poniedziałek, 16 lipca 2012

Ogień, ogień



Ogień zabrał dorobek ich życia
3 lipca o godz. 9.51 w kamienicy na ulicy Leopolda Wiatrolika wybuchł pożar. Ogień doszczętnie strawił całe poddasze i mieszkanie rodziny Garlińskich. Przyczyną było zwarcie się instalacji elektrycznej. Nikomu z lokatorów nic się nie stało. Obecnie trwa szacowanie strat, które mogą wynieść nawet kilkaset tysięcy złotych.

Pogorzelcom pomagali wszyscy
Pożar wybuchł niespodziewanie i nie było nawet mowy o jego gaszeniu przez lokatorów. Ogień dosłownie w kilkanaście sekund zajął trzy pokoje, przedpokój, kuchnię i łazienkę mieszkania na poddaszu w starej kamienicy. Policja i Straż Pożarna mimo, że bardzo szybko zjawili się na miejscu tragedii nie byli w stanie uratować praktycznie niczego. Na szczęście nikomu z mieszkania nic się nie stało i po udzieleniu przez strażaków pierwszej pomocy osoby te obserwowały walkę specjalistycznych służb z żywiołem. Jedyną ofiarą pożaru był tylko pies państwa Garlickich - Ares, który zginął od zaczadzenia się dymem. - Działania ratowniczo–gaśnicze były o tyle trudne, że budynek usytuowany był przy głównej ulicy z Krotoszyna do Jarocina. Policjanci zorganizowali objazdy, co spowodowało, że strażacy mogli spokojnie prowadzić swoje działania – powiedział Tomasz Niciejewski z krotoszyńskiej Straży Pożarnej.

Dorobek życia poszedł z dymem

Mieszkanie spłonęło doszczętnie
Pani Elżbieta Garlicka z trudem hamowała się od płaczu. Patrzyła jak dorobek jej życia obraca się w zgliszcza. Nie tak dawno przeprowadziła się bowiem do budynku w kamienicy. To był jej dom, który nagle przestał istnieć. – Wychodziłam akurat do córki, która mieszka niedaleko. Coś mnie jednak zatrzymało. Usłyszałam w skrytce jakieś walenie. Syn akurat spał, a wnuczka Ola, którą się opiekuje oglądała telewizję. Nagle zobaczyłam jak iskry idą po całym suficie i wyskoczyły płomienie. To były sekundy. Syn zerwał się i zbiegliśmy na dół. Kiedy syn chciał wrócić po psa było już tyle dymu, że nie można było wejść. To było straszne przeżycie – relacjonuje 57-letnia lokatorka spalonego mieszkania.
Kiedy zjawili się strażacy i zaczęli gasić ogień było pewne, że niczego nie uda się uratować. Pozostały zgliszcza. Ogień pochłonął wszystkie rzeczy, meble i sprzęty. – Nie wiem co teraz będzie. Wraz z mężem w całym życiu dorobiliśmy się tylko tego, co zabrał ogień. Jestem silna i wiem, że jakoś to będzie, ale jest mi bardzo ciężko. Wiele rzeczy zrobiliśmy w mieszkaniu sami. Część z nich wzięta była na raty.  Ciężko jest racjonalnie myśleć – kończy pani Elżbieta.

