie na parkingach od osób parkujących ich posiadania – mówił radny Batycki. Za przykład podał siebie samego. – Często jest tak, że próbuję zaparkować, a miejsca dla niepełnosprawnych są zajęte, ale osoby, które wychodzą z aut niekoniecznie wyglądają mi na niepełnosprawne. Czy nie jest czasami tak, że kartę wykorzystują osoby do tego niepowołane? – pytał A. Batycki.
Obecny na sali naczelnik ustosunkował się do obaw radnego. – Niestety danymi na temat tego ile wydaliśmy kart na chwilę obecną nie dysponuję. Jest ich jednak bardzo dużo i przygotuję je na następną sesję. Jeżeli chodzi o to, kto może ją otrzymać to zależne jest od kwalifikacji niepełnosprawności danej osoby – mówił Tadeusz Olejnik.
Okazuje się, że karta jest wydawana na podstawie zaświadczenia z PCPR lub zaświadczenia lekarskiego. Kosztuje 25 zł i jest wydawane czasowo lub bezterminowo. – Podzielam obawy radnego, że często jest tak, że osoba, której przysługuje karta siedzi w domu, a jeżdżą osoby z rodziny. Osoby odpowiedzialne za parkingi zostały zobligowane do bardziej wnikliwej analizy kart – kończył naczelnik. – Tylko, że często jest tak, że przywileje uzyskują również opiekunowie, a wtedy jest jeszcze trudniej ustalić czy może parkować czy też nie. Myślę, że przydałyby się zmiany w zapisach co do wydawania kart – dodawał radny Przemysław Jędrkowiak.
Jak poinformował naczelnik, takie zakusy rząd ma, ale nowelizacje przepisów mogą wchodzić w życie przez dłuższy okres czasu.

Dziury jak po wybuchu granatu

Jak ominąć dziurę nie do ominięcia?
Skrzyżowanie ulicy Magazynowej z ulicą Kobylińską woła o pomstę do nieba. Codziennie przekonuje się o tym wielu kierowców, którzy nijak mają możliwość nie wjechania w olbrzymie wyrwy w drodze. – W końcu urwę zawieszenie i będzie problem. Czy naprawdę nie mogliby chociaż połatać tych większych dziur? – pyta anonimowy mieszkaniec Krotoszyna.
Ulica Magazynowa znajduje się w gestii Powiatowego Zarządu Dróg. Z kolei ulica Kobylińska jest już drogą krajową, za którą odpowiedzialna jest Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad w Lesznie. Nie interesuje to za bardzo kierowców, którzy bądź co bądź muszą po obu drogach przejeżdżać, nieraz kilka razy dziennie. – Pracuję w firmie na ul. Magazynowej i muszę jeździć tamtędy kilka razy dziennie. Nie mam szansy nie wjechać w dziury ponieważ musiałbym zjechać na przeciwległy pas jezdni, a przy dużym natężeniu ruchu jest to niemożliwe. Jeśli coś stanie mi się z autem to będę dochodził odszkodowania tylko nie wiem za bardzo kogo obwiniać – mówi anonimowy kierowca, który poprosił nas o interwencję.
We wspomnianym miejscu dziury są olbrzymie. Jadąc ze strony Kobylina i chcąc skręcić w ulicę Magazynową narażamy się bezpośrednio na głęboką wyrwę, której faktycznie nie można ominąć ponieważ z ul. Magazynowej stoją już inne auta chcące jechać bądź do centrum Krotoszyna, albo w stronę Kobylina. – Nie wiem niestety kiedy zostaną te dziury wypełnione. Jesteśmy w trakcie rozmów z GDDiA, która zdeklarowała się, że to miejsce naprawi we własnym zakresie. Jak do tej pory nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. My naprawiać jej nie będziemy – informuje Tadeusz Hybsz z Powiatowego Zarządu Dróg.
Dochodzimy zatem do kuriozum, bowiem droga Magazynowa to działka PZD i jeśli coś stanie się na niej to obwiniony może być dyrektor tej instytucji oraz co gorsza, nawet GDDiA.
Tłumaczy to bardzo dobrze Jakub Brykczyński z kancelarii prawniczej Brykczyński i Partnerzy z Poznania. -  Jeżeli na skutek złego stanu drogi doszło do uszkodzenia samochodu poszkodowany może domagać się od zarządcy drogi wypłaty odszkodowania. Odpowiedzialność zarządcy jest oparta o zasadę winy. Zgodnie z art. 415 kodeksu cywilnego kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, zobowiązany jest do jej naprawienia. Aby móc dochodzić odszkodowania od zarządcy drogi należy przygotować stosowną dokumentację oraz ustalić kto odpowiada za stan drogi. – tłumaczy prawnik. Dodaje jednocześnie, że pomocne w tym momencie będą zdjęcia miejsca, w którym doszło do powstania szkody, zdjęcia uszkodzonego pojazdu, notatka policji lub straży miejskiej, zeznania świadków, czasami nawet opinia rzeczoznawcy. Od ilości i jakości dowodów zależy wysokość odszkodowania, a także czas w jakim możliwe będzie jego uzyskanie. W przypadku odmowy wypłaty odszkodowania pozostaje nam droga sądowa.
 

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

50 groszy więcej za gminną chatę

Gminne lokale na placu ks. P. Skargi
Od 1 lutego mieszkańcy płacą 3,50 zł za 1 m kw. użytkowania gminnych budynków mieszkalnych. To nie dużo, ale i tak sprawia problem sporej liczbie lokatorów, którzy na koniec ub. roku zalegają z czynszem na kwotę łączną ponad 19 tys. zł.

Początek roku dla lokatorów budynków gminnych w gminie to wiadomość o podniesieniu stawki czynszu. Zaledwie o 50 groszy od jednego metra kw. to minimalna kwota, która zdaniem urzędników ma swoje przesłanki i jest w pełni uzasadniona. - Podwyżka czynszu od 1 lutego spowodowana została wzrostem kosztów utrzymania mieszkań gminnych. Lokale te znajdują się najczęściej w budynkach gdzie istnieją wspólnoty mieszkaniowe, dlatego czynsz płacony przez najemców przeznaczany jest m.in. na remont części wspólnych budynku np. dachów. W zakres podwyżki wchodzi również bieżące utrzymanie lokali w tym usuwanie bieżących awarii oraz pilne remonty np. wymiana okien, drzwi itp. – informuje Barbara Uciechowska ze zdunowskiego magistratu.
Aktualnie gmina Zduny jest właścicielem 32 lokali mieszkalnych. W tym znajdują się 4 lokale socjalne we wsi Baszków oraz 3 lokale socjalne w Zdunach. Lokatorzy w większości wywiązują się ze swoich zobowiązań wynikających z opłacania czynszu. W niektórych przypadkach jednak zaległości występują. - Zadłużenie w płatności czynszu na 31 grudnia ub. roku wynosiło 19.771,19 tys. zł. Powody są różne: brak pracy, strata bliskich lub zwykła niegospodarność i zaniedbania życiowe. Z tymi osobami rozmawialiśmy i liczymy, że powoli będą one wywiązywać się ze swojego obowiązku wobec gminy – kończy B. Uciechowska.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK


Mają dość psich odchodów

Kolejne psie miny. Tym razem koło "ósemki"
Do naszej redakcji zgłosił się anonimowy mieszkaniec ulicy 23 stycznia w Krotoszynie, który ma dość psich odchodów na pobliskim terenie wokół szkoły i placu zabaw dla dzieci. –To przechodzi już ludzkie pojęcie. Chociaż jakieś kubły by gmina postawiła - mówi na łamach Rzeczy.

Problem psich odchodów to problem w całym Krotoszynie. W ubiegłym roku pisaliśmy m.in. o podobnych odczuciach mieszkańców ulic na Parcelkach czy też ulicy Konstytucji 3 Maja. Teraz dochodzi ulica 23 stycznia. – Ja wszystko rozumiem. Ludzie mają psy. One muszą załatwiać swoje potrzeby, ale czy naprawdę nie można by było ustawić tych psich pakietów. Kiedy taki właściciel widziałby, że one są to sprzątałby po swoim czworonogu – mówi mieszkaniec. Dodaje jednocześnie, że obok jest szkoła i plac zabaw dla dzieci, a psie odchody to nic innego jak wylęgarnia zarazków – Chodzi mi też o zdrowie dzieci, bo to one na tym cierpią – kończy.
Problem tylko w tym, że wielu nie wierzy w to, że psie pakiety coś zmienią. Inny mieszkaniec tej ulicy mówi, że wszystko zależy od kultury osobistej danego właściciela. – Są tacy, którzy faktycznie mają przy sobie odpowiednie woreczki i sprzątają po psiaku, ale większość ma to gdzieś i wątpię żeby psie pakiety to zmieniły – dodaje pan Andrzej.
Zarówno gmina jak i Straż Miejska mają w tym temacie ugruntowane zdanie. – Kiedy otrzymujemy wezwanie o takim zdarzeniu, że gdzieś w miejscu publicznym ktoś nie posprzątał po swoim psie oczywiście interweniujemy. Kończy się różnie, albo upomnieniem albo mandatem , który wynosi od 50 zł do nawet 200 zł.  Najczęściej jednak jak się pojawiamy taka osoba sprząta po psie. Ciężko jest nakryć takie osoby – mówi komendant Straży Miejskiej w Krotoszynie, Waldemar Wujczyk. – Już niejednokrotnie na ten temat się wypowiadałem. Jeśli mieszkańcy chcą psie pakiety to mogą ten problem zgłosić na radzie osiedlowej i podobnie jak mieszkańcy ulicy Rawickiej w Krotoszynie zakupić takie pakiety. Gmina takiego obowiązku nie ma – puentuje Michał Kurek z krotoszyńskiego magistratu.
 

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

poniedziałek, 18 lutego 2013

Wróżka prawdę ci powie..

9 lutego jedna z mieszkanek Krotoszyna padła ofiarą kobiety, która podając się za wróżkę najpierw omamiła kobietę oferując wróżbę, a następnie okradła z kwoty 400 zł. Policji nie udało się odnaleźć fałszywej wróżki.

Do zdarzenia doszło o godz. 11.15 na jednej z krotoszyńskich ulic. Pokrzywdzona kobieta, mieszkanka powiatu krotoszyńskiego tuż po godz. 10.00 wypłaciła z bankomatu kilkaset złotych i udała się do jednego z marketów na zakupy. – Jak nas poinformowała pani po wyjściu ze sklepu została zaczepiona przez kobietę narodowości romskiej w wieku około 50 lat, która zaproponowała jej wróżbę – informuje rzecznik krotoszyńskiej policji, Włodzimierz Szał. Trzydziestolatka zgodziła się na propozycję pseudo wróżki, która zaoferowała wróżenie w niekonwencjonalny sposób. -  Kobieta najpierw wyrwała jej włos z głowy, nad którym zaczęła wykonywać „modły”. Po tym poprosiła, aby poszkodowana wyjęła z portfela 1 grosz. Wróżąca wyjęła karty i kazała je wybierać.  Następnie „modliła” się nad wybranymi kartami i groszem. Później poleciła włożyć 1 grosz do portfela, a wyjąć 2 złote. W dalszym ciągu wykonywała „modły”. W końcu sama do portfela włożyła włos. Na tym wróżenie zakończyło się i kobiety się rozeszły – relacjonuje W. Szał.
Niczego nie przeczuwająca 30-latka udała się następnie do innego sklepu, gdzie podczas płatności okazało się, że z portfela znikło jej 400 zł. – Rozpoczęliśmy natychmiast śledztwo. Okazało się, że kobieta narodowości romskiej mówiła płynnie po polsku. Razem z nią była druga kobieta, tej samej narodowości. W czasie wykonywania wróżby rozmawiała ona z inną, zaczepioną przez nią młodą kobietą. Pomimo jednak podjętych prób odnalezienia kobiet, zarówno przez pokrzywdzoną jak i policjantów, zakończyły się one niepowodzeniem – kończy rzecznik policji.
To niestety nie pierwszy przypadek w naszym powiecie. W kwietniu 2009 roku w Wałkowie (gm. Koźmin) do jednego z domów weszły trzy kobiety. Wszystkie były również narodowości romskiej. Dwie zaproponowały domownikom sprzedaż koców i perfum, natomiast trzecia splądrowała sypialnię, a z kieszeni płaszcza zabrała blisko 5 tys. zł.
Do jeszcze bardziej zuchwałego czynu dopuścili się trzej mężczyźni tej narodowości w lipcu ubiegłego roku. Pod pozorem sprzedaży miodu okradli wtedy z kilkaset złotych 91-letnią mieszkankę jednej z podkobylińskich wsi. – Najczęściej pokrzywdzonymi są ludzie starsi, którzy nie spodziewają się, że osoby, które się do nich zwracają mają niecne zamiary. Niestety często kończy się to dla nich pechowo. Inny wymiar wprowadza teraz ta sprawa. Nie powinniśmy być naiwni i łatwowierni. – kontynuuje rzecznik dodając jednocześnie, że najczęściej od zdarzenia mija spory kawałek czasu i sprawcom udaje się już przysłowiowo „ulotnić”.
Policjanci apelują zatem o ostrożność i rozwagę w kontaktach z nieznajomymi, którzy podchodzą do nas i oferują nam podobne usługi.  Za każdym razem o podejrzanych zachowaniach informujmy od razu policję – To są sporadyczne przypadki tego typu zdarzeń, ale mają miejsce dlatego pamiętajmy, że oszuści często starają się wzbudzić nasze zaufanie, są grzeczni, dobrze ubrani. Jeśli zauważymy kręcące się wokół domostw obce osoby, poinformujmy policję, dzwoniąc pod nr tel. 997 – kończy W. Szał.

O zagrożeniach z kosmosu

W spotkaniu wzięło udział 21 osób
W piątek, 15 lutego o godz. 19.00 odbyło się spotkanie kółka astronomicznego „Kasjopea” i członków Rozdrażewskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Debatowano m. in. o zagrożeniach z kosmosu w związku z planetoidą, która tego dnia przelatywała blisko naszej ziemi.

Zebranie odbyło się w budynku starej zabytkowej szkoły w Rozdrażewie. Wziął w nim udział
dr Paweł Kankiewicz – astronom z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, który omówił swoje osiągnięcia oraz długoletnią współpracę naukową z dr Ireneuszem Włodarczykiem, który na co dzień opiekuje się rozdrażewskim klubem miłośników astronomii. Na początku I. Włodarczyk przedstawił prezentację na temat przelatującej w pobliżu Ziemi planetoidy 2012 DA14. Z kolei Zdzisław Pauter przedstawił prezentację z pięknymi fotografiami obiektów kosmicznych.
Ze względu na całkowite zachmurzenie nie odbyły się zaplanowane obserwacje planetoidy która miała przelecieć w rekordowo bliskiej odległości od środka Ziemi, około 34 tys. km. 8. - Tak blisko naszej planety w erze nowożytnej astronomii jeszcze nigdy tak duży obiekt nie przelatywał. W tym historycznym dniu rozdrażewscy miłośnicy astronomii  spotkali się żeby obserwować to niecodzienne zjawisko. Niestety z powodu całkowitego zachmurzenia obserwacje nie doszły do skutku. Uczestnicy spotkania za to żywo dyskutowali z astronomami o bieżących wydarzeniach w Rosji, planetoidzie 2012 DA14 oraz innych potencjalnych tego typu zagrożeniach z kosmosu – informuje obecna na spotkaniu dyrektor biblioteki publicznej, Alicja Banaszek.
W sprawach ogólnych poruszono m.in. rozpatrzenie wniosku o przystąpienie RO PTMA do konkursu ofert na realizacje w 2013 roku zadań o charakterze pożytku publicznego w gminie. - Obecni członkowie RO PTMA jednogłośnie opowiedzieli się za przystąpieniem do tego konkursu. Następne spotkanie zaplanowano na marzec, kiedy to będziemy mogli podziwiać, o ile dopisze pogoda, piękną kometę. Już dzisiaj zapraszamy do Rozdrażewa – podsumował I. Włodarczyk.

Ciemność na Woskowej

Usunięcie usterki może potrwać nawet dwa miesiące
Od połowy stycznia na ulicy Woskowej w Krotoszynie trwa awaria oświetlenia ulicznego. Stojące tam trzy lampy tuż po zmroku nie świecą, co irytuje niektórych mieszkańców. – Boję się wychodzić wieczorem z psem bo nieopodal kręcą się różne typy, a wiadomo, co to po głowie takiemu chodzi – mówi anonimowa mieszkanka ulicy, która zgłosiła się do naszej gazety z prośbą o interwencję.

Faktycznie kiedy na ul. Woskowej robi się ciemno światło lamp jest wskazane, a wszystko to za sprawą niefrasobliwego położenia. Praktycznie cała ulica spowita jest ciemnością i trudno nie przyznać racji naszej rozmówczyni, że po prostu boi się wieczorem wychodzić. – Dzwonię już od dobrego miesiąca w tej sprawie do gminy i nic. Obiecują, że zrobią, a jak prac nie było tak nie ma. Do tego dochodzi lokal „Pod Strzechą”, do którego przychodzi wiele różnych osób. Niektórzy wychodzą pijani. Załatwiają swoje potrzeby pod płotami i rzucają w stronę przechodzących głupie teksty. Ja się po prostu boję – relacjonuje nam mieszkanka ul. Woskowej.
Zgłosiliśmy się do krotoszyńskiego magistratu, który jak się okazuje o problemie bardzo dobrze wie. – Sprawa tej Pani jest nam bardzo dobrze znana. Niestety nie mam zbyt dobrych wiadomości. Okazuje się bowiem, że firma z Kalisza odpowiedzialna za naprawę oświetlenia stwierdziła, że usterka jest poważniejsza niż myśleli na początku i należy wymienić całą linię energetyczną w tym miejscu. Może to potrwać nawet do dwóch miesięcy. Prosiłbym o cierpliwość ponieważ cały czas monitujemy tę sprawę – poinformował Marcin Zawieja odpowiedzialny za oświetlenie drogowe w mieście.
A co z bezpieczeństwem na ulicy Woskowej? – Aktualnie jest 13 strażników miejskich. Na jednego strażnika przypada średnio 3 tys. ludzi w mieście. Porównywalnie w większych miastach jest to mniejsza liczba osób, ale nie w tym rzecz. Nie jesteśmy w stanie być wszędzie. Musielibyśmy pracować 7 dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę żeby zapewnić pełne bezpieczeństwo w naszym mieście, a tak niestety nie da rady. Zaczynamy teraz po trzy patrole z policją tygodniowo. Na pewno będziemy mieli na uwadze tę ulicę do czasu rozwiązania problemu oświetlenia – powiedział komendant Straży miejskiej w Krotoszynie, Waldemar Wujczyk.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Obiecanki – cacanki PZD?

Chodnik przy DPS jest wskazany
Po raz kolejny sołtys Baszkowa, Andrzej Zajączek zaapelował do Powiatowego Zarządu Dróg o wykonanie obiecanych prac, które od kilku lat są zbywane tymi samymi argumentami sprowadzającymi się do braku środków finansowych.
Wniosek do zarządu PZD sołtys Baszkowa złożył 8 lutego br. Po raz kolejny prosi w nim dyrektora, Krzysztofa Jelinowskiego o te same rzeczy, o które zabiega już od kilku lat. Na pierwszy ogień poszła modernizacja drogi powiatowej nr 5500P łączącej miejscowości: Baszków – Pawłowo. – Z roku na rok władze powiatu obiecują modernizację tego fragmentu drogi, jednak pozostają tylko przy obietnicach – mówi A. Zajączek. Zdaniem sołtysa, naprawa tego odcinka usprawni ruch drogowy, zwiększy krajowe zaplecze infrastrukturalne, co w konsekwencji może zaowocować poprawą sytuacji ekonomicznej użytkowników drogi oraz poprawi walory turystyczno-rekreacyjne. – Wnioskujemy bowiem również aby podjęto temat ścieżki pieszo-rowerowej, która byłaby wzdłuż drogi i połączyłaby ze sobą Baszków z miejscowościami w kierunku Jutrosina – dodaje sołtys.
Kolejne nie załatwione przez PZD sprawy to wycięcie i usunięcie wystających krzaków i gałęzi przy drodze powiatowej z Baszkowa w kierunku Konarzewa oraz sprawa chodników, które powinny zostać wyłożone wzdłuż drogi i całego ogrodzenia starej części Domu Pomocy społecznej w Baszkowie.
Co na to dyrektor PZD? – Jeżeli chodzi o drogę Baszków – Pawłowo to ujęta jest w planach wieloletniej prognozy do roku 2020 i PZD zawnioskował aby ująć tę inwestycję w planach. To zostało pozytywnie przyjęte przez zarząd i jeśli tylko zostanie opracowana dokumentacja to przystąpimy do modernizacji tego odcinka. Krzaki na wspomnianym odcinku na Konarzew są przez nas cyklicznie wycinane, oczywiście w ramach naszych uprawnień i możliwości. Obecnie zajmą się tym Lasy Państwowe, które będą to robić i porządkować to, co zostanie usunięte. Natomiast chodniki w Baszkowie jeszcze w tym roku myślę powstaną. Wcześniej robiona była w tym miejscu kanalizacja i krawężniki. Obecnie mamy już materiał na chodniki i zamierzamy je położyć – zakończył K. Jelinowski.
Sołtysowi i mieszkańcom nie przyjdzie zatem nic innego jak cierpliwie czekać i sprawdzić czy słowa dyrektora będą miały pokrycie w konkretnych działaniach.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Kto kupi zabytkowy spichlerz?

Trwa wycena zabytkowego spichlerza do przetargu
Trwają prace nad wyceną XIX wiecznego spichlerza należącego kiedyś do zespołu folwarcznego we wsi Krzekotowice. Dla gminy, jak twierdzi wójt, Stanisław Krysicki budynek nie ma większej wartości dlatego planuje go sprzedać w formie przetargu.

Obiekt w Krzekotowicach wpisany jest na listę zabytków na mocy ustawy o ochronie dóbr kultury z dnia 15 lutego 1962 roku. Podlega tzw. strefie B ochrony konserwatorskiej co oznacza, że obejmuje obszary, w których elementy dawnego układu przestrzennego miejscowości lub jej części, tzn. rozplanowanie, kształt zewnętrzny zabudowy, a także jej powiązania z zielenią i krajobrazem, zachowały się w stosunkowo dobrym stanie i całości stanowi wartość kulturową w skali lokalnej. Oprócz spichlerza w Krzekotowicach pod ochroną jest również obora dworska i kapliczka przydrożna.
Obecnie spichlerz, niestety znacznie już zniszczony i przypominający trochę zabytkową kuźnię w Starkówcu nie stanowi pola zainteresowań gminy, która jest posiadaczem budynku. Jak twierdzi wójt szansy na wyremontowanie go z gminnej kasy nie ma. Do wymiany jest cały dach. Mury są przegniłe, zagrzybione, a stropy niepewne, więc gdyby ktoś chciał go wyremontować, musiałby faktycznie rozebrać i odbudować w tym samym stylu, w którym jest obecnie. - Samorząd będzie chciał obiekt sprzedać. W tym celu ogłoszony zostanie przetarg. Obecnie trwa wycena obiektu. Wątpię jednak by znalazł się kupiec choć bardzo byśmy tego chcieli – tłumaczy wójt.
Ewentualny nabywca musi liczyć się jednak z wieloma wytycznymi. Przede wszystkim zgodnie z tym, co nakazuje konserwator, obiekt o wartości zabytkowej należy poddać restauracji i modernizacji technicznej z dostosowaniem obecnej lub projektowanej funkcji do wartości obiektu oraz nie wolno umieszczać reklam lub innych tablic, niezwiązanych bezpośrednio z danym obiektem i stanowiących element obcy na tym obszarze.
Przypomnijmy, że zabytkowy spichlerz pochodzi z roku 1906 i jest elementem bogatej historii wsi. W latach 1390 – 1420 władali tu bracia Michał i Dzierżek Krzekotowscy. Sprzedali jednak później swoją ziemię Pampowskim. W 1514 roku Jan Pampowski oddał ziemię w Pampowie (Pępowie) i Krzekotowicach Marcinowi z Ponieca. U schyłku XV wieku osiedlili się tu Sowińscy, Kawieccy oraz Karnińscy. Jakąś część Krzekotowic po Krajeńskich i Marcinie Ponieckim w 1518 roku nabył Jan Siedlecki. Wizytował tam również Adam Mickiewicz, który ponoć odzwierciedlił swój pobyt w epopei narodowej „Pan Tadeusz”. Chodzi o spór Kaliksta Bojanowskiego z Ksawerym Bojanowskim (właścicielem Konarzewa) o charty, który mógł być zalążkiem kłótni Rejenta i Asesora z narodowego eposu.

Publiczna kasa rozdzielona

Stowarzyszenie "Dziecko" otrzymało 2,5 tys. zł
W sumie 52,5 tys. zł samorząd przeznaczył na realizację zadań w ramach rozstrzygniętego konkursu dla podmiotów, stowarzyszeń i klubów z terenu gminy. Najwięcej zgarnęła A-klasowa drużyna piłki nożnej Lew Pogorzela bo aż 46 tys. zł.

Zgłoszeni oferenci otrzymali dofinansowanie na realizację zadań w zakresie upowszechniania kultury fizycznej i sportu oraz w zakresie działalności wspomagającej rozwój wspólnot i  społeczności lokalnych na terenie gminy Pogorzela. Pula środków w porównaniu do innych gmin nie jest może tak wysoka, ale sam fakt wygospodarowania jakiś środków z napiętego budżetu gminy i tak cieszy tych, którzy te pieniądze otrzymali. Jak podkreśla jednak burmistrz potrzeby z roku na rok są coraz większe, a i świadomość pozyskujących pieniądze znacznie wzrasta. –Chciałoby się dawać więcej, ale trzeba dzielić tym, co się ma – spuentował Piotr Curyk.
Najwięcej kasy otrzymał A-klasowy zespół Lew Pogorzela, który zainkasował 46 tys. zł. Dla porównania nasz zespół ze Zdun otrzymał od gminy dotację połowę mniejszą. Dla ekipy Lwa, która zajmuje po jesieni ósme miejsce w tabeli to dobry zastrzyk pieniędzy, który pozwoli im na w miarę spokojne rozgrywanie wiosennego sezonu.
Uczniowski Klub Sportowy „Olimpijczyk” działający przy ZSOiZ w Pogorzeli dostał 3 tys. zł. To dużo i niedużo biorąc pod uwagę aktywność młodzieży w licznych imprezach rangi nie tylko lokalnej. Do tego dochodzi wiele sekcji w tym: siatkówka, piłka nożna, koszykówka czy lekkoatletyka. O 2 tysiące złotych mniej otrzymało Kurkowe Bractwo Strzeleckie, natomiast 2,5 tys. zł wpłynie na konto stowarzyszenia „Dziecko” z Gostynia, które swoją działalnością z roku na rok udowadnia, że każde pieniądze potrafi wykorzystać by pomagać innym. Nie tak dawno stowarzyszenie realizowało m.in.  projekt „Mocna Rodzina”, za który został nagrodzony przez wojewodę wielkopolskiego grantem w ramach konkursu na działania w zakresie specjalistycznego wsparcia dla rodzin w kryzysie. Projekt zrealizowano w partnerstwie z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Gostyniu oraz we współpracy z kuratorami Sądu Rejonowego w Gostyniu i Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Pępowie i Pogorzeli. W ramach projektu podejmowane były liczne działania mające na celu wsparcie i wzmocnienie rodzin.


O 255 zdarzeń mniej

M. Przybył (w środku) zdał meldunek na piątkę
13 lutego podczas komisji społecznej w krotoszyńskim starostwie wiele miejsca poświęcono sprawozdaniu komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Krotoszynie z działalności minionego roku. Okazuje się, że nasza straż z roku na rok zwiększa swoje zaplecze techniczne umożliwiające jej jeszcze skuteczniejsze spełnianie swoich obowiązków wobec mieszkańców powiatu.
W 2012 roku na terenie powiatu krotoszyńskiego zanotowano ogółem 431 zdarzeń, co w porównaniu do roku 2011 gdzie zanotowano 686 zdarzeń stanowi spadek o 37 proc. W zdarzeniach większość stanowiły miejscowe zagrożenia – 273 przypadki. W dalszej kolejności były to pożary – 150 przypadków i fałszywe alarmy – 8 przypadków. – Jeżeli chodzi o pożary to zmniejszyły się one aż o 40 przypadków. Duża zasługa tutaj w nowym sprzęcie. Na szczególną uwagę zasługuje kamera termowizyjna, która w wielu przypadkach pozwoliła na zniwelowanie niewidocznego gołym okiem ognia w zarodku – tłumaczył Mariusz Przybył. Komendant zwrócił również uwagę na to, że podczas prowadzonych przez strażaków działań odnotowano 120 osób poszkodowanych w tym 9 osób śmiertelnych i 111 osób rannych w tym przy pożarach (10 osób rannych), przy miejscowych zagrożeniach (9 osób śmiertelnych, 101 osób rannych w tym 12 dzieci i 1 strażak).
W czasie wszystkich działań ratowniczo-gaśniczych uratowano w sumie mienie o wartości 5.801 tys. zł i udzielono pomocy medycznej 139 poszkodowanym w tym przez strażaków 57 osobom. W tym miejscu M. Przybył wyliczył i zobrazował niektóre zdarzenia, które miały miejsce w powiecie m. in.: tragiczny wypadek w Józefowie czy też pożar kamienicy w Koźminie. – Przeprowadzaliśmy również wiele kontroli gdzie wydaliśmy w sumie 131 decyzji pozytywnych, 29 upomnień i 10 sprzeciwów dotyczących odbiorów obiektów. Nałożyliśmy również 27 mandatów na łączną kwotę 3.9 tys. zł. Smutne jest to, że wiele nowych budynków dopiero co powstających ma liczne wady, które jednak naszym kontrolom nie umykają i będziemy je piętnować tak żeby zwiększać bezpieczeństwo danych obiektów – kończył komendant.
Sprawozdanie M. Przybyła docenili radni powiatowi i wice starosta, którzy dziękowali mu za rzetelną i pełną informację z ubiegłego roku. Padły również deklaracje o wsparciu finansowym dla krotoszyńskiej jednostki. – Na straży nie wolno oszczędzać gdyż widzimy jak ciężka praca jest wykonywana. Myślę, że w miarę możliwości będziemy wspierać naszą straż jakimiś kwotami na zakup najpilniejszego sprzętu – mówił radny Janusz Baszczyński. Z jego słowami zgodzili się wszyscy obecni z wice starostą, Krzysztofem Kaczmarkiem na czele.


foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Ogólna liczba zdarzeń w 2012 roku
Gmina           2011    2012
Krotoszyn     390    251
Kobylin         61    35
Koźmin         106    72
Sulmierzyce   20    18
Zduny           92    43
Rozdrażew   17    12

Zanieczyszczają środowisko?

Firma „Fenix” zdaniem mieszkańca truje  środowisko
Do naszej redakcji napisał anonimowy mieszkaniec Smolic, który prosi o interwencję w sprawie istniejącej we wsi firmy „Fenix” zajmującej się transportem międzynarodowym materiałów ciekłych. - Jedną cysterną przewozi się zarówno produkty spożywcze jak i produkty chemiczne i wszystkim tym zanieczyszczane jest powietrze, gleba i woda w rowach – pisze mieszkaniec.

Firma „Fenix” w Smolicach należy do pana Ireneusza Olejniczaka i świadczy głównie usługi związane z transportem międzynarodowym. – I nic w tym dziwnego – zaczyna anonimowy mieszkaniec – Gdyby nie fakt, że firma nie ma gdzie odprowadzać dużej ilości ścieków, jakie produkuje, a te trafiają bezpośrednio do naszej gleby. Oprócz tego często spalają to, co zostanie w piecu, a wtedy smród jest taki, że nie można wytrzymać. Dodatkowo firma szczyci się myjnią samochodową, która jest fikcyjna, a cały brud spływa do rowów i zanieczyszcza nasze środowisko – kończy anonimowy mieszkaniec.
Postanowiliśmy to sprawdzić. Okazuje się jednak, że ani sołtys wsi, Józef Ratajczak, ani radny powiatowy i osoba odpowiedzialna za środowisko w gminie, Wiesław Popiołek o temacie nic nie wiedzą, a nasze śledztwo w tej sprawie jest dla nich pierwszym sygnałem. – Ja mieszkam jakieś 400 metrów od firmy i nigdy żadnego kłopotu z właścicielem nie miałem. Rozmawiam z nim czasem. Żaden z mieszkańców w tej konkretnej sprawie się do mnie nie zgłosił. Jeżeli chodzi o ścieki to póki nie mamy uregulowanej gospodarki kanalizacyjnej to problem zawsze będzie. Wiem jednak, że ma niebawem powstać, a więc problem będzie rozwiązany. Jeszcze raz jednak podkreślam, że nikt nie składał u mnie skarg na właściciela firmy – mówi sołtys. Kobyliński rajca dodaje: - Nikt w gminie takiego tematu nie analizował. Powiem krótko anonimy to do kosza wyrzucamy. Jeżeli ktoś ma problem i dowody na to, że coś się dzieje zgłasza się do nas z imienia i nazwiska. Ja o uciążliwości ze strony firmy w stosunku do mieszkańców nic nie wiem, a jako osoba odpowiedzialna w gminie za środowisko i mieszkaniec wsi Smolice jestem szczerze zdumiony tym tematem – powiedział W. Popiołek.
Właściciel firmy również nie krył swojego zażenowania wyżej opisaną sprawą i ustosunkował się do kłopotliwej sprawy. - Nasze przedsiębiorstwo realizuje wyłącznie usługi transportowe, nie wykonujemy żadnych innych świadczeń dla firm zewnętrznych. Nasza działalność gospodarcza nie ma wpływu na zanieczyszczenie środowiska naturalnego. Usługi transportowe świadczymy od 2002 roku i nigdy dotąd nie zgłaszano żadnych zastrzeżeń wobec naszej działalności. Co do myjni to jest ona naszą wewnętrzną myjnią i myjemy w niej tylko nasze auta – kończy I. Olejniczak.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Chemia nie musi być nudna

Młodzież chętnie brała udział w zajęciach
W I Liceum Ogólnokształcącym im. H. Kołłątaja rozpoczęto cykl zajęć dla gimnazjalistów w ramach akcji: „Gimnazjalisto nie ryzykuj! Już dziś narysuj swoją przyszłość”. Na pierwszy ogień poszła trudna i skomplikowana chemia.

W czwartek ,7 lutego odbyły się pierwsze zajęcia tematyczne dla gimnazjalistów pod hasłem „ Tajemnice ukryte w gazach”.  Grupę gimnazjalistów powitała wice dyrektor,  Alicja Stachurska, która została poproszona o wykonanie pierwszego doświadczenia z ciekłym gazem do zapalniczek.  Dalszą  część spotkania prowadziły: nauczycielka fizyki, Alina Szwarczyńska i nauczycielka chemii, Ilona Kocel. W części teoretycznej zostały omówione podstawowe informacje dotyczące gazów. Następnie gimnazjaliści przeszli do zajęć praktycznych, eksperymentując z prostymi substancjami, aby doskonalić swoje umiejętności obserwacji, interpretacji wyników i wyciągania wniosków. 
Serię  doświadczeń rozpoczęto od otrzymywania i przelewania tlenku węgla. To zainspirowało młodych chemików i fizyków oraz stało się inspiracją do dalszych działań. Prawdziwym zaskoczeniem dla gimnazjalistów było pojawienie się białego i efektownego dymu znanego im z dyskotek i spektakli artystycznych. To oczywiście efekt otrzymany z suchego lodu. Kolejne doświadczenia dotyczyły określenia właściwości tlenu, wodoru. - W zajęciach uczestniczyło prawie 30 uczniów z okolicznych szkół gimnazjalnych. Cieszymy się, że nasza inicjatywa spotkała się z tak dużym zainteresowaniem. Chcemy, aby nasze liceum docelowo stało się miejscem pasjonujących dyskusji oraz naukowych odkryć, które wzbogacą kompetencje młodych ludzi oraz zmotywują do kolejnych działań na rzecz własnego rozwoju – podsumowała akcję dyrektor, Elżbieta Płóciennik.

niedziela, 17 lutego 2013

Zwiększa się świadomość konsumencka

Andrzej Załustowicz
Powiatowy rzecznik konsumentów, Andrzej Załustowicz przedstawił w powiecie sprawozdanie za miniony rok. Okazuje się, że ilość spraw z roku na rok nieznacznie się zwiększa, co spowodowane jest tym, że klienci bardzo często mają świadomość przysługujących im praw.

Najczęstsze sprawy jakie w ubiegłym roku trafiały do powiatowego rzecznika konsumentów obejmowały zarówno usługi bankowe, ubezpieczeniowe, jak i te telekomunikacyjne  i dotyczące umów o sprzęt RTV-AGD. – Wśród nich są sprawy niezwykle nieraz skomplikowane i trudne – komunikuje A. Załustowicz. Zaliczają się tutaj sprawy wynikające ze zmian operatorów sieci telekomunikacyjnych jak również dostaw energii elektrycznej. – Na skutek ofert składanych przez przedstawicieli tych podmiotów gospodarczych często wręcz odbiegają od warunków zawartych w umowach. Klienci, którzy są zainteresowani szczególnie niższymi cenami jakie im przedstawiciele ci oferują podpisują umowy nie zapoznając się z ich treścią, a przede wszystkim nie korzystają z możliwości jakie im daje ustawa odstąpienia od umowy w ciągu 10 dni – gdyż są to umowy zawarte na odległość – kontynuuje rzecznik. Dodaje jednocześnie, że załatwianie wielu spraw tego typu jest bardzo trudne chociaż w jednostkowych przypadkach się to udaje. Często załatwianie tych spraw wymaga kilku, a nawet kilkunastu kontaktów i gromadzenia szeregu dokumentów. Sprawy, które mimo wielokrotnej interwencji rzecznika nie uda się załatwić polubownie kierowane są do rozstrzygnięcia sądowego.
W roku minionym A. Załustowicz skierował 21 pozwów do Sądów Rejonowych, z których 14 zostało rozstrzygniętych przez sądy na korzyść konsumentów, 4 sprawy zasądzono na rzecz pozwanych, 3 sprawy z powodu niedotrzymania przez konsumentów procedury procesowej zostały cofnięte do powodów.

INTERWENCJE RZECZNIKA – 2012
Ilość spraw ogółem wyniosła 343
W tym pozytywnie zakończono 228 spraw
115 spraw zakończyło się fiaskiem

Wycinka na całego

Na długości 700 mb zniknie ok. 30 drzew
12 lutego na drodze Kobylin – Czeluścin rozpoczęły się prace związane z wycinką drzew i krzewów. Wszystko po to by przygotować drogę pod budowę kanalizacji sanitarno-deszczowej.

Mimo typowo zimowej aury, która wróciła w powiecie na całego Powiatowy Zarząd Dróg rozpoczął wycinkę drzew, które prawomocnymi decyzjami znikają kolejno przy drodze w kierunku Czeluścina. Olbrzymie niekiedy drzewa w tym topole i dęby najpierw usuwane mają górne gałęzie, a następnie za pomocą profesjonalnego sprzętu są powalane na ziemię i cięte na mniejsze kawałki – Prace są nieco utrudnione, bo wiadomo, że musimy uważać na linię wysokiego napięcia. Idzie jednak całkiem sprawnie i większych problemów w ruchu drogowym nie ma – mówi jeden z pracowników, którego zastaliśmy na miejscu.
Jak się okazuje wszystkie wycinane drzewa stanowiły już dla przejeżdżających tamtędy aut bezpośrednie zagrożenie. –To były już chore drzewa, w większości suche i podłamane. Ich usunięcie spowoduje, że będziemy mieli już gotowe podłoże do realizacji w przyszłości kanalizacji sanitarno-deszczowej. Planujemy również położyć chodnik na tej długości tj. 700 mb. – informuje Wiesław Popiołek z kobylińskiego magistratu.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Krotoszynianie spisali się na medal

Anna Morawska jest już dawcą szpiku
W minioną niedzielę w Szkole Podstawowej nr 1 z oddziałami integracyjnymi odbyła się akcja dla Marty Patryniak z Krotoszyna, która choruje na białaczkę. Potrzebny jest jej przeszczep szpiku kostnego. Problem w tym, że potencjalnego dawcę jest bardzo ciężko znaleźć.

Już od godziny 10.00 szkoła na Parcelkach tętniła życiem. Na akcję rejestracji dawców szpiku kostnego stawiło się mnóstwo osób, które nie pozostały głuche na apel rodziców Marty, która dowiedziała się o chorobie na pierwszym roku studiów geologicznych na Uniwersytecie Warszawskim mając zaledwie 19 lat. – Obecnie córka przebywa wciąż w Warszawie w szpitalu. Czuje się dobrze i walczy jak nikt żeby wyzdrowieć. My na swój sposób próbujemy znaleźć odpowiedniego dawcę. Takich akcji było już kilka i wierzymy, że w końcu znajdzie się ten odpowiedni. Oczywiście jeśli nie dla Marty to zawsze dla innej potrzebującej osoby z białaczką bo jest ich naprawdę wiele – mówi pan Przemysław, tata Marty.
Rejestracja przebiegała dość sprawnie. – Białaczka to choroba, która dzięki podarowaniu przez inna osobę szpiku jest uleczalna. Sam osobiście znam takie przypadki. Problem w tym, że ze znalezieniem dawcy, który spełniałby wszystkie warunki jest bardzo ciężko. Dzisiejsza akcja widać, że jest duża. Ludzie chętnie przychodzą i decydują się na to żeby zostać dawcą. Na pewno pomogą, jeśli nie Marcie to innym potrzebującym osobom – informuje lekarz, Maciej Hoffmann. Dodaje jednocześnie, że sama rejestracja to kwestia kilku minut, które przeznaczone są na wymaz i rejestrację w bazie fundacji DKMS (największej w Polsce bazie dawców komórek macierzystych). -  W ten sposób każdy z nas może uratować życie Marcie – kończy lekarz.
Krotoszynianie chętnie się rejestrowali, a cel mieli jasno sprecyzowani. – Znam Martę i dlatego przyszłam. Jeżeli mogłabym pomóc to czuję się w obowiązku żeby to zrobić. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje – mówi Anna Morawska z Krotoszyna.  Oprócz niej rejestrowali się również dorośli, przedstawiciele Straży Pożarnej i Policji. Przybyli również członkowie klubu motocyklowego Oldtimers, którzy zawsze włączają się w szlachetne akcje. Wielkie brawa dla wszystkich. Krotoszyn pokazał po raz kolejny, że umie pomagać, a przede wszystkim, że tego chce.
Akcja trwała do godziny 17.00. W sumie zarejestrowało się 313 osób, co zdaniem organizatorów przerosło najśmielsze oczekiwania. – Chciałbym w tym miejscu gorąco podziękować wszystkim tym, którzy bezinteresownie wykonali gest w stronę mojej córki. Miejmy nadzieję, że wśród tylu osób zarejestrowanych nie tylko w Krotoszynie znajdzie się odpowiedni dawca dla Marty – podsumował tata chorej krotoszynianki.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Zobaczą przelot asteroidy

Obserwacje w Rozdrażewie to jest to
15 lutego, w piątek o godz. 20.00 przy hali sportowej Zespołu Szkół Publicznych odbędzie się niecodzienna obserwacja astronomiczna. Wszyscy chętni będą mogli zobaczyć przelot kontrowersyjnej planetoidy 2012 DA14, która zdaniem wielu naukowców właśnie tego dnia może zderzyć się z ziemią.
Organizatorem obserwacji jest rozdrażewski oddział Polskiego Towarzystwa Astronomicznego (RO PTMA). O godz. 19.00 odbędzie się wykład Ireneusza Włodarczyka o wspomnianej planetoidzie. NASA przyznaje, że przelot tego ciała niebieskiego rzeczywiście będzie wyjątkowo bliski. Wiadomo również, że 60 metrowej wielkości asteroid ma szansę dotrzeć do powierzchni Ziemi. Ewentualne uderzenie w naszą planetę byłoby porównywalne pod względem zniszczeń z wydarzeniem tunguskim. Z pewnością ludzkość nie wyginie nawet, jeśli dojdzie do impaktu. Według Amerykanów asteroid przejdzie 15 lutego w odległości 27 tysięcy kilometrów. To o kilka tysięcy kilometrów mniej niż orbita większości satelitów. Sytuacja jest na tyle poważnie traktowana, że naukowcy już rozprawiają co robić by przeciwdziałać temu zagrożeniu. Przede wszystkim ważne będzie ustalenie miejsca uderzenia tak, aby zminimalizować ilość ofiar. Wydarzenie tunguskie powaliło 2150 km kw. syberyjskiej Tajgi. (źródło Forum Astronomiczne).
Większość jednak badaczy, w tym również dr I. Włodarczyk twierdzą, że do zderzenia nie dojdzie. Sporne, co tego diagnozy dodają tylko smaczku rozdrażewskiej obserwacji, która o godz. 20.00 rozpocznie się przed ZSP. - Członkowie RO PTMA będą prowadzić obserwacje astronomiczne, w tym będą próbować odszukać na niebie planetoidę 2012 DA14 oraz śledzić jej ruch w momencie, kiedy bedzie najjasniej świeciła na naszym niebie. Obiekt przeleci zaledwie w odległości około 34 tys. km od środka Ziemi, a więc bliżej niż poruszają się satelity geostacjonarne. Do zderzenia z nimi jednak nie dojdzie – informuje I. Włodarczyk.

Szacunek tak, ale z obu stron

Chcemy tylko spokoju - mówi pan Janusz
Janusz Tomasik (63 l.) jest mieszkańcem Domu Pomocy Społecznej w Baszkowie już czwarty rok. Zgłosił się do naszej redakcji twierdząc, że kierownictwo ośrodka uwłacza jego godności osobistej. – Od dwóch lat nie jestem ubezpieczony. Ciągle tylko karzą dopłacać mi do pobytu tutaj. Do tego zabrali mi kupiony przeze mnie telewizor i wieżę stereo, a ja chcę tylko choć trochę poczuć się tutaj jak w domu – mówi mieszkaniec.

Pan Janusz trafił do DPS-u ze schroniska św. brata Alberta we Wrocławiu. Jest mieszkańcem już czwarty rok i jak twierdzi z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej. - Jestem schorowanym człowiekiem. Cierpię na osteoporozę i mam cukrzycę drugiej grupy. Do tego amputowano mi jedną nogę. Mimo tego, chę normalnie żyć, a tutaj tak nie można. Jedzenie jest koszmarne, a odziałowe wiecznie maja pretensje o wszystko. Płacę ponad 3 tys. miesięcznie za pobyt tutaj, a nie mam żadnej swobody. Chcę tylko świętego spokoju z ich strony – mówi J. Tomasik.

Poszło o telewizor
Pewnego dnia pan Janusz zakupił na pobliskich wystawkach telewizor marki “Grundig” oraz wieżę stereo żeby móc słuchać muzyki. – Ten telewizor co mamy w pokoju psuje się, a dodatkowo nie ma pilota, a w moim stanie ciężko jest wstawać i co jakiś czas zmieniać kanał. Do tego ma niemieckie menu. Kupiłem nowy telewizor. Kierownik wpadł i mi go zabrali. Z resztą tak robią i z innymi mieszkańcami tłumacząc, że nie będziemy tutaj zagracać pokojów niepotrzebnym sprzętem – kontynuuje mężczyzna. Obecny przy rozmowie kolega pana Janusza dodaje, że często coś im ginie. – Jak byłem na urlopie to jak wróciłem nie miałem ani obrusu, ani dywanika. Jak spytałem co się z tym stało okazało się, że dali to do prania. Minęło już kilka miesięcy, a rzeczy do mnie nie wróciły – mówi Zdzisław Ćwik.
Panowie twierdzą, że po prostu minimalizm jaki panuje w pokojach uwarunkowany jest niechęcią personelu do sprzątania. – Pewnie lepiej jest przetrzeć podłogę z kafelek niż odkurzyć dywanik prawda? Kiedy zgłosiliśmy się do dyrektora to on stwierdził, że o niczym nie wie i że to problem kierownictwa. Tylko, że kierownik czuje się jak Bóg tutaj razem z innymi. Są wobec nas wulgarni i traktuja nas jak w jakimś więzieniu. Czujemy się zastraszeni i zaszczuci – kontynuuje  J. Tomasik.
Kolejny problem to ciągłe dopłacanie za pobyt w ośrodku. – Muszę brać “Diaprel” na cukrzycę. W wykazie leków figuruje jako lek bezpłatny i tak też wypisuje mi go lekarz rodzinny. Tymczasem co miesiąc muszę dopłacać do tego leku to jak to jest? – kończy nasz rozmówca.

Żyje kosztem innych mieszkańców
Skontaktowaliśmy się z kierownikiem ośrodka, który ustosunkował się do stawianych przez pana Janusza zarzutów. Okazuje się, że mieszkaniec od marca 2011 do czerwca 2011 i następnie od czerwca 2012 roku do chwili obecnej nie płaci pełnej odpłatności za pobyt w ośrodku. – Na początku pobytu p. Janusza w DPS w Baszkowie współpraca układała się bardzo dobrze, p. Janusz często i chętnie uczestniczył w zajęciach terapii zajęciowej i wydarzeniach kulturalno-oświatowych. Problemy zaczęły się od kiedy p. Janusz uzyskał spłatę majątku dorobkowego z byłego małżeństwa i na tej podstawie MOPS Wrocław zmienił decyzję o odpłatności i wstrzymał wypłatę zasiłku stałego ze względu na otrzymywany dochód z tytułu w/w spłaty majątku. Pan Tomasik odwoływał się od tej decyzji, ale jak do tej pory wszystkie odwołania utrzymywały w mocy decyzję MOPS Wrocław. Początkowo pieniądze, ze spłaty majątku i zasiłek pielęgnacyjny wpływały na konto DPS-u i tam na podstawie ustawy o pomocy społecznej i pisemnej zgody p. Tomasika automatycznie potrącane było 70 proc. za jego pobyt. Aktualnie miesięczny koszt pobytu wynosi 3.060,00 zł. Potem jednak pan Janusz założył swoje własne, indywidualne konto i pieniądze od byłej żony zaczęły wpływać tam. Na konto do DPS wpływa tylko zasiłek pielęgnacyjny. Przestał płacić za pobyt i tym samym żyje teraz kosztem innych mieszkańców i wszystkich podatników. Na co i gdzie wydaje te pieniądze dokładnie nie wiemy, z obserwacji wiemy, że część tych pieniędzy pan przeznacza na papierosy i przynajmniej jeden raz Pan w stanie upojenia alkoholowego został przywieziony przez personel opiekuńczy z ogródka piwnego przy sklepie w Baszkowie do DPS – zaczyna Krzysztof Szczotka. Dodaje jednocześnie, że DPS nie posiada na chwilę obecną żadnych instrumentów prawnych żeby zmusić pana Janusza do wpłat za pobyt. – Na podstawie ustawy o pomocy społecznej część pieniędzy pokrył ośrodek pomocy we Wrocławiu, ale teraz chce zwrotu tego, co wpłacił. Sprawą egzekucji tych pieniędzy zajmuje się teraz Urząd Skarbowy w Krotoszynie. Niestety prawo nie dopuszcza możliwości wydalenia mieszkańca z DPS na podstawie uchylania się od obowiązku ponoszenia odpłatności, tym samym tacy mieszkańcy jak p. Janusz Tomasik, żyją na koszt innych mieszkańców DPS i wszystkich ciężko pracujących podatników – kontynuuje kierownik.
Jak się okazuje pan Janusz decyzją MOPS Wrocław utracił prawo do ubezpieczenia zdrowotnego finansowanego ze środków ośrodka pomocy społecznej. – U nas prawo do ubezpieczenia utracił ze względu na przekroczenie kryterium dochodowego ze względu na podział majątku z byłą żoną. Już po raz drugi mimo naszych deklaracji i chęci pomocy odmówił podpisania umowy z NFZ o dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne, nawet mimo decyzji dyrektora oddziału wojewódzkiego NFZ o zwolnieniu z opłaty jednorazowej. My i tak robimy dla niego wiele ponieważ powinien tak na dobrą sprawę jako osoba nieubezpieczona ponosić pełną odpłatność za leki i wizyty u lekarza. Kwestia ponoszenia odpłatności za leki refundowane była wielokrotnie panu tłumaczona, ale pan nie potrafi zrozumieć, że za niektóre leki refundowane mieszkaniec musi płacić sam  – kończy K. Szczotka.

Zarzuty są bezpodstawne
Zgodnie z regulaminem DPS-u mieszkańcy mają zakaz wnoszenia na teren jakiegokolwiek sprzętu elektronicznego, który wcześniej był w użyciu. – Poprzez znoszenie zużytego sprzętu z pobliskich „wystawek” mieliśmy problem z insektami (pluskwy). Żyjemy w dość nietypowym środowisku i w sąsiedztwie mamy tzw. wystawki gdzie bardzo często jest sprzedawany zniszczony i często zużyty sprzęt, który powodował zwarcie instalacji elektrycznej. Ze względu na bezpieczeństwo sanitarno-epidemiologiczne i przeciwpożarowe  wprowadziliśmy taki zakaz. Mieszkańcy mogą mieć nowy sprzęt, ale stary niestety nie. Jeśli ktoś nie podporządkowuje się temu to sprzęt jest zabierany. Poddawany tzw. dezynsekcji i umieszczany w depozycie w budynku administracyjno-gospodarczym, który może być wydany albo tej osobie jak zechce nas opuścić, albo jakieś osobie upoważnionej przez mieszkańca z imienia i nazwiska  p. Janusz został poinformowany o takiej możliwości  – mówi kierownik. – Jeżeli chodzi o dywanik i obrus to cóż. Pan Zdzisław po prostu będąc w ciągu alkoholowym zwymiotował na nie i zabrudził odchodami fizjologicznymi do tego stopnia, że niestety nie nadawały się już do ponownego użytku – kończy kierownik.

Mieszkają tutaj różni ludzie
Obecnie w DPS przebywa 194 mieszkańców, którzy są tutaj z różnych powodów. W większości świetnie dają sobie radę integrując się z sobą i wspólnie znoszą swą starość. – Każdy mieszkaniec jest dla nas tak samo ważny. Z panem Januszem dość często rozmawiam, ale on ostentacyjnie odmawia jakiejkolwiek pomocy. Próbujemy jednak podejmować próby dotarcia do niego, bo na chwilę obecną nie wiemy o co tak naprawdę mu chodzi. Na początku swojego pobytu został zapoznany z procedurami panującymi tutaj. Wszystko zostało mu jasno i klarownie przedstawione. Wciąż próbujemy chociaż wiadomo, że do porozumienia potrzeba dwóch stron, a to na razie jest ciężko – informuje psycholog, Joanna Skopiasz. – Były już mediacje i w obecności dyrektora PCPR, Andrzeja Piotrowskiego i wiele innych spotkań, ale poza tym, że pan Janusz tylko oskarża niestety do żadnego konsensusu nie udało się dojść. Do tego dochodzą obelżywe słowa w kierunku personelu, który przecież jest po to by przede wszystkim otaczać mieszkańców opieką. My stosujemy się do regulaminu i szanujemy prawa i godność mieszkańców. W drugą stronę to bywa już różnie– dodaje K. Szczotka.
Co zatem ma zrobić pan Janusz? – Deklarował, że chce wrócić do wrocławskiego schroniska. Póki co jednak żadne pismo w tej sprawie do nas nie trafiło – kończy kierownik.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK

Krajobraz księżycowy we Wronowie

Z terenu Wronowa znikają kolejne drzewa i krzewy
Do naszej redakcji zgłosił się chcący pozostać anonimowym mieszkaniec Wolenic, który jest zaniepokojony tym co dzieje się w pobliskiej wsi Wronów, gdzie na potęgę są wycinane zarówno krzaki obok głównej drogi jak i licznie rosnące tam drzewa w tym dęby i topole. – To, co nam przyroda dała zostało praktycznie wycięte w pień. To aż 3 ha powierzchni. Po co to wszystko? Kto wydał pozwolenie na wycinkę tylu drzew? – pyta mieszkaniec.

We Wronowie prace trwają od kilku tygodni. Przy samej drodze jak i na terenie przedsiębiorstwa „Rusko” znikają kolejno krzaki i drzewa. – To straszne co tam się dzieje. Mówi się o wycince krzaków na wsiach, ale we Wronowie to chyba ktoś nadgorliwy robi bo wycina wszystko łącznie z drzewami. Znikają po kolei topole, dęby, jesiony i wszelka tarnina. To od zawsze była ostoja dla leśnych zwierząt, które teraz będą głupiały najnormalniej w świecie – tłumaczy mieszkaniec Wolenic, który jest jednocześnie myśliwym w jednym z kół łowieckich.– Nie rozumiem po prostu takiego działania. Racjonalna wycinka i owszem, ale totalne ogołacanie naszego lokalnego krajobrazu z darów natury to jakaś kpina. Kto na to pozwolił? – dodaje.
Okazuje się, że w ub. roku wydano 5 decyzji na wycinkę 47 drzew i 5 tys. m sześć. Krzaków. – To są grunty rolnicze, które do tej pory były nieużytkiem. Nowy właściciel chce tylko uporządkować teren, a my tego bronić mu nie możemy. Wszystko odbywa się zgodnie z procedurami – mówi Michał Kurek z krotoszyńskiego magistratu. Odmiennego zdania jest naczelnik z wydziału ochrony środowiska w starostwie, który podkreśla, że istniejące na terenie Wronowa zakrzaczenia od wielu, wielu lat wstecz stanowiły siedliska dla ptactwa, które teraz będą zmuszone do zmiany swoich gniazd, co grozić może zachwianiem równowagi naturalnej na tym terenie. – Nie może być tak, że przedsiębiorca robi sobie z terenem co mu się rzewnie podoba. Otrzymaliśmy pismo od koła łowieckiego „Dzik” z Koźmina i wiemy, że na tym terenie znajdowały się siedliska ptaków śpiewających w tym m. in. słowika. Były też bażanty i inne zwierzęta. Gmina pozwoliła na prace nie biorąc pod uwagę tego aspektu, a teraz spadło to na nas i mamy to porządkować. Aktualnie wysyłane są tam ekipy, które dokumentują to, co się stało. Również koło łowieckie wszystko opisuje. Taki wniosek z wytkniętymi błędami gminy przekażemy do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Poznaniu i to ona zadecyduje co dalej z tym problemem zrobić – informuje Zbigniew Barański.
Krzaki i drzewa znikają też w obszarze przedsiębiorstwa „Rusko”, które nabył Wojciech Wójcik z Dębówca (mężczyzna prowadzi m. in. fermę norek w Białym Dworze i spotyka się z liczną krytyką ze strony mieszkańców – przyp. red.). Mieszkańcy Wronowa przypuszczają, że również u nich może stanąć tzw. „śmierdzący interes”. – Jeżeli ten pan myśli o norkach to niech zapomni. Nikt tutaj na to się nie zgodzi – kończy nasz rozmówca. Sam zainteresowany niewiele mówi twierdząc, że porządkuje teren i ma dość ciągłej nagonki na swoją osobę. –Ja tylko porządkuję teren i zamierzam prowadzić to gospodarstwo – ucina krótko W. Wójcik. – Mieszkańcy na razie tylko mają przypuszczenia, co do tego, że może powstać tam ferma norek. Mi nic na ten temat nie wiadomo. Obecnie wciąż jest tam hodowla krów. Na dzień dzisiejszy to ok. 260 krów oraz jałówek i cielaków. Zatrudnienie ma tam ok. 20 osób w tym również osoby z Wronowa. Sama również tam pracuję. Na razie pan Wójcik nic na temat tego, co ma powstać nie mówi. Nieoficjalnie ludzie mówią jednak, że za dwa lata hodowla ma przestać działać. Na razie remontują w środku obory i porządkują teren naokoło, ale przeznaczenia nie znamy – kończy sołtys Wronowa, Halina Kempa.

foto by P.W.PŁÓCIENNICZAK