Tam nie powinien nikt mieszkać

Rodzina straciła dorobek życia
Poddasze kamienicy, w której znajdowało się mieszkanie wyglądało zaraz po pożarze okropnie. To, co całkowicie nie zostało pożarte przez ogień na bieżąco było zbierane i wynoszone na zewnątrz. Rodzinie pomagali znajomi i przyjaciele, którzy nie kryli swojego smutku. – To wszystko wina gminy. Dają mieszkania, ale w ogóle nie sprawdzają stanu technicznego budynków. Takich sytuacji w Koźminie jest więcej – mówi zdenerwowana córka Beata. Na miejscu zjawili się przedstawiciele gminy, którzy deklarowali szybką pomoc. Zjawił się również nadzór budowlany, który był przerażony tym, co zastał. – Jak ten budynek w ogóle dopuszczony został do zamieszkania to nie rozumiem. To nie jest miejsce do zamieszkania. To jakiś strych - mówiła Danuta Zbonikowska Serek z krotoszyńskiego nadzoru – Na pewno już tutaj nikt nie zamieszka. To miejsce jest całkowicie do rozbiórki – zakończyła.
Straty materialne państwa Garlickich są olbrzymie. – Szacuję straty na jakieś 400-500 tys. zł. Nie wiem jak inni. Przecież podczas akcji zalane zostały inne mieszkania. Cała kamienica ucierpiała – szlochała lokatorka. Jej córka również nie kryła żalu. – Sama kiedyś pomagałam jako wolontariuszka pogorzelcom i w życiu bym nie pomyślała, że coś takiego spotka moją rodzinę. Boże! Moi rodzice mieli tylko ten dom – zakończyła pani Beata.

Gmina pomogła

Na następny dzień w koźmińskim magistracie zwołano nadzwyczajne zebranie dotyczące zdarzenia. Ustalono, że rodzinie Garlińskich gmina pomoże w miarę własnych możliwości. - Natychmiast po zaistniałym zdarzeniu, gdy tylko pozwoliły na to działania służb ratowniczych do Państwa Garlńskich skierowane zostały pracownice M-GOPS celem rozpoznania sytuacji i udzielenia ewentualnego wsparcia. Poszkodowanej rodzinie zaproponowaliśmy tymczasowe lokum. Jednak z uwagi na fakt, że Państwo Garlińscy posiadają w Koźminie rodzinę z tej propozycji nie skorzystali deklarując chęć pozostania właśnie z nimi. Na ich prośbę dostarczyliśmy jedynie pod wskazany adres materace tak aby zapewnić wszystkim miejsce do spania. W chwili obecnej trwają działania zmierzające do ustalenia szczegółów dalszej pomocy. Pragnę zapewnić, że poszkodowana rodzina, podobnie jak inne w podobnych wcześniejszych zdarzeniach, zostanie otoczona opieką i wsparciem w zakresie możliwie szerokim jeśli chodzi o kompetencje i możliwości gminy. Niezwłocznie przystąpiliśmy też do działań zmierzających do skompletowania dokumentacji umożliwiającej możliwie szybką likwidację szkód i odbudowę zniszczonego mieszkania. Dalsze szczegóły odnośnie zakresu pomocy przekażemy po dokonaniu stosownych ustaleń – poinformował gazetę burmistrz, Maciej Bratborski.
W środę okazało się, że gmina wywiązała się z obietnic bardzo szybko i znalazła państwu Garlickim nowe mieszkanie, bo jak ustalono dotychczasowe lokum nie nadaje się do zamieszkania. - Państwo Garlińscy przyjęli ofertę gminy dotyczącą tymczasowego zamieszkania w budynku komunalnym przy ulicy Stęszewskiego. Otrzymają także pomoc finansową na zakup podstawowych artykułów niezbędnych do życia. Ze względu na skalę zniszczeń i poniesionych strat pomoc będzie kontynuowana, zwłaszcza na zagospodarowanie mieszkania po zakończeniu remontu – zakończył włodarz Koźmina.

Apel do ludzi dobrej woli

Pogorzelcy z Koźmina potrzebują praktycznie wszystkiego. Począwszy od kocy, odzieży, a skończywszy na innych rzeczach użytku codziennego. Jeśli ktoś chciałby wspomóc państwa Garlickich proszony jest o kontakt z córką pani Elżbiety – Beatą pod numerem telefonu 506-718-387 lub bezpośrednio pod adresem: ul. Klasztorna 45. Za okazaną pomoc już dziękujemy w ich imieniu na łamach Rzeczy.

foto by P.W.Płócienniczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